piątek, 26 stycznia 2018

Międzygalaktyczni Konstruktorzy 18

            Obwiesić się z nudów

Podłamany niepowodzeniem Trurl spytał sam siebie: 
- Oznaczaż to, że problem jest nierozwiązywalny? 
- W takim razie winno by mi Komputerium dostarczyć dowodu jego nierozwiązywalności, czego naturalnie, wskutek wszechstronnego zmądrzenia, ani mu się śni robić.                                                     
Wpadło bowiem w koleinę zacietrzewionego lenistwa, jak nas nauczał ongiś mistrz Kerebron.
       Ha! Cóż za sprośny widok – rozumu, który jest na tyle rozumny, by pojąć, że nie musi trudzić się nad czymkolwiek, bo wystarczy mu sporządzenie odpowiedniego instrumentu, ten zaś instrument, będąc sam bystrym, ów tok logiczny bez granic i miary kontynuuje!
Zbudowałem niechcący Spychacz Problemów, a nie jego Rozwiązałkę!
      Nie mogę zakazać maszynom działania per procura, bo zaraz mnie oszwabią, twierdząc, że ogrom jest im niezbędny ze względu na rozmiary samego zadania – westchnął Trurl i poszedł do domu.
Z domu wysłał brygadę demontażową, która łomami i druzgostnicami w trzy dni oczyściła przestwór okupowany.
     Łamał się ze sobą Trurl, aż zdecydował, że inaczej trzeba działać:
- Każda maszyna musi mieć dozorcę nieprawdopodobnie wręcz mądrego, to znaczy mnie, ale nie rozmnożę się przecież i nie rozedrę na sztuki. 
Chociaż... Czemu nie miałbym się właściwie zwielokrotnić?! Eureka!

Uczynił tak: - samego siebie skopiował we wnętrzu osobnej, nowej maszyny cyfrowej, i odtąd już ta jego matematyczna kopia miała się borykać z zadaniem. Uwzględnił w programach możliwość powielania się Trurlowych powieleń, a z zewnątrz podłączył do systemu umyślną przyspiesznicę, żeby pod nadzorem roju Trurli wszystko szło w środku błyskawicznie.
      Po czym zadowolony, strząsnął z siebie pył stalowy, jakim pokrył się przy ciężkiej pracy, i oddalił się na przechadzkę, pogwizdując niefrasobliwie.

Wrócił pod wieczór i zaraz wziął na spytki cyfrowego Trurla, to jest działającą swą podobiznę, pytając, jak tam robota postępuje.
      Mój drogi – rzekł mu sobowtór przez dziurkę stanowiącą cyfrowe wyjście – najpierw powiem ci, że to nieładnie, a nawet, nie owijając w bawełnę, haniebnie – pakować, w postaci cyfrowej kopii, siebie samego sposobem informacyjnym, abstrakcyjnym i programowym do maszyny dlatego, że samemu nie chce się łamać głowy nad trudnym problemem!
          A ponieważ tak mnie obliczyłeś, zaksjomatowałeś i zaprogramowałeś, że jestem dokładnie i akurat tak samo mądry, jak ty, to nie widzę żadnego powodu, dla którego ja mam tobie raporty składać, skoro może też być, powiedzmy, na odwrót!
- Kiedy bo ja się wcale tym problemem nie zajmowałem, tylko spacerowałem po łąkach i borach! - odparł zbity z pantałyku Trurl.
Toteż gdybym nawet chciał, nie mogę ci niczego powiedzieć takiego, co by się wiązało z zadaniem. Zresztą jużem się przy nim narobił, aż mi neurony pękały, teraz twoja kolej.
Nie bądź przykry, proszę cię, mów!

- Nie mogąc wydostać się z tej piekielnej maszyny w której mnie uwięziłeś, rozważałem istotnie tę całą sprawę.
I Trurl dowiedział się, że:
- Idiotów uszczęśliwić można byle czym, gorzej z mądrymi.        
 - Rozumowi niełatwo dogodzić.
- Rozum bezrobotny to zmartwiona nicość i potrzebne mu są przeszkody
- Szczęśliwy przy ich pokonywaniu, zwyciężywszy, wnet popada we frustrację, a nawet wariację.
- Trzeba mu więc stawiać przeszkody wciąż nowe.
- Im przykrości są większe tym przyjemniej jest potem.
                                                                                                                                                        Niektórzy twierdzą nawet, że rozum bardzo dokładnie uszczęśliwiony, zaczyna pożądać nieszczęścia. (Czy jesteś tego pewien – zapytał prawdziwy Trurl swego sobowtóra. A bo ja wiem? - usłyszał odpowiedź)
     A więc doszczęśliwiony rozum w nieszczęściu upatruje szczęście swoje.
Cybernetyczny Trurl sporządził także dwie kopie nieśmiertelnych, aby zbadać sprawę umierania. Oto wyniki:
Nieśmiertelni zrazu odczuwali satysfakcję z tego, że wokół nich wszyscy z czasem padają jak muchy, a oni nie. 

Ale potem przyzwyczaili się i zaczęli, czym kto mógł, dobierać się do własnej nieśmiertelności. Doszli już do młota parowego. 
     W każdym razie, nie masz cnoty bez występku, urody bez ohydy              wieczności bez mogiły, czyli szczęścia bez biedy.
Następne doświadczenie polegało na zbudowaniu społeczności wyposażonej w Syntetycznych Aniołów Stróżów, z których każdy unosił się nad swoim podopiecznym w zenicie, na sputniku.
         Anioły te, będąc automatami sumieniowymi, wspierały cnotę dodatnim sprzężeniem zwrotnym ze stacjonarnej orbity.
Lecz sprawność w systemie okazała się niska. Co przewrotniejsi grzesznicy zasadzali się na swoje Anioły Stróże z rusznicami przeciwpancernymi.  
       A więc rozpoczęła się eskalacja: - przyszło do wprowadzenia na orbity Cyberarchaniołów o wzmocnionej konstrukcji.
Przy pomocy teorii mnogości i seksualnej matematyki badałem doznania zmysłowe w seksie, zgodnie z hipotezą, że w tej dziedzinie Rozum konfliktuje ze Szczęściem, ponieważ w seksie nie ma nic rozumnego, a w Rozumie nic seksualnego.
       Owszem, rozmnażanie pączkowaniem problem likwiduje, bo wtedy każdy staje się własnym kochankiem, ze sobą flirtuje, siebie ubóstwia, pieści, lecz stąd płynie egotyzm, narcyzm, przesyt i otępienie.
   
Dalej: - Istoty zbudowane doskonale, zdolne do permanentnej autoekstazy, nie potrzebują nikogo, ani niczego.
- Nie da się z nich zbudować społeczności. Bo po pierwsze, one mają społeczność gdzieś, a po drugie: istnieje niebezpieczeństwo, że takie istoty zapieszczą się na amen.
       Natomiast można zbudować społeczność takową z istot niedoskonałych, które potrzebują wzajemnej pomocy. Im zaś są mniej doskonałe, tym intensywniej wymagają wsparcia.

Podsumowując: Na co komu świat pełen szczęśliwości i tylko szczęśliwości? Co można robić na świecie wypełnionym po brzegi szczęściem?
Chyba tylko się obwiesić z nudów!

Stanisław Lem. (1921 – 2006)


To był końcowy odcinek opowiadania Stanisława Lema, w którym autor opisał ze specyficznym humorem kwintesencję dylematów egzystencjalnych.

W swoim ostatnim felietonie z 2006 roku, Lem ostrzegał przed zagrożeniami, które szykują Polakom bracia Kaczyńscy.

Autor bloga natomiast, dla uhonorowania bohaterów opowieści, zmienia nazwy trzech ulic, zgodnie z panującą aktualnie modą.


1 komentarz:

  1. A gdzie tam?! Lem? Dobra neokomunistyczna szkoła.

    OdpowiedzUsuń