środa, 28 listopada 2018

Wola Matiaszowa

Beczka, która spadła na plecak w Woli Michowej, spłaszczyła nieco mój podstawowy przyrząd ogniskowy, co było widać na zdjęciach.
        Druciak – podstawka pod garnek, stał się podobny do naleśnika.
Jeszcze jesienią tego samego roku naprostowałem przyrząd, po czym tak go gdzieś dokładnie schowałem w Kołybie na zimę, że już go nie znalazłem.
          Trzeba było wykombinować coś innego prostego.
Jak wiemy potrzeba jest matką wynalazków i tak było również tym razem.
Podpórkę pod garnkiem przy pierwszym gotowaniu zbyszkowym 2018 nad Soliną, pełniły kamienie.
Znad zalewu poszedłem w stronę storczyków nad Wołkowyją. 

Przy sklepie, zaproszony na piwo, pogadałem niegłupio z byłym sołtysem.

Po uzupełnieniu płynów, jakoś długo szedłem przez las ciemny. W środku lasu stał drogowskaz, a mnie się nie zgadzały czasy przejść.
Z Wołkowyji 


W środku lasu


Na łąkach Bereźnicy sprawa się wyjaśniła - trzeba dodać pół godziny do węzła szlaków i rachunek się zgadza.


Żywego ducha nie ma (co za rozkosz w porównaniu z gwarnym Polańczykiem), słońce, upał, parno. Zbiera się na burzę.



Po kolejnej godzinie całkowite zachmurzenie.
Słychać dalekie grzmoty.
Szukam miejsca na postawienie namiotu, a chcę mieszkać na górze i tak dochodzę nad Wolę Matiaszową.
Chwilowo zawiało, ale zaraz ucichło i zrobił się przedwieczorny bezruch
Burza odeszła nad Solinę.



Dom stoi, to teraz zajrzę do lasu, może zupa grzybowa będzie?
Będzie.
Z jednego grzybka.


Drugie biwakowe gotowanie. 
Gotowanie z pomocą autorskiego wynalazku. 
Oto garnek w sposób czarodziejski unosi się nad ogniem.



Burza jednak wraca, znowu słychać pomruki. 
Zupa grzybowa wyszła pyszna, nie czuję się jednak najedzony, więc jeszcze kasza gryczana.

Wafelek na deser i mogę sobie coś opowiedzieć na dobranoc. To był piękny dzień.
Dziękuję Aniołku! Ach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz