Kuśtykam.
Jeszcze
mam chęć robić zdjęcia.
Nie
poddaję się – zaciskam zęby i próbuję zdążyć na autobus,
który jak pisałem odjeżdża z Cisnej kilka minut przed
15.00.
Widoczność
coraz słabsza, noga coraz mocniej boli.
W
kostce pokazała się wyraźna opuchlizna - już każde stąpnięcie
sprawia ból, pomimo ostrożnego ustawiania stopy do kolejnego kroku.
Jakoś
jednak idę, bo co mam zrobić?
Do
tego plecak wydaje się z każdą godziną cięższy.
Zbliżam
się do Cisnej z ogromną trudnością.
Do
sytuacji jak ulał pasuje słowo masakra.
Ale co tam ja.
Wlokę
się w cierpieniu, a w głowie mam bardzo miejscowe opowiadanie
Iwana Dmytryka z książki: „W lasach Łemkowszczyzny”.
Jest
koniec marca 1945 roku, Iwan jest żołnierzem UPA i
wyszedł po raz pierwszy z chałupy, po przejściu tyfusu.... Chyża
stoi na górnym krańcu Wetliny - w Zabrodziu.
Od
strony Strubowisk na wieś Smerek nacierają silne oddziały NKWD.
„Ktoś
dał znać, że sanitariusze zabierają chorych striłców i wywożą
gdzieś dalej. Zebrałem się i wyszedłem powoli na dwór.
Na
drzwiach prawie każdej chaty znajdował się napis: - „Nie
wchodzić – tyfus!”.
Kobiety
wynosiły z chat wszystkie cenniejsze rzeczy i chowały w
bezpieczniejszych miejscach. Drogą uciekali ze wsi w góry ludzie,
obładowani bronią i plecakami z żywnością.
Rozpoznałem
wśród nich niektórych naszych rekonwalescentów. Nie miałem siły
iść z nimi, choć bardzo chciałem. Moje nogi były jak z waty i
uginały się pode mną. Gospodyni powiedziała mi, że jej sąsiad
zawiezie mnie oraz innych chorych do Berehów Górnych.
Usiadłem przy drodze.
Wkrótce
nadjechały sanie, na których siedzieli „Urał”, „Kawka”, i
„Łuk”, nadal jeszcze bardzo chorzy. Sanie ciągnął chudy i
wygłodzony koń, który wlókł się tak samo powoli, jak i ja.
Gospodarz krzyknął do mnie, żebym szedł za saniami pod górę
sam, a tam on już na mnie zaczeka.
Dzień miał się ku końcowi i słońce schowało się za połoninę
Wetlińską. Starałem się iść jak najszybciej, lecz nie
dawałem rady – co wyciągnę jedną nogę, to druga zapada się w
mokry śnieg. Zacząłem wówczas pełznąć na czworakach,
aczkolwiek i to było dla mnie trudne i zdawało mi się, że zaraz
upadnę i nie będę miał siły wstać.
Gospodarz z saniami był już
pod górą.
Myślałem,
że tam zwolni, lub zaczeka na mnie, lecz zanim dotarłem pod górę,
on był już prawie na niej i – nie zatrzymując się pojechał
dalej.....
Kiedy
wreszcie wdrapałem się na górę, on już zjechał w dolinę.
Zacząłem wołać za nim, ale on chyba nie słyszał, i sanie szybko
zniknęły mi z oczu.
Pozostałem
na drodze sam.
Nie
pojawiał się nikt, ani pieszy, ani na saniach. Z zachodem słońca
śnieg zaczął zamarzać i nogi już w nim nie grzęzły, lecz mnie
całkiem opuściły siły i upadłem.
Gdzieś,
chyba w Smereku i Wetlinie, słychać było strzały i wybuchy
granatów. Czasem w powietrze leciały rakiety i znikały za górą.
Wstać
na nogi nie miałem siły, lecz instynkt samozachowawczy mówił mi,
że leżenie tu to pewna śmierć. Mróz robił się coraz sroższy.
Żeby nie zamarznąć zacząłem się czołgać. Miałem tylko jedno
jedyne pragnienie – dotrzeć do pierwszych chat Berehów
Górnych, odległych ode mnie o jakieś dwa kilometry.
Czołgałem
się i czołgałem. Nie wiem jak długo to trwało, bo noc nastała
już dawno. Nie czułem nic – ani chłodu, ani zmęczenia. W mojej
głowie była tylko jedna świadoma myśl – czołgać się, czołgać
naprzód!
Minęło
pewnie kilka godzin, zanim ujrzałem pierwsze chaty we wsi. Zacząłem
krzyczeć, lecz na mój słaby krzyk nikt się nie odezwał.
Ostatkiem sił podpełznąłem bliżej do jakiejś chaty i nagle
usłyszałem głos wartownika, który żądał podania hasła.
Hasła
nie znałem, bo chorym strzelcom go nie podawano i zacząłem
krzyczeć, że jestem „Drań”- chory strzelec z sotni
„Wesełego”.
W
odpowiedzi wartownik schował się za chatę i w moją stronę
posypały się kule. Jednak w minutę później ponownie usłyszałem
kroki i ciche głosy. Zobaczyłem dwa cienie, które z bronią w
pogotowiu zbliżały się do mnie. Znów zacząłem krzyczeć kim
jestem i prosić, żeby nie strzelali.
Strzelcy
ostrożnie podeszli do mnie i podnieśli mnie ze śniegu.
Kompletnie
wycieńczonego zanieśli do chaty i położyli na łóżku. W
chacie było kilku oficerów i strzelców. Miałem szczęście, że
mnie nie zabili, bo już myśleli, że to jakiś bolszewik podchodzi
do ich kwater. Zaczęli mnie wypytywać o bitwę w Strubowiskach,
o naszą sotnię i o to, jak do nich dotarłem.
Naszej
rozmowie przysłuchiwała się gospodyni chaty i przyniosła mi –
chyba powodowana współczuciem dla mnie – kilka jajek, kawałek
chleba i garnuszek mleka. Połknąłem to wszystko za jednym
zamachem.
Jeszcze
tej samej nocy przewieziono mnie saniami na drugi koniec wsi, gdzie
było bezpieczniej. Jechali ze mną strzelec „Kiczka” i
dowódca drużyny „Bajdak”, którzy byli po
rekonwalescencji i mogli już sami iść, a nawet wyleźć na sanie.
Umieszczono
nas w jednej z chat na nocleg. Nad ranem obudziła nas gospodyni i
powiedziała, że słychać strzały i musimy przygotować się do
wymarszu. Ledwie zjedliśmy śniadanie, jak przyszedł po nas
strzelec i rozkazał szybko się zbierać, gdyż bolszewicy zajęli
górny koniec Wetliny i wkrótce mogą być w Berehach
Górnych.
Zawieźli
nas do Ustrzyk Górnych, gdzie dotarliśmy dopiero po
południu....
Tu
zaopiekował się nami naczelnik stanicy. Zostaliśmy umieszczeni w
chacie młodych i świadomych gospodarzy, którzy nas nakarmili i
ubrali. Do chaty przyszedł jeden ze strzelców z SKW i opowiedział
o wydarzeniach, które miały miejsce w ciągu ostatnich kilku dni.
Wróg
ściągnął w okolice duże siły i szedł z obławą od wsi do
wsi. Nasza sotnia zdobyła sobie wśród okolicznej ludności sławę
prawdziwych mścicieli ludowych. Wszyscy chwalili sotennego
„Wesełego” za umiejętności przejawiane w walce i za to,
że umiał wyjść zwycięsko ze wszystkich trudnych sytuacji, nie
zważając na to, że bolszewicy przeciwko naszej sotni mieli około
pięciu tysięcy ludzi.
Nie
było nam sądzone odpocząć w tej wsi. Nadeszła wiadomość, że
nadchodzą bolszewicy i dostaliśmy rozkaz uciekać ze wsi. Wszyscy
ruszyli w lasy, ciągnące się wzdłuż granicy do wsi Wołosate.
Ledwo
opuściliśmy Ustrzyki Górne i już usłyszeliśmy za naszymi
plecami strzelaninę.
„Czerwona
miotła” sunęła za nami nieustannie”.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz