Obudziłem
się – bo ileż można spać?
Krople
deszczu miarowo pukają w płachtę namiotu – leżę z zamkniętymi
oczami, bo cóż innego mam robić?
Działa
tylko słuch – oto wspaniała chwila na receptywność!
A
receptywność – uważność to przecież są drzwi do boskości.
Drzwi
uchylają się, myśli gasną, nie ma rozumu – jest tylko szum
deszczu.
Dla
osiągnięcia uważności, przygaszenie rozumu jest niezbędne,
ponieważ rozum od bycia dzieli wielka odległość.
Na
chwilę znika cały świat. Jestem tylko ja i szum deszczu.
To
jest właśnie receptywność – egzystencjalny stan ciszy. Nie ma
ruchu, a ty jesteś w uważności.
A tam,
gdzie spotykają się cisza i uwaga, tam, gdzie się łączą i stają
się jednym, tam rodzi się receptywność.
Receptywność
to najważniejsza religijna wartość.
Trwam w tym półśnie - jawie i wydaje się, że dotykam sacrum. Coś jakby odlot.
Więc wierszyk Ewy Szczawińskiej.
Każdy aniołek ma dwa skrzydełka
I leci na nich prosto do raju
Inaczej było w życiu Pawełka
On miał odloty tylko na haju
Trwam w tym półśnie - jawie i wydaje się, że dotykam sacrum. Coś jakby odlot.
Więc wierszyk Ewy Szczawińskiej.
Każdy aniołek ma dwa skrzydełka
I leci na nich prosto do raju
Inaczej było w życiu Pawełka
On miał odloty tylko na haju
Deszcz nieco zelżał – teraz tylko siąpi – wygramolę się więc z namiotu, aby przyrządzić coś gorącego do jedzenia.
Deszcz
zagasił poranny żar - nie ma jednak problemu z rozpaleniem ognia: -
co prawda brak w pobliżu brzozowej kory, która jest
w takim czasie niezastąpiona, ale są za to uschnięte
gałązki z krzaków jagodowych – w tych patyczkach i listkach są
eteryczne olejki - pali się to wyśmienicie przy dowolnej mokrości
zewnętrznej.
Podpalone,
rozpalone, ugotowane, zjedzone.
Słowacka para dalej nie wychyla nosa, a jest koło południa. Już mam ponownie wciskać się do namiotu, kiedy widzę kogoś nadchodzącego od strony Okrąglika. Ten ktoś okazuje się zawiniętą w pelerynę kobietą!
A
to ci dopiero.....
Rozmawiamy
radośnie, bo pani jest uśmiechnięta szeroko.....
Pod peleryną
zauważam strój zakonnicy. Pojawia się druga zakonnica, a potem
nadchodzi ksiądz.
A
to ci dopiero.....
Następuje schemat zwykłych pytań: - to pan się nie boi?
-
Czego mam się bać?
-
No wilków, niedźwiedzi.....
Do
ataku Zbyszku! - pomyślałem i już serwuję ulubioną anegdotę
na temat.
„Po bieszczadzkim bezdrożu idzie misjonarz chrześcijański. Nagle widzi zbliżającego się niedźwiedzia.
W
pierwszej chwili struchlał ci on (ten misjonarz ma się rozumieć). azaliż zaraz ochłonął i zwraca się
do Boga: - Panie! Spowoduj, żeby ten zwierz miał wobec mnie
chrześcijańskie zamiary!
A
tymczasem niedźwiedź także zwrócił się do Boga, bo również
był chrześcijaninem. Jego modlitwa brzmiała tak: - Panie!
Pobłogosław ten dar, który za chwilę będę spożywał!”
Opowiedziałem kwestię z animuszem i obserwuję reakcję towarzystwa: - zakonnice dosłownie zamurowało, stoją bez ruchu w zadziwieniu, natomiast ksiądz zaczął przestępować z nogi na nogę, z nogi na nogę, powtarzając : - no tak, no tak..... po czym szybko odszedł.
Za
nim z niejakim wahaniem podążyły zakonnice i za moment cała
trójka zniknęła w ociekającym wodą lesie na zejściu do Smereka.
A
to ci dopiero.....
Potem
był już tylko deszcz, deszcz i deszcz.
W nocy kilkakrotnie
budziłem się - padało nieustannie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz