O
istnieniu Niewidzialnej Ręki i o jej słynnej legendarnej dobroci
słyszałem już od dawna.
Andrzej
Poznański dużo mi o niej ongiś opowiadał, a ja go słuchałem w
pełnym ciekawości milczeniu. Więc mówił mi Andrzej Poznański,
że raz na przykład wyszedł z domu i nie miał grosza przy duszy,
głodny był, chciał coś zjeść, miał dwa wykruszone papierosy w
kieszeni, jednego wypalił, ale to tylko spotęgowało to słynne
ssanie w żołądku, więc szedł i patrzył w ziemię, szukając
pieniędzy, bo wiedział, że znajdzie.
Jak
mógł wiedzieć, że znajdzie? — zapytał pan Lilek.
Nie
przerywaj pan, panie Lilek. Siedź pan cicho. Wiedział.
Czy to nie
jest jasne? Andrzej Poznański opowiadał dalej, że ze wzrokiem
wlepionym w ziemię doszedł do parku. Kiedy zobaczył, że stoi
przed bramą parkową, wszedł do parku. To jest też bardzo jasne.
Jasne też, że brama parkowa była otwarta. Inaczej by nie wszedł,
tylko by przelazł przez bramę lub szukał dziury w ogrodzeniu. Lub wygiętych prętów. Tego w ogrodzeniach parkowych nigdy nie brak.
Zwłaszcza,
jeżeli w pobliżu parku jest Szkoła Pielęgniarek z internatem na
miejscu, jak to przeważnie bywa. Wtedy to długo po godzinie siedzą
w parku gołąbki. Stróż parkowy gwiżdże na gwizdku albo bije w
gong, że się zamyka bramę, ale kto go tam słucha, starego. A
stary nie ma już tych młodych nóg, żeby złazić cały park i
wypłoszyć z niego młodzieżówkę.
Fuzji
też nie ma, jak gajowy w lesie. Gdyby miał fuzję, miałby większy
mir. Mógłby postrzelać w górę na postrach. A tak to co? Stary
swoje, młodzieżówka swoje. Stary zamyka bramę, a tam pod
pergolami młodzieżówka migdali się jak talala. Potem trzeba
jednak z parku wyjść. Dziewczyny muszą być w internacie na
wieczornym apelu. Albo nie muszą. W każdym razie trzeba z parku
wyjść. Więc chłopcy wyginają pręty, Co za okazja dla młodzieńca
wykazać się przed lubą swoją siłą.
Sam
wygiąłem sporo prętów u parkowych ogrodzeń w licznych miastach
naszej pięknej krainy. Z tym że ja nie żeby wykazać się moją
siłą przed Zośką, Jadźką czy Bronką to robiłem. Po prostu
siedziałem na ławce i zasnąłem. Sen mnie zmorzył. Jako że cicho
było, śpiewały ptaszki, a ja byłem, jak zwykle, straszliwie,
śmiertelnie zmęczony.
Ale
wróćmy do Andrzeja Poznańskiego. Nie traćmy go z oczu. Więc
brama parkowa była otwarta, rano było i Poznański wszedł do parku
bez przeszkód i legalnie. Wszedł i zaczął chodzić, zaczął
przemierzać szerokie parkowe aleje i te wąskie zaułki, gdzie
sadowią się zakochane lub pożądające się pary, „żądne
dziewczyn chłopaki, żądne chłopaków dziewczyny”, na ławkach
przyciągniętych z niewygodnych nazbyt odsłoniętych, nazbyt na
widoku miejsc.
Andrzej
Poznański zmęczył się chodzeniem, także wytężaniem wzroku i na
jednej z tych ławek przysiadł, żeby odpocząć. Wtedy to zaczął
jeść drugiego papierosa, to znaczy zapalił go, choć wiedział,
jak wie każdy, kto był głodny i miał do jedzenia jedynie
papierosy, że jedząc papierosy, to znaczy paląc je, do tego
słynnego ssania w żołądku od głodu dojdzie to słynne ssanie
nikotyny, ale wiemy my, którzy znamy głód, że palonego papierosa
dym wypuszczany głodnymi ustami i śledzony głodnymi oczami
przybiera kształty niebiańskie i smakowite i to jest ta piękność
silniejsza od rozumu, bo piękniejsza.
Ale
gdzie jest Niewidzialna Ręka? Gdzie pieniądze?
Chwileczka,
panie Lilek. Chwila muzyki, panie Lilek. Zaraz pieniądze będą.
Zaraz się znajdą. Andrzej Poznański opowiadał dalej, że siedząc
na ławce wypalił tego drugiego i ostatniego papierosa, i wyrzuci!
niedopałek półkolem za siebie. Po chwili wstał i poszedł tam,
gdzie wyrzucił niedopałek i tam właśnie, przy tlącym się
jeszcze niedopałku leżała na ziemi zwana „żaba”, czyli
zielony pięćdziesięciozłotowy banknot.
W
tym miejscu opowieść Andrzeja Poznańskiego jest trochę niejasna.
W tym miejscu można by zapytać: dlaczego Andrzej Poznański poszedł
w tym kierunku, w którym wyrzucił niedopałek? To, że wiedział,
iż znajdzie tego dnia pieniądze, to mógł wiedzieć. To jest
jasne. Ale tego, w którym dokładnie miejscu je znajdzie, tego nie
mógł wiedzieć. To znaczy, nie wiem, może mógł również i to
wiedzieć, ale w tym wypadku nie wiedział.
Nie wiedział, bo
wychodząc z domu nie poszedł prosto bez gzygzaków do tego miejsca
w parku, gdzie leżało pięćdziesiąt złotych, tylko cały czas
szukał ze wzrokiem wlepionym w ziemię, krążył, węszył,
zawracał, skręcał w lewo, skręcał w prawo i tak dalej, i tak
dalej.
Tak
wiec Poznański nie wiedział, gdzie, w którym miejscu leżą
pieniądze.
Dlaczego,
zatem więc, poszedł w tym kierunku, w którym wyrzucił niedopałek
i gdzie właśnie leżał na ziemi, obok tlącego się jeszcze
niedopałka, zielony banknot?
Otóż
to.
W tym miejscu, jak już mówiłem, opowieść Poznańskiego jest
trochę niejasna. Poznański nie powiedział mi, dlaczego poszedł za
niedopałkiem, nie wyjaśnił mi tego, a ja go nie zapytałem, nie
poprosiłem o wyjaśnienie w tym względzie, nie wiem już teraz, nie
pomnę, czy uszło to mojej uwagi, czy też nie uszło i tylko nie
chciałem mu w pierwszej chwili przerywać toku opowieści, a potem
zapomniałem, wyleciało mi z głowy albo uznałem to za szczegół
nieważny w obliczu końcowego mojego zachwycenia.
Nie
wiem. Nie pomnę.
Teraz,
kiedy przypominam sobie opowieść Andrzeja Poznańskiego, ten
szczegół jednak mnie frapuje. Jest to jedyny niejasny punkt w tej
jego arcyjasnej, arcylogicznej opowieści. Dlaczego Andrzej
Poznański, wyrzuciwszy półkolem za siebie niedopałek papierosa,
po krótkiej chwili wstał z ławki i poszedł za nim?
To
mnie teraz bardzo jednak frapuje.
Byłem
teraz na połowie drogi między wsią a leśniczówką, na samym
środku białego pokrytego śniegiem pola. Dmuchał tu na tej wolnej
domenie lekki solanus — wschodni wiatr lekki, ale bardzo mroźny,
kłujący twarz lodowymi igiełkami, czułem wyraźnie jego kłucie,
tysiące innych rzeczy czułem i czułem poza tym wszystkim, na
prawym biodrze, o które obijał mi się w marszu chlebak, resztki
ciepła stygnącej błyskawicznie w butelce herbaty.
Nagle
olśniło mnie.
Tak to można nazwać. Znalazłem wyjaśnienie,
dlaczego Andrzej Poznański, wyrzuciwszy niedopałek papierosa, po
krótkiej chwili podniósł się z ławki i poszedł za nim.
Wyjaśnienie proste i jedyne. Nie widzę innego. Mnie w każdym razie
ono absolutnie zadowala, a nie byle co mnie zadowala.
Oto
Poznański półkolistym ruchem wyrzuca za siebie niedopałek
papierosa. Po krótkiej chwili, kilka sekund, podnosi się z ławki i
przechodzi za ławkę albo przechodzi zwyczajnie przez ławkę i
szuka rzuconego niedopałka. Dlaczego?
Dlatego, i to jest jedyne
arcylogiczne wyjaśnienie tego jedynego niejasnego punktu w jego
arcylogicznej opowieści, że uznał, iż wyrzucił ten niedopałek
trochę bezmyślnie, trochę nie w porę, to znaczy trochę
przedwcześnie.
Uznał,
że można było jeszcze ze dwa, trzy razy się nim zaciągnąć.
Fakt, że był to jego ostatni papieros, nie jest tu bez znaczenia.
Dwa, trzy sztachnięcia, dwa, trzy szlugi więcej w obliczu nie
wiadomo jak długiego postu są na wagę czystego złota.
Poznański
wie, że znajdzie tego dnia pieniądze, z tą wiarą wielką,
przenoszącą góry, wyszedł rano z domu, ale nie wie, kiedy je
znajdzie, może znaleźć je dopiero pod wieczór, o zachodzie słońca
albo już przy zapalonych miejskich latarniach, po całym dniu
morderczego szukania, na głodniaka, bez papierosów.
Andrzej
Poznański więc wstaje z ławki i idzie szukać rzuconego za siebie
niedopałka, żeby się nim jeszcze ze dwa, trzy razy zaciągnąć.
Znajduje tlący się niedopałek, zaciąga się tym petem zachłannie,
raz, drugi raz, choć parzy mu palce, wypuszcza dym szeroko otwartymi
ustami, jak to on, i widzi wtedy, percypuje poprzez niebiański dym
leżący na ziemi zielony pięćdziesięciozłotowy banknot.
-
To Niewidzialna Ręka tam te pieniądze podrzuciła i ja wiedziałem,
że je znajdę - powiedział Andrzej Poznański i to jest znowu
bardzo jasne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz