czwartek, 24 maja 2012

WALIZKA GRZEBIENI


Przyszedł moment w działalności gospodarczej, gdy musiałem zwolnić wszystkich pracowników. Zostałem sam. Robiłem wtedy grzebienie. Krótkie grzebyki męskie do włosów. Były monotonnie popielate. Znudziło mnie to i zacząłem dosypywać kolorowych barwników do tworzywa. Wychodziły z kolorowymi smużkami. Każdy był inny. Nawet przy wtryskarce można poczuć się artystą...........Zostało mi po trzeciej plajcie ( po trzecim oszustwie – brak zapłaty za towar )  kilka ton polipropylenu wysokociśnieniowego. Kupiłem za grosze formę na grzebienie. Wokół padały firmy – plan Balcerowicza. Jeden  mały wtrysk = 12 sztuk. Mogłem natrzaskać!. Zrobiłem 1200 na początek, zapakowałem je w walizkę biznesową i w Polskę. Opole, Wrocław, Łódź.....zdobyć zamówienie. RSW Prasa Książka Ruch. Kioski uliczne. Przez kilka dni odwiedzin central wojewódzkich dostałem zamówienia na 100 tysięcy grzebieni. Jestem w Łodzi, siedzę na przystanku tramwajowym, już jadę na dworzec PKP – powrót do Warszawy. Mam zamówienia, jestem zadowolony, czekam na tramwaj. Obok mnie starzec siedzi. Nie ma tramwaju. Starzec pyta: -„ Panie, co pan ma w takiej pięknej walizce?” – Grzebienie – odpowiadam. OOOOO! Starzec na to. –„Czy może pan pokazać?” -"Jasne" – mówię, podaję mu 50 szt ( po tyle były pakowane ) proszę to sobie wziąć, dodaję. Starzec pyta.....-„Ile sztuk pan robi dziennie?  Odpowiadam : - „Czternaście takich walizek, a tu się mieści 1200 sztuk, czyli 17.280 przez osiem godzin”. Starzec powiedział: - „Ja cztery, pan prawie dwadzieścia tysięcy”........ I zaczął płakać. Co jest?.......Po chwili popłynęła opowieść.....-”W czasie okupacji tu w Litzmannstadt (ŁÓDŹ) pracowałem u volksdeutscha, który był ludzki. Wiedział, że mam rodzinę na utrzymaniu, a żywności z kartek wojennych jest za mało. W warsztacie mieliśmy płytki z widii ( czerwona widia na uszczelki hydrauliczne ) Wycinałem za pozwoleniem volksdeutscha z tej płytki cztery prostokąciki. Gdy ktoś wchodził do firmy, volksdeutsch dawał mi sygnał dzwonkiem, a ja wrzucałem wszystko do szuflady. Gdyby mnie złapano, groziła kara śmierci. Kiedy niebezpieczeństwo mijało, wkładałem ten kawałek widii do imadła i żmudnie wypiłowywałem piłką do metalu – kolejne ząbki. Na końcu wygładzić. Powstawały w ten sposób ręcznie robione grzebienie. Zwykle udawało mi się zrobić cztery dziennie. Dzięki tym grzebieniom, moja rodzina przeżyła. Przypomniało mi się to teraz, gdy jestem już sam, dlatego płaczę”. --------------- – Nadjechał tramwaj i skończył się ten krótki epizod obrazujący postęp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz