Rok 1966. Ośrodek Badawczy Leśnictwa w Rogowie. Przedwojenny budynek bursy studenckiej. Wielki, solidny. Obok arboretum i
alpinarium. Stuletnie tuje. Kwitnące rododendrony niespotykanej wielkości,
wyspa, mostek, w płytkiej przezroczystej wodzie liny...i młodość kipiąca w
żyłach u osiemdziesięciu studentów Leśnictwa z Warszawy. Koleżanek było tylko
kilka, miały więc powodzenie. Ale też było kilku wyjątkowych chłopaków, którzy
przyjechali na motocyklach. Ci też mieli powodzenie.... Przyjechaliśmy na
miesięczną praktykę. Odkrywki z gleboznawstwa, obrączkowanie nietoperzy,
liczenie lat sosen za pomocą świderka wkręcanego w pierśnicę......i obserwacja
spadających gwiazd w czasie wieczorów przy ognisku, w chwilach, kiedy w dłoni
nie było dziewczęcego cycka. W
niedzielę, gdy nie było zajęć, padł pomysł, by pojechać łowić raki. Zabraliśmy
wielki wiklinowy kosz, koleżanka na siodełko za kierowcą, mocno objąć, miło w
człowieku od razu się zrobiło i wio koniku stalowy! Pęd powietrza na twarzy i
wywijanie po leśnych ścieżkach.........Zajechaliśmy nad rzeczkę wśród łąk.
Rzeczka może trzy metry szeroka, czyściutka woda do piersi. Nie za ciepła była
ta woda, ptaszki zrobiły sie malutkie, ale zaczynamy łowić. Łowiłem wtedy raki
pierwszy raz. W brzegach rzeczki, poniżej linii wody były otwory, akurat takiej
wielkości, że wchodziła ręka. Trzeba było tam sięgnąć. Głęboko sięgnąć nieraz z
całym ramieniem. Tam było nieprzyjemnie zimno w tej norze i trzeba było ostrożnie wsuwać
dłoń, żeby nie nadziać się na kolec raka na jego nosie. Bo podobno to
powodowało opuchliznę i niezłe bolenie. Jakiś kolec jadowy? No nie wiem, bo to
mi się nie przytrafiło. Jak rak chwycił szczypcami za palec, to wyciągało się
rękę z rakiem wiszącym na palcu. Albo za plecy go! Uważać natomiast należało,
gdy nora podnosiła się do góry ponad linię wody. Tam mógł siedzieć szczur
wodny! Jedno kłapnięcie i odgryziony palec!. Jakoś nikt nie trafił na szczura. Po godzinie wielki kosz wiklinowy był pełen
złowionych raków! Powrót do bursy, raki do olbrzymiego garnka, że można było w
nim ukucnąć. Wielkie raki, po ugotowaniu zmieniają kolor pancerza na czerwony. Jeden zajmował cały talerz.
Teraz dobrać się do szczypiec, bo z szyjki łatwo. Mniam – rarytas. Ale wszystko
w nadmiarze może się znudzić, więc po kilku wyprawach, daliśmy spokój rakom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz