piątek, 19 stycznia 2018

Złoto Konkwistadorów

Złoto to słowo, które w podobny sposób fascynuje prawie wszystkich.
Żółty metal z przyjaciół czynił zawziętych wrogów, a także wywoływał wielkie wojny.
      Wystarczała sama pogłoska, że w jakimś regionie znajduje się ten kruszec, aby na poszukiwania ruszały setki tysięcy ludzi, zostawiając wszystko, co dotąd było im bliskie i drogie.
     Wielu spędziło całe życie na poszukiwaniu tego tak często przeklinanego metalu. Wielu znajdowało tylko śmierć.
Z kolei inni, którzy wcale nie myśleli o bogactwie, przypadkowo natrafiali na złote żyły. Szczęście i niefart znajdują się bowiem od zawsze obok siebie.

         Oto złota historia.....

Zbliżała się druga wojna światowa, jednak zanim się zaczęła, wybucha wojna w Hiszpanii.
       Pierwsi na tej hiszpańskiej wojnie zarobili Francuzi, sprzedając wojskom republikańskim bombowce, samoloty myśliwskie, karabiny maszynowe i inną broń.
Premier Leon Blum nie zwracał uwagi na sojuszniczą Anglię, która odmówiła ingerowania w sprawy Hiszpanii.
     A to powinno zadziwić Francuzów, gdyż brytyjscy bankierzy ustawiali się zwykle pierwsi w kolejce po złoto.
Rząd Hiszpanii płacił bowiem złotem, bo miał go pod dostatkiem.
Zasoby skarbca wynosiły 635 ton sztab i monet, a pochodziły jeszcze z czasów Konkwistadorów, którzy złupili Amerykę Południową.




Ten majątek stawiał Hiszpanię na czwartym miejscu w świecie, pod względem zasobów złota.
Pierwsza w tym rankingu była Ameryka, potem Francja i Anglia.
Dla republikańskiego rządu Hiszpanii nadszedł czas, gdy broń była bardziej potrzebna niż złoto.

Republice „pomagał” Związek Radziecki.
Dostarczył 362 czołgi, 120 samochodów pancernych, 806 samolotów, 1555 dział, ponad 20 tysięcy karabinów maszynowych.
Jednak wsparcie Włoch dla strony Franco było dużo większe: - dostarczyły 950 czołgów, a także po tej stronie walczyło trzysta tysięcy włoskich żołnierzy.
       No i rebeliantów wspierał także Hitler.
Za broń francuską republika musiała płacić, a Związek Radziecki otworzył szeroko ramiona i potraktował swoje dostawy jako „darmową i braterską” pomoc.
Daję cudzysłowy, ponieważ w końcu ta darmowa pomoc, wyszła Hiszpanii, jak się to mówi – bokiem.
Stalin bowiem był przebiegłym graczem i miał swój plan.

Ten plan Stalina zaczął się realizować, gdy armie generała Franco zbliżały się do Madrytu.
     Oto narodowy skarb – kilkaset ton złota – znalazł się w niebezpieczeństwie.
Premier Caballero nakazał ewakuację złota do miejsc, gdzie byłoby bezpieczne.
15 września 1936 roku pierwszy transport 800 skrzynek ze złotymi monetami wyjechał do Kartageny, skąd miał zostać przerzucony do Marsylii.
        W stolicy pozostało jeszcze 510 ton.
Tu pojawia się nazwisko wytrawnego agenta NKWD Staszewskiego.
Otóż nawiązał on wcześniej przyjacielskie stosunki z Juanem Negrinem, deputowanym do Kortezów z ramienia partii socjalistycznej.
     Ta przyjaźń stała się szczególnie ważna, gdy we wrześniu 1936 roku Negrin został ministrem finansów w rządzie Caballero.
Staszewski szybko zorientował się, że Negrino był człowiekiem miękkim, łatwo poddającym się zdaniu innych, a co najważniejsze był zafascynowany zmianami rzekomo zachodzącymi w ZSRR.
To do niego należały decyzje o sposobie zabezpieczenia hiszpańskiego skarbu.
      Staszewski zaproponował wysłanie złota do ZSRR, a Negrino tę propozycję podsunął premierowi.
15 października 1936 roku Caballero napisał do Stalina list, w którym zaproponował przesłanie 500 ton złota jako depozyt.
         
Stalin odpowiedział dwa dni później.
Do akcji włączył ambasadora Orłowa, któremu udzielił
ściśle tajnej instrukcji: - Użyć radzieckiego statku. Zachować najściślejszą tajemnicę. Odmówić wystawienia pokwitowania. Odmówić podpisania czegokolwiek. Wyjaśnić, że Bank Państwowy wyda formalne potwierdzenie w Moskwie. Jesteście osobiście odpowiedzialni za operację.

Orłow dobrze wiedział, co znaczy być osobiście odpowiedzialnym.....

Pierwszy transport dotarł do Kartageny 22 października. Dwa tysiące skrzynek, z których każda ważyła 62 kg ulokowano tymczasowo w jaskiniach w znacznej odległości za miastem.
      Całość miała obejmować 7800 skrzyń, które ze względów bezpieczeństwa miały być rozdzielone na cztery statki. Eskortę zapewniały hiszpańskie niszczyciele.

Operacja przebiegała sprawnie. Ostatnią skrzynię z transportu załadowano na statek „Wołgolec” rankiem 26 października, po czym konwój niezwłocznie wypłynął.
      Tuż przed odpłynięciem konwoju, do Orłowa podszedł Mendez Aspe, dyrektor z Ministerstwa Finansów i poprosił o wystawienie pokwitowania, aby mógł się rozliczyć z cennego ładunku.

Orłow był przygotowany na taką prośbę i odpowiedział:
- „Nie jestem upoważniony do wystawiania pokwitowań.
Ale nie obawiajcie się towarzyszu! Pokwitowanie zostanie wystawione przez Bank ZSRR, gdy wszystko zostanie policzone i zważone”.
       I w ten oto sposób wielka operacja przekazania Złota Konkwistadorów w ręce Stalina odbyła się bez żadnego pisemnego dowodu.
Czyli na dobrą sprawę jeden złodziej oddawał zrabowane fanty na przechowanie drugiemu złodziejowi....

Dużo później, gdy skrzynki złożono w magazynach Ludowego Komisariatu Finansów, okazało się, że do Moskwy dotarło 5745 skrzynek o łącznej wadze 453 ton.
     Było to tym bardziej dziwne, że w Kartagenie skrzynki liczyli i Aspe i Orłow. Jednemu wyszło 7800, drugiemu 7900....
Nie starali się wyjaśnić skąd wzięła się ta różnica, zakładając, że w Moskwie zostanie to wyjaśnione.

Na uroczystym obiedzie dla zaufanych z okazji przejęcia skarbu, Stalin powiedział; - „Prędzej zobaczą własne ucho niż to złoto”.....



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz