Dobry tytuł na "Teraz" - godzina 12.00. czwartek.-----------Naloty dywanowe na Niemcy. Rok 1944 i 1945. Sceneria nalotów podobna. Naloty początkowo w nocy. Pierwsze Mosqito. Rozpoznawcze. Lecą wysoko. Z ziemi ich dźwięk przypominał bzyczenie moskita. Stąd nazwa Mosqito. Tylko kilka maszyn. Tam są najlepsi piloci i nawigatorzy. Samoloty lekkie, zwrotne, szybkie. Znajdują cel i zrzucają o określonej godzinie beczki – flary, czerwone i zielone, na spadochronach. Na 10 km, tak, aby pierwsze samoloty bombowe miały je na swojej (8 km) wysokości. W ten sposób, czterema markerami, był wyznaczany kwadrat do nalotu. Kwadrat o boku 15 km powiedzmy. Flack, czyli obrona przeciwlotnicza niemiecka, musiał mieć ciarki na plecach, bo Niemcy wiedzieli już, że za chwilę będą pękać bębenki w uszach, a domy zaczną się przewracać. A najgorsze będzie chwilę póżniej - ogień. Ale to opisywałem już, we wspomnieniach kapitana Blicharskiego z dywizjonu 300. Teraz coś innego. Piloci Mosqito w swoich relacjach byli zgodni : blisko terenu nalotu, pojawiały się szklano - kryształowe kule o średnicy około 1 metra. Przypominały wielkie bańki mydlane. Mogły szybko się przemieszczać, wyprzedzając samolot, skręcać dosłownie w miejscu o 90 stopni, ale też unosić się bez ruchu. Największe ich zgrupowania były tuż przy terenie nalotu. Na wysokości nieco wyższej niż fale bombowców. Było to tak typowe, że piloci Mosqito szybko nauczyli się korzystać z obecności foo - fighters, bo taką nazwę nadano kulom. Wystarczyło znależć miejsce, gdzie było ich zgrupowanie. To miejsce w powietrzu, odpowiadało punktowi na ziemi, gdzie należało zapalić flarę. Niesamowite. Był to olbrzymi teatr, o opuszczonej jeszcze kurtynie, ale z obecną już widownią. Widownia to foo -fighters. Pierwszy akt zaczynał się w momencie zapalenia flar. Czerwone – poszły! Po kilku minutach zielone – poszły! Scena oświetlona. Słychać narastający grzmot ciężko pracujących silników lotniczych. Lecą Anioły Zagłady. Leci 300 maszyn. Niosą na pokładach uśpioną narazie śmierć. Pierwsze bomby poszły! Na dole gęste serie błysków . Widać rozchodzące się fale uderzeniowe. Potem sypnąć ładunki fosforowe. Akt drugi. Kolorowe flary są już nisko, ale spełniły swoje zadanie. Nie są już potrzebne Na dole płonie miasto, samo się oświetla. Zbliża się akt drugi i trzeci. Teraz cel widoczny jak na dłoni. Ciemne niebo przeszywają ostrza reflektorów przeciwlotniczych. Krzyżują się. Łapią samolot w sidła światła. I nieustająca kanonada dział. Na niebie błyski rozrywających się pocisków, a na ziemi błyski bomb giną już w morzu ognia. Co chwila zapalony samolot zamienia się w palącą pochodnię i leci w dół. To teatr jedyny w swoim rodzaju. Jest w nim groźne piękno. To piękno Śmierci. Sama kwintesencja. Groza przez duże G. Oglądałem te filmy godzinami – robione z Mosqito. Ta sceneria. I dźwięk. Dźwięk był dołożony do filmu poźniej, nagrywany z ziemi. Fantastyczne. Głuche uderzenia bomb, aż się żołądek podnosił. Wyobrażenie tego daje tylko film: „Czas Apokalipsy”, gdy nadlatujące helikoptery kawalerii powietrznej w Wietnamie, włączają muzykę przed atakiem. To czysta psychologia. Powala na kolana. Aktorami w nalotach dywanowych byli piloci w bombowcach, oraz ci bezimienni ludzie na dole, którzy za chwilę mieli ginąć tysiącami. Kryształowe kule widziały także załogi bombowe. Ale te załogi mniej zwracały uwagę na półprzezroczyste kule, musieli uważać, żeby nie powpadać na siebie nawzajem i prawidłowo sypnąć bomby w cel. Załogi angielskie, amerykańskie i polskie, meldowały po locie oficerom wywiadu, o foo – fighters. Anglicy wykombinowali bajkę, że to są próby z ich nową bronią i dlatego nie należy nikomu mówić o kryształowych kulach, to tajne. Załogi podpisywały zobowiązanie do tajności. Zresztą, kogo to interesowało? Każdy był szczęśliwy, że przeżył kolejny lot i może się upić. Te kule pojawiały się już nad kanałem La Manche, nigdy nie doszło do zderzenia, umykały płynnie przed samolotami. A właściwie czekały nad kanałem i gdy samoloty nadleciały, one im towarzyszyły w locie. Jednak zasadnicza grupa kul, czekała dokładnie nad celem. Oni wiedzieli, gdzie będzie bombardowanie!!!! Kule były także widoczne z dołu. Czytałem relację dowódcy baterii Flack z Zagłębia Rhury. Radar niemiecki odkrył obiekty na niebie, a skierowane reflektory potwierdziły obecność „czegoś” w górze. Wystrzelono 1481 pocisków przeciwlotniczych (niemiecka skrupulatność). Efekt? – żaden. Było to na pół godziny przed nalotem, przed zapaleniem flar. Niemcy strzelali do zgromadzonych widzów, a ich nie można było z jakiegoś powodu trafić (osłona z pola siłowego ?) Komentarz dr Blani-ufologa: -foo-fighters to wechikuły czasu, pilotowane przez naszych dalekich potomków. Rozwój technologii w przyszłości, umożliwi budowę tych wechikułów, a dostatek wszystkiego spowoduje, że ludzie będą myśleć tylko o tym, jak przyjemnie i ciekawie spędzić czas. Może wybrać się do teatru? Filozofia Hedona się kłania, dlatego ta koncepcja przypada mi do gustu. Zapytacie, kto może się zmieścić w kuli o metrowej średnicy? Tego nie wiem. A co wiem ? Wiem na przykład, że czas to pojęcie względne. Moje serce stanęło w 1995 roku na minutę. Znalazłem się „po tamtej stronie”. Oceniam, (wiadomo, mogę się mylić), że wydarzenia „po tamej strony” trwały dwa tygodnie. Tu minuta, tam – dwa tygodnie. Ale to już temat do innej bajki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz