Obwiesić
się z nudów
Podłamany
niepowodzeniem Trurl spytał sam siebie:
- Oznaczaż to, że
problem jest nierozwiązywalny?
- W takim razie winno by mi
Komputerium dostarczyć dowodu jego nierozwiązywalności,
czego naturalnie, wskutek wszechstronnego zmądrzenia, ani mu się
śni robić.
Wpadło bowiem w koleinę zacietrzewionego lenistwa, jak nas nauczał ongiś mistrz Kerebron.
Wpadło bowiem w koleinę zacietrzewionego lenistwa, jak nas nauczał ongiś mistrz Kerebron.
Ha!
Cóż za sprośny widok – rozumu, który jest na tyle rozumny, by
pojąć, że nie musi trudzić się nad czymkolwiek, bo wystarczy mu
sporządzenie odpowiedniego instrumentu, ten zaś instrument, będąc
sam bystrym, ów tok logiczny bez granic i miary kontynuuje!
Zbudowałem
niechcący Spychacz Problemów, a nie jego Rozwiązałkę!
Nie
mogę zakazać maszynom działania per procura, bo zaraz mnie
oszwabią, twierdząc, że ogrom jest im niezbędny ze względu na
rozmiary samego zadania – westchnął Trurl i poszedł do
domu.
Z
domu wysłał brygadę demontażową, która łomami i druzgostnicami
w trzy dni oczyściła przestwór okupowany.
Łamał
się ze sobą Trurl, aż zdecydował, że inaczej trzeba
działać:
-
Każda maszyna musi mieć dozorcę nieprawdopodobnie wręcz mądrego,
to znaczy mnie, ale nie rozmnożę się przecież i nie rozedrę na
sztuki.
Chociaż... Czemu nie miałbym się właściwie
zwielokrotnić?! Eureka!
Uczynił
tak: - samego siebie skopiował we wnętrzu osobnej, nowej maszyny
cyfrowej, i odtąd już ta jego matematyczna kopia miała się
borykać z zadaniem. Uwzględnił w programach możliwość
powielania się Trurlowych powieleń, a z zewnątrz podłączył
do systemu umyślną przyspiesznicę, żeby pod nadzorem roju Trurli
wszystko szło w środku błyskawicznie.
Po
czym zadowolony, strząsnął z siebie pył stalowy, jakim pokrył
się przy ciężkiej pracy, i oddalił się na przechadzkę,
pogwizdując niefrasobliwie.
Wrócił
pod wieczór i zaraz wziął na spytki cyfrowego Trurla, to
jest działającą swą podobiznę, pytając, jak tam robota
postępuje.
Mój
drogi – rzekł mu sobowtór przez dziurkę stanowiącą cyfrowe
wyjście – najpierw powiem ci, że to nieładnie, a nawet, nie
owijając w bawełnę, haniebnie – pakować, w postaci cyfrowej
kopii, siebie samego sposobem informacyjnym, abstrakcyjnym i
programowym do maszyny dlatego, że samemu nie chce się łamać
głowy nad trudnym problemem!
A
ponieważ tak mnie obliczyłeś, zaksjomatowałeś i
zaprogramowałeś, że jestem dokładnie i akurat tak samo mądry,
jak ty, to nie widzę żadnego powodu, dla którego ja mam tobie
raporty składać, skoro może też być, powiedzmy, na odwrót!
- Kiedy
bo ja się wcale tym problemem nie zajmowałem, tylko spacerowałem
po łąkach i borach! - odparł zbity z pantałyku Trurl.
Toteż
gdybym nawet chciał, nie mogę ci niczego powiedzieć takiego, co by
się wiązało z zadaniem. Zresztą jużem się przy nim narobił, aż
mi neurony pękały, teraz twoja kolej.
Nie bądź przykry, proszę
cię, mów!
- Nie mogąc wydostać się z tej piekielnej maszyny w której mnie uwięziłeś, rozważałem istotnie tę całą sprawę.
I
Trurl dowiedział się, że:
-
Idiotów uszczęśliwić można byle czym, gorzej z mądrymi.
- Rozumowi niełatwo dogodzić.
- Rozumowi niełatwo dogodzić.
-
Rozum bezrobotny to zmartwiona nicość i potrzebne mu są przeszkody
-
Szczęśliwy przy ich pokonywaniu, zwyciężywszy, wnet popada we
frustrację, a nawet wariację.
-
Trzeba mu więc stawiać przeszkody wciąż nowe.
-
Im przykrości są większe tym przyjemniej jest potem.
Niektórzy
twierdzą nawet, że rozum bardzo dokładnie uszczęśliwiony,
zaczyna pożądać nieszczęścia. (Czy jesteś tego pewien –
zapytał prawdziwy Trurl swego sobowtóra. A bo ja wiem? -
usłyszał odpowiedź)
A
więc doszczęśliwiony rozum w nieszczęściu upatruje szczęście
swoje.
Cybernetyczny
Trurl sporządził także dwie kopie nieśmiertelnych, aby
zbadać sprawę umierania. Oto wyniki:
Nieśmiertelni
zrazu odczuwali satysfakcję z tego, że wokół nich wszyscy z
czasem padają jak muchy, a oni nie.
Ale
potem przyzwyczaili się i zaczęli, czym kto mógł, dobierać się
do własnej nieśmiertelności. Doszli już do młota parowego.
W każdym razie, nie masz cnoty bez występku, urody bez ohydy wieczności bez
mogiły, czyli szczęścia bez biedy.
Następne
doświadczenie polegało na zbudowaniu społeczności wyposażonej w
Syntetycznych Aniołów Stróżów, z których każdy unosił
się nad swoim podopiecznym w zenicie, na sputniku.
Anioły
te, będąc automatami sumieniowymi, wspierały cnotę dodatnim
sprzężeniem zwrotnym ze stacjonarnej orbity.
Lecz
sprawność w systemie okazała się niska. Co przewrotniejsi
grzesznicy zasadzali się na swoje Anioły Stróże z
rusznicami przeciwpancernymi.
A więc rozpoczęła się eskalacja: -
przyszło do wprowadzenia na orbity Cyberarchaniołów o
wzmocnionej konstrukcji.
Przy
pomocy teorii mnogości i seksualnej matematyki badałem doznania
zmysłowe w seksie, zgodnie z hipotezą, że w tej dziedzinie Rozum
konfliktuje ze Szczęściem, ponieważ w seksie nie ma nic
rozumnego, a w Rozumie nic seksualnego.
Owszem,
rozmnażanie pączkowaniem problem likwiduje, bo wtedy każdy staje
się własnym kochankiem, ze sobą flirtuje, siebie ubóstwia,
pieści, lecz stąd płynie egotyzm, narcyzm, przesyt i otępienie.
Dalej:
- Istoty zbudowane doskonale, zdolne do
permanentnej autoekstazy, nie potrzebują nikogo, ani niczego.
-
Nie da się z nich zbudować społeczności. Bo po pierwsze, one mają
społeczność gdzieś, a po drugie: istnieje niebezpieczeństwo, że
takie istoty zapieszczą się na amen.
Natomiast
można zbudować społeczność takową z istot niedoskonałych,
które potrzebują wzajemnej pomocy. Im zaś są mniej doskonałe,
tym intensywniej wymagają wsparcia.
Podsumowując:
Na co komu świat pełen szczęśliwości i tylko szczęśliwości?
Co można robić na świecie wypełnionym po brzegi szczęściem?
Chyba
tylko się obwiesić z nudów!
Stanisław
Lem. (1921 – 2006)
To
był końcowy odcinek opowiadania Stanisława Lema,
w którym autor opisał ze specyficznym humorem kwintesencję
dylematów egzystencjalnych.
W swoim ostatnim felietonie z 2006 roku, Lem ostrzegał przed zagrożeniami, które szykują Polakom bracia Kaczyńscy.
A gdzie tam?! Lem? Dobra neokomunistyczna szkoła.
OdpowiedzUsuń