czwartek, 3 kwietnia 2014

Wchodzę na Połoniny



Połonina Wetlińska.
Mam już dość doświadczenia, żeby nie iść szlakami przez las. Dlaczego? Bo nic nie widać!
Mało widoków, mało przestrzeni. I kupa ludzi w ciągu dnia na szlakach. Każdy mówi ci dzień dobry. Na godzinę średnio 30 osób mówi ci dzień dobry. Najpierw to może i miłe, ale po pięciu godzinach marszu zaczyna ciebie to denerwować, i z każdą następną godziną marszu denerwuje coraz bardziej. A plecak robi się coraz cięższy.
    Bywało, że wędrowałem bocznymi ścieżkami cały dzień i wreszcie spotykałem na swej drodze takiego jak ja. Wtedy chciało się pogadać. „Dzień dobry”  to było wtedy stanowczo za mało. I taki ktoś zawsze miał coś cennego do powiedzenia. Bo turystów „niedzielnych” należy unikać. Oni tylko zaliczają kolejne miejsca, i rozmowa z nimi, to jest tak, jakbyś całował się przez szybę. Tu nie ma prawdziwego kontaktu - jest mur.
     Proste ma być.
Jest sposób na ominięcie tego „dzień dobry”, na szlaku.

Po południu ląduję w Wetlinie, nad Wetliną zaczyna się Połonina Wetlińska. Bo gdy idziemy z drugiej strony, od Wołosatego, możemy powiedzieć że nad Wołosatem zaczyna się Połonina Caryńska. Teraz podejście tylko szlakiem. Kupuję butelkę wody i
fruuu w górę!
Pierwszy szczyt nazywa się Smerek, tak samo jak ostatnia miejscowość przed Wetliną.
     Bardzo gorąco. Mało kto wchodzi, natomiast mijają mnie dziesiątki, jeśli nie setki osób schodzących.
Dzień dobry, dzień dobry. W odpowiedzi unoszę lekko do góry dłoń.To bardzo profesjonalne i broń boże nie lekceważące.
      Im bliżej przełęczy Orłowicza, tym mniej osób schodzi. Zbliża się zachód słońca, więc dla zwykłych turystów najwyższy czas wracać. Wejście na przełęcz ze dwie godziny, zejście półtorej. Gdy słońce zajdzie, szybko robi się ciemno, droga odcinkami bardzo stroma w dół po kamieniach, można łatwo nogę skręcić, a potem przez las, ostatni odcinek zejścia już wtedy prawie po ciemku. I wio do łóżka. Zupełnie jak codziennie, taka różnica tylko, że zaliczona jedna góra.
A prawdziwe piękno jest wtedy, gdy coś jest zupełnie inne, nowe, nieznane.
Prawdziwe piękno jest wtedy, gdy robimy coś nowego, wyskakujemy z wyjeżdżonej koleiny życia. Większość ocenia takie działania jako szalone.
     Nie dbam o opinię większości. Ważne co sam o sobie myślę.
Czy mamy żyć spętani tresurą tak jak większość? Przepraszam, ale to nie jest życie, tylko wegetacja. Warto sięgać po wolność.
Gdy reagujesz spontanicznie, ale w zgodzie ze sobą, buntujesz się, czujesz się wtedy wolny – wolna. 
    - Tworzysz nowe połączenia neuronowe w mózgu. 
    - Młodniejesz. 
    - Dusza zaczyna śpiewać. 
Wpadasz wręcz w euforię zachwytu nad każdym kwiatkiem, chmurą, widokami. Jesteś w wielkiej radości. Wtedy mózg wytwarza jakiś hormon, który działa pobudzająco. Czas biegnie wolniej, dużo więcej rejestrujesz. To jest to sławne Tu i Teraz. Zachwyt. A w zachwycie łapiesz stany bez umysłu.
     I tak ma być.
Na przełęczy pusto zupełnie. Wchodzę nieco wyżej, na Smerek.
   


Na szczycie jeden mężczyzna. Syci się zachodem słońca. Rozmawiamy. Przyjechał w Bieszczady na kilka dni i właśnie dziś wypada ostatni dzień jego pobytu.
Dlatego chłonie każdą chwilę na górze.
      Milczymy. Czekam, kiedy pójdzie, a on czekał na mnie, myślał, że będziemy schodzić razem. Wreszcie pyta mnie, kiedy schodzę. Za trzy dni – odpowiadam.
Zaniemówił. Wyjaśniam, że będę tu spał na górze. Na termometrze mam 20 stopni. Bosko jest!
   Zostaję sam.


Na szczycie dwie ławki pod dachem nieba.
Widok fantastyczny, chociaż jest już zmierzch.


Świat ze swoimi problemami został na dole. Czuję się jakbym był .... no właśnie - w niebie. 
    


Na szczycie po stronie wschodniej od szlaku jest mała kotlina obniżająca się w kierunku na zaświecony właśnie Wielki Wóz. Kotlina porośnięta borówkami i poduchami mchu. Tu będę spał, ale na razie czekam, aż się całkiem ściemni, bo w oddali na przełęczy widać jeszcze pojedyncze figurki ludzików.
Jest coraz ciemniej, i uznaję, że mogę już zejść ze szlaku i umościć się na noc, co czynię. Schodzę na dno kotlinki i nadmuchuję materac. Będę spał znowu bez namiotu, tylko w śpiworze, bezpośrednio pod lampionami gwiazd. Już kilka razy tak spałem, ale to miejsce jest wyjątkowe, niepowtarzalne. Na górze wieje lekki, ciepły wiatr, tutaj cichutko. Tylko gwiazdy mrugają.....  (Niesamowite, ale nad ranem było plus 18 stopni!)
     Przestrzeń. Cisza. Na suficie niebo z tym sławnym srebrnym piaskiem. Gwiazdy mrugają - witamy w Boskim Teatrze Jednego Widza.
Fantazja! Fantazja! Zachwyt! I czuję tę Radość od środka mego człowieka, energia pulsuje gorącem w uszach, pochodnia mego życia zapala się ponownie z obu stron. Dla takich chwil warto żyć.
   Boziuniu! Dziękuję, dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz