Czwarty, ostatni dzień wycieczki na Fereczatą.
Wtorek
6 września 2016
Nad
ranem deszcz ustaje. Może będzie ładny dzień?
Pierwsi odchodzą
Słowacy. Idą na połoniny.
Pożegnanie - poszli. Znowu jestem sam. Na mnie kolej - zwijam
biwak.
Ruszam. Jestem bardzo zadowolony.
Jeszcze
spojrzenie na godzinę: - jest 09.09.
Do
Cisnej powinienem dojść po czterech godzinach. Autobus mam o 15.00, czyli wszystko ok.
Zapewne
o tej samej porze do Wetliny przyjechała Ela z
Czystogarbu – właścicielka stadniny 60 hucułów.
Nie
wiedziałem, że nasze drogi tego dnia się skrzyżują....
Wesolutki i pełen
animuszu idę raźno, a nawet podbiegam – „i trala la i hopsa sa,
idziemy przez życie w podskokach” i naraz ŁUP!!!
Przewracam
się na pierwszym zejściu.
Oto
daje o sobie znać sławna bieszczadzka glina – wszak padało dzień
i noc - noga mi się podwinęła, a do tego w upadku rozległ się
nieprzyjemny dźwięk, jakby kość w kostce chrupnęła....
A
to ci dopiero!
Głowę
przeszywa natychmiast błyskawiczna myśl - to czarni rzucili na mnie
urok, bo im się nie spodobała anegdota o bieszczadzkim
niedźwiedziu!
I
stało się to w zgodzie z moją prośbą do Anioła, żeby „działo
się”.
Jakbym usłyszał Jego głos: - Chciałeś przygód? To masz fikołka!
Siedzę
i myślę.... Zrobiło mi się gorąco.
Po chwili ochłonąłem i..... przypomina mi się dowcip pasujący do sytuacji.
Szosa biegnie ze wzgórza w dół do doliny. Z pola wolno wjeżdża na szosę chłop z furą siana. Nagle na szczycie pojawił się bardzo szybko jadący samochód. Fura wjechała akurat na środek szosy, kiedy auto full-wypas z napędem na cztery walnęło w furę!
Fura leży, chłop leży, koń leży i ma połamane nogi.
Chłop leży, ale patrzy na drogi samochód i szybko liczy, ile to wydusi kasy od bogatego gościa.
Drzwi samochodu otwierają się i wysiada młody, łysy mięśniak, z grubym złotym łańcuchem na szyi i pistoletem w dłoni.
Podchodzi do konia i trach!
Potem zbliża się do chłopa i pyta: - a ty jak się czujesz?
Chłopu przypomina się sentencja: - "Zdania nie zmienia tylko martwy lub głupi" i szybciutko odpowiada: - Ja proszę pana czuję się znacznie lepiej niż przed wypadkiem!
A mnie nie do śmiechu.....
Stało się - teraz spróbuję się podnieść, aby sprawdzić,
co z nogą.
Ubłocony wstaję z trudem....
Ubłocony wstaję z trudem....
Całą
uważność koncentruję w lewej stopie.
Czyli
wpadam w receptywność miejscową....
Z
Kołyby wyruszałem z receptywnością ogólną, a teraz będę
wracał z uważnością tylko w stopie.
Stoję
jakoś ... stopa nieobecna, drętwa, ale stoję.
A więc chyba nie jest to złamanie?
Teraz
trzeba iść do przodu szybko, dopóki jeszcze nie boli.
Nastąpiła
diametralna zmiana nastroju – już nie jestem zadowolony.
Czyli:
- „Śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku, bo jak sam upadniesz,
do śmiechu ci nie będzie”.
Okrąglik
osiągam o czasie, chociaż ból się odezwał – zaczynam
utykać.
Przy
kolejnym drogowskazie mam już pół godziny opóźnienia.
Po kolejnej godzinie kuśtykania mijam pierwszego turystę idącego z Cisnej - dzień dobry. Próbuję się uśmiechnąć.
Ból
narasta, idę coraz wolniej.
Mgła
gęstnieje.
Oj!
Wesoło nie jest.....
Ale co to znaczy dusza fotografa - dalej cykam zdjęcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz