poniedziałek, 29 stycznia 2018

Niewidzialna Ręka

O istnieniu Niewidzialnej Ręki i o jej słynnej legendarnej dobroci słyszałem już od dawna.
            Andrzej Poznański dużo mi o niej ongiś opowiadał, a ja go słuchałem w pełnym ciekawości milczeniu. Więc mówił mi Andrzej Poznański, że raz na przykład wyszedł z domu i nie miał grosza przy duszy, głodny był, chciał coś zjeść, miał dwa wykruszone papierosy w kieszeni, jednego wypalił, ale to tylko spotęgowało to słynne ssanie w żołądku, więc szedł i patrzył w ziemię, szukając pieniędzy, bo wiedział, że znajdzie.
            Jak mógł wiedzieć, że znajdzie? — zapytał pan Lilek.
Nie przerywaj pan, panie Lilek. Siedź pan cicho. Wiedział. 
Czy to nie jest jasne? Andrzej Poznański opowiadał dalej, że ze wzrokiem wlepionym w ziemię doszedł do parku. Kiedy zobaczył, że stoi przed bramą parkową, wszedł do parku. To jest też bardzo jasne. Jasne też, że brama parkowa była otwarta. Inaczej by nie wszedł, tylko by przelazł przez bramę lub szukał dziury w ogrodzeniu. Lub wygiętych prętów. Tego w ogrodzeniach parkowych nigdy nie brak.
        Zwłaszcza, jeżeli w pobliżu parku jest Szkoła Pielęgniarek z internatem na miejscu, jak to przeważnie bywa. Wtedy to długo po godzinie siedzą w parku gołąbki. Stróż parkowy gwiżdże na gwizdku albo bije w gong, że się zamyka bramę, ale kto go tam słucha, starego. A stary nie ma już tych młodych nóg, żeby złazić cały park i wypłoszyć z niego młodzieżówkę.
        Fuzji też nie ma, jak gajowy w lesie. Gdyby miał fuzję, miałby większy mir. Mógłby postrzelać w górę na postrach. A tak to co? Stary swoje, młodzieżówka swoje. Stary zamyka bramę, a tam pod pergolami młodzieżówka migdali się jak talala. Potem trzeba jednak z parku wyjść. Dziewczyny muszą być w internacie na wieczornym apelu. Albo nie muszą. W każdym razie trzeba z parku wyjść. Więc chłopcy wyginają pręty, Co za okazja dla młodzieńca wykazać się przed lubą swoją siłą.
         Sam wygiąłem sporo prętów u parkowych ogrodzeń w licznych miastach naszej pięknej krainy. Z tym że ja nie żeby wykazać się moją siłą przed Zośką, Jadźką czy Bronką to robiłem. Po prostu siedziałem na ławce i zasnąłem. Sen mnie zmorzył. Jako że cicho było, śpiewały ptaszki, a ja byłem, jak zwykle, straszliwie, śmiertelnie zmęczony.
         Ale wróćmy do Andrzeja Poznańskiego. Nie traćmy go z oczu. Więc brama parkowa była otwarta, rano było i Poznański wszedł do parku bez przeszkód i legalnie. Wszedł i zaczął chodzić, zaczął przemierzać szerokie parkowe aleje i te wąskie zaułki, gdzie sadowią się zakochane lub pożądające się pary, „żądne dziewczyn chłopaki, żądne chłopaków dziewczyny”, na ławkach przyciągniętych z niewygodnych nazbyt odsłoniętych, nazbyt na widoku miejsc.
         Andrzej Poznański zmęczył się chodzeniem, także wytężaniem wzroku i na jednej z tych ławek przysiadł, żeby odpocząć. Wtedy to zaczął jeść drugiego papierosa, to znaczy zapalił go, choć wiedział, jak wie każdy, kto był głodny i miał do jedzenia jedynie papierosy, że jedząc papierosy, to znaczy paląc je, do tego słynnego ssania w żołądku od głodu dojdzie to słynne ssanie nikotyny, ale wiemy my, którzy znamy głód, że palonego papierosa dym wypuszczany głodnymi ustami i śledzony głodnymi oczami przybiera kształty niebiańskie i smakowite i to jest ta piękność silniejsza od rozumu, bo piękniejsza.
          Ale gdzie jest Niewidzialna Ręka? Gdzie pieniądze?
Chwileczka, panie Lilek. Chwila muzyki, panie Lilek. Zaraz pieniądze będą. Zaraz się znajdą. Andrzej Poznański opowiadał dalej, że siedząc na ławce wypalił tego drugiego i ostatniego papierosa, i wyrzuci! niedopałek półkolem za siebie. Po chwili wstał i poszedł tam, gdzie wyrzucił niedopałek i tam właśnie, przy tlącym się jeszcze niedopałku leżała na ziemi zwana „żaba”, czyli zielony pięćdziesięciozłotowy banknot.
         W tym miejscu opowieść Andrzeja Poznańskiego jest trochę niejasna. W tym miejscu można by zapytać: dlaczego Andrzej Poznański poszedł w tym kierunku, w którym wyrzucił niedopałek? To, że wiedział, iż znajdzie tego dnia pieniądze, to mógł wiedzieć. To jest jasne. Ale tego, w którym dokładnie miejscu je znajdzie, tego nie mógł wiedzieć. To znaczy, nie wiem, może mógł również i to wiedzieć, ale w tym wypadku nie wiedział.
        Nie wiedział, bo wychodząc z domu nie poszedł prosto bez gzygzaków do tego miejsca w parku, gdzie leżało pięćdziesiąt złotych, tylko cały czas szukał ze wzrokiem wlepionym w ziemię, krążył, węszył, zawracał, skręcał w lewo, skręcał w prawo i tak dalej, i tak dalej.
Tak wiec Poznański nie wiedział, gdzie, w którym miejscu leżą pieniądze.
       Dlaczego, zatem więc, poszedł w tym kierunku, w którym wyrzucił niedopałek i gdzie właśnie leżał na ziemi, obok tlącego się jeszcze niedopałka, zielony banknot?
Otóż to. 
W tym miejscu, jak już mówiłem, opowieść Poznańskiego jest trochę niejasna. Poznański nie powiedział mi, dlaczego poszedł za niedopałkiem, nie wyjaśnił mi tego, a ja go nie zapytałem, nie poprosiłem o wyjaśnienie w tym względzie, nie wiem już teraz, nie pomnę, czy uszło to mojej uwagi, czy też nie uszło i tylko nie chciałem mu w pierwszej chwili przerywać toku opowieści, a potem zapomniałem, wyleciało mi z głowy albo uznałem to za szczegół nieważny w obliczu końcowego mojego zachwycenia.
Nie wiem. Nie pomnę.

Teraz, kiedy przypominam sobie opowieść Andrzeja Poznańskiego, ten szczegół jednak mnie frapuje. Jest to jedyny niejasny punkt w tej jego arcyjasnej, arcylogicznej opowieści. Dlaczego Andrzej Poznański, wyrzuciwszy półkolem za siebie niedopałek papierosa, po krótkiej chwili wstał z ławki i poszedł za nim?
To mnie teraz bardzo jednak frapuje.
      Byłem teraz na połowie drogi między wsią a leśniczówką, na samym środku białego pokrytego śniegiem pola. Dmuchał tu na tej wolnej domenie lekki solanus — wschodni wiatr lekki, ale bardzo mroźny, kłujący twarz lodowymi igiełkami, czułem wyraźnie jego kłucie, tysiące innych rzeczy czułem i czułem poza tym wszystkim, na prawym biodrze, o które obijał mi się w marszu chlebak, resztki ciepła stygnącej błyskawicznie w butelce herbaty.
            Nagle olśniło mnie. 
Tak to można nazwać. Znalazłem wyjaśnienie, dlaczego Andrzej Poznański, wyrzuciwszy niedopałek papierosa, po krótkiej chwili podniósł się z ławki i poszedł za nim. Wyjaśnienie proste i jedyne. Nie widzę innego. Mnie w każdym razie ono absolutnie zadowala, a nie byle co mnie zadowala.
        Oto Poznański półkolistym ruchem wyrzuca za siebie niedopałek papierosa. Po krótkiej chwili, kilka sekund, podnosi się z ławki i przechodzi za ławkę albo przechodzi zwyczajnie przez ławkę i szuka rzuconego niedopałka. Dlaczego? 
      Dlatego, i to jest jedyne arcylogiczne wyjaśnienie tego jedynego niejasnego punktu w jego arcylogicznej opowieści, że uznał, iż wyrzucił ten niedopałek trochę bezmyślnie, trochę nie w porę, to znaczy trochę przedwcześnie.
Uznał, że można było jeszcze ze dwa, trzy razy się nim zaciągnąć. Fakt, że był to jego ostatni papieros, nie jest tu bez znaczenia. Dwa, trzy sztachnięcia, dwa, trzy szlugi więcej w obliczu nie wiadomo jak długiego postu są na wagę czystego złota.

Poznański wie, że znajdzie tego dnia pieniądze, z tą wiarą wielką, przenoszącą góry, wyszedł rano z domu, ale nie wie, kiedy je znajdzie, może znaleźć je dopiero pod wieczór, o zachodzie słońca albo już przy zapalonych miejskich latarniach, po całym dniu morderczego szukania, na głodniaka, bez papierosów.
        Andrzej Poznański więc wstaje z ławki i idzie szukać rzuconego za siebie niedopałka, żeby się nim jeszcze ze dwa, trzy razy zaciągnąć. Znajduje tlący się niedopałek, zaciąga się tym petem zachłannie, raz, drugi raz, choć parzy mu palce, wypuszcza dym szeroko otwartymi ustami, jak to on, i widzi wtedy, percypuje poprzez niebiański dym leżący na ziemi zielony pięćdziesięciozłotowy banknot.
- To Niewidzialna Ręka tam te pieniądze podrzuciła i ja wiedziałem, że je znajdę - powiedział Andrzej Poznański i to jest znowu bardzo jasne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz