Aula
Politechniki Warszawskiej. Koncert przy świecach.
Po
pierwsze primo: - jakby Bieszczady szły za mną.
Zespół
folkowy Werchowyna.
W programie zespół napisał: -
Werchowyną mieszkańcy Beskidów Wschodnich nazywają całe swoje
otoczenie.
Zauroczeni
surową melodyjnością beskidzkiej pieśni stworzyliśmy tutaj swoją
Werchowynę.
Zespół
powstał w 1991 roku z inicjatywy studentów uczelni warszawskich
związanych ze środowiskiem Studenckiego Koła Przewodników
Beskidzkich...
Obecnie śpiewamy pieśni z terenów Łemkowszczyzny,
z różnych rejonów Ukrainy, Białorusi oraz z polskich Beskidów
Zachodnich....
Tyle
o sobie zespół folkowy Werchowyna.
Dobra
akustyka w ponad stuletnim budynku. Pieniądze na wybudowanie
budynków Politechniki dał rosyjski car. Pewnie z polskich podatków
wziął, ale dał, a nie musiał dawać.
Gasną
światła. Robią się klimaty jak …... w Kołybie.
Świece
mianowicie. 50 minut surowego beskidzkiego śpiewu niosło się po
krużgankach auli.
Jak się czułem?
Jakbym stał na górze Pod Wierchem 686, gdy żyli tam kolorowi ludzie.
Po
drugie primo: Czas.
„Tu
byłem” - w tej auli w 1968 r. w czasie wiecu studentów
warszawskich. Wtedy jako student wydziału Leśnictwa SGGW.
Wypadki marcowe 1968.
Studenci
protestują przeciwko komunie pod hasłem: - „prasa kłamie”.
Darte
na maleńkie skrawki gazety lecą w dół, jak konfetti. Aula nabita
i grzmot wspólnego skandowania. Daje się odczuć Prawdziwa
Jedność i poczucie Chwili Dziejowej.
Zaraz
będzie 47 lat od tego marca. Pół wieku. Czyli sentyment się
budzi, albo koło historii daje o sobie znać.
To
tylko takie tam refleksje, ale one również stworzyły ten
niepowtarzalny klimat dla koncertu.
Rzęsiste brawa na koniec. Dziękowałem gwizdaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz