A
więc doszło do spotkania z wyżłem.
Wyżeł,
dużo większy od Reksia wystartował ostro, podbiegł i ….
poddał się! Przyjął dominację Reksia.
A
Reksio tylko stał, odsłonił zęby, postawił uszy,
gulgotało mu w gardle. Wyglądał zupełnie jak nietoperz.
Zwierzęta mają swój język, z pewnością to jest mowa ciała.
Skończyło
się na obwąchaniu i Reksio pobiegł w przód.
Powiedziałem
państwu o wilczych śladach na Żebraku i powtórzyłem
dokładnie wiadomość o osiemdziesięciu wilkach, usłyszaną
wczoraj od robotników leśnych w Smolniku.
Co
tam będę w bawełnę owijał, jeszcze dodałem coś od siebie i z
satysfakcją zauważyłem niepokój na twarzach obojga. Stwierdzili,
że w takim razie dalej nie idą, zawracają do hotelu w Bystrem,
bo i tak za daleko poszli. Co też uczynili niezwłocznie.
I
zostałem sam z Reksiem, a właściwie sam, bo Reksio biegł
przodem i wyprzedzał mnie znowu o sto, dwieście metrów.
Szedłem
równo, a że miałem czas to opowiedziałem sobie anegdotę o
nietoperzu:
Na
gałęzi wiszą trzy nietoperze i rozmawiają ze sobą. W pewnej
chwili jeden z nich zaniemówił i jak sprężyna stanął głową do
góry!
Dwaj
pozostali popatrzyli na siebie i jeden z nich powiedział: - Popatrz,
on znowu zemdlał.....
Przy
bezludnej bazie studenckiej Rabe zacząłem się denerwować
na Reksia: - biegł w przodzie i ani myślał słuchać moich krzyków
żeby zawrócił do domu. A udawałem, że zawracam. Nawet zrobiłem
szybki rachunek: wracać – nie wracać? Do Młyna godzina i
powrót w to miejsce, gdzie stoję to druga godzina, a jest już po
południu. Przełęcz będę wtedy przechodził o zmroku. Ciemność
w zimie w Bieszczadach, gdy idzie się zaśnieżoną drogą nie jest
ciemnością. Jest wtedy dostatecznie widno. Nieprzyjemnie? A od
czego możliwość osłonienia się Światłem?
Rozważałem
tylko tę różnicę: - czy iść osiem godzin, czy dziesięć.
W
końcu wziąłem kij, zacząłem wymachiwać nim groźnie i kląłem na czym
świat stoi (chyba bez przekonania jednak)
Reksio
podbiegł, patrzył mi w oczy i merdał przyjaźnie.
Serce
topniało.
Uderzyć
nieposłusznego Reksia? Nieposłuszeństwo jest przecież
cnotą. On nic nie zawinił. Uderzenie nie wchodziło w
rachubę.
Żona
mówi do męża: dziś dwudziesta rocznica naszego ślubu, może kurę
zarżnąć?
A
co ona zawiniła? - odrzekł mąż.
Przecież
każde zdarzenie niesie ze sobą pozytywy!
I
w jednej chwili zdenerwowanie zamieniło się w wesołość!
Myślę
sobie: - (Pomyślałem, bo miałem czas, gdybym go nie miał tobym
tylko szedł w tej wesołości – zobacz anegdota o góralu)
A
więc myślę: no to zarobiłem. Jutro czeka mnie następny
ośmiogodzinny spacerek. Tym razem, żeby oddać Reksia.
Odrzuciłem
kij, wymiętosiłem Reksia po kłapouchach i z czułości
nazwałem go Mordą Świńską.
Trzy
świnki jedzą z koryta. Jedna zaczęła rzygać.
Pozostałe
mówią: - nie dolewaj, bo będzie za dużo jedzonka i nie damy rady
go zjeść.....
Wymiętoszony
Reksio dostał
herbatnika, nie dolał, i teraz szliśmy już dalej w pełnej
komitywie, zrobiło się bardzo miło, oraz niezwykle przyjemnie, a
do tego znajdowaliśmy się znowu w malowniczych okolicach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz