czwartek, 12 lutego 2015

Z Reksiem do Kołyby

Wzrasta zachmurzenie, znikły błękity, lecz przełęcz nawet w szarości ma wielki urok.
   
    

Zaraz za Żebrakiem potwierdziło się, że jest to wilczy teren. Reksio zaprzestał wybiegania w przód. Mało tego, nie tylko szedł przy nodze, ale szedł przy samym bucie, wręcz ocierał się o but. Zrobił się czujny, spięty, uważnie rozglądał się na boki. Próbowałem zmienić koleinę, bowiem przejechał tędy jakiś samochód. Reksio zmienił koleinę razem ze mną i ponownie był przy bucie. Dałem więc spokój i tak szliśmy razem spokojnie i czujnie te półtora kilometra. Dwóch obserwatorów.
      


Potem Reksio nadrobił psim szaleństwem. Gdy uznał, że niebezpieczeństwo minęło, wyrywał do przodu i na boki na sto - dwieście metrów w las na lewo, a potem na prawo. Podziwiałem jego energię.

Dzień gaśnie. Jesteśmy jeszcze przed Pomnikiem Żubra, a już jest mroczno.
   


Tu zamieszczam zimowo - wieczorno - nocne zdjęcie puszczyka, przysłane przez Rafała.
    


I już Kołyba. Na stole pojawiła się zupa grochowa. Henryk sprawdził łyżką jej gęstość.
     


Tadeusz koncertował ( tu kliknij aby usłyszeć…. ufajmy, że z pomocą Bożą kiedyś tu otworzy się śpiewanie Tadeusza)
    


Języki ognia falowały w kominku.
    

    

Zapalone świece tworzyły klimat pełen uroku. Da się z powodzeniem mieszkać w Bieszczadach w domu bez elektryczności. W domyśle: - bez telewizora, głównego dostarczyciela sieczki informacyjnej.
     


W Kołybie było tak ciepło, znaczy atmosfera była tak ciepła, że rozpuszczał się śnieg na dachu, a ponieważ na zewnątrz był mróz sople rosły. Ich długość można było ocenić o poranku..
   


Reksio dostał kiełbasy i myślicie że padł ze zmęczenia?
            Ani ani!
Nie mógł usiedzieć na miejscu, pchał się na łóżko obok mnie, lizał po twarzy dziękując, ja to rozumiem i potrafię znieść, lecz średnio lubię. Spychany na podłogę pchał się znowu. Nie było wyjścia, na zewnątrz koło zera, więc pies bieszczadzki pod tytułem Reksio został wyproszony za drzwi.
       Po chwili słychać było jego ujadanie. To od strony lasu, to z drugiej strony domu. Wyczuwał zwierzynę, która podchodzi przecież pod sam dom Henryka, bo tu nie ma psa na stałe.
Po godzinie, gdy ucichło szczekanie, Henryk ulitował się nad nim i wpuścił do chałupy. Tym razem Reksio miał dość, napił się wody i pogłaskany grzecznie zległ przy łóżku.

PS. Zdjęcia zrobione przez Henryka Bieszczadnika: - kominek, zupa, sople, Zbyszek.
(Napisałem i od razu ogarnia mnie wesołość, bo mam skojarzenie: - ząb, zupa, dąb)
     Ha ha ha!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz