Tyle
lat życia w cywilizacji, niewątpliwie przywykłem do zamieszkiwania
w mieście.
W czasie urlopowych wyjazdów poznawałem dobre
pensjonaty, czy luksusowe hotele. Wydawało mi się, że to jest
komfort. Ale tylko tak mi się wydawało.
Kiedy
po raz pierwszy znalazłem się w Bieszczadach, zrozumiałem, że
komfort dzieli się na komfort zamieszkiwania i komfort życia.
Okazało
się, że niesienie domu na plecach, daje mi poczucie
spełnienia. I odkryłem ten specyficzny i niepowtarzalny rodzaj bycia w Tu i Teraz: -
samotne noce w przyrodzie poza zgiełkiem świata.
Po
raz pierwszy odczułem dotknięcie sacrum w czasie nocy spędzonej w
lesie na zejściu z Chryszczatej, kiedy patrzyłem na fantastyczny
taniec świetlików, a od strony przełęczy poszczekiwał lis.
I
to wtedy połknąłem bakcyla wędrówki i biwakowania.
Widoki,
zapach świeżego powietrza, błękit nieba, albo piękno chmur, naturalny świat zwierząt, ale
także zbliżanie się burzy, kiedy wszystko cichnie, a potem toczą
się puste beczki grzmotów, no i nastrojowe wieczory i noce przy
ognisku pod lampionami gwiazd. Tworzą się klimaty, których nie
odda żaden opis, film, ani zdjęcie.
W
takim biwaku doznaję oczyszczenia.
Kiedy
schodzę i zanurzam się w świat ludzi, od razu czuję złą
energię.
Prymitywne
warunki? Człowiek jest prymitywny, tylko otoczył się sztuczną
rzeczywistością.
Poza
tym im przykrości są większe tym przyjemniej jest potem.
W
każdym razie taki pomysł na wakacje to z pewnością rodzaj pasji,
nawiedzenia, uprawianego z samozaparciem, ale dającego radość.
To
jest afirmacja samego siebie, wielki egotyzm, śpiew duszy,
życie w kreatywności i ciekawość: - co jest za tą kolejną górą?
Największy komfort ja odczuwam wtedy kiedy jestem w jakimś małym drewnianym domku, położonym w otulinie lasu, pól i małych jezior. A najbliższe zabudowania czy drogi asfaltowe są kilka kilometrów ode mnie..
OdpowiedzUsuń