Idę w stronę jedynego schroniska
na Połoninie Wetlińskiej. Jeszcze go nie widać. Dochodzi siódma, na drodze tylko
Zbyszek. Przede mną trzy uschnięte drzewa. Nie były to z pewnością limby, ale jest
dostatecznie wysoko i dziko, żeby ten wiersz pasował.
Limba
Adam Asnyk
Wysoko na skały zrębie
Limba iglastą koronę
Nad ciemne zwiesiła głębie,
Gdzie lecą wody spienione.
Samotna rośnie na skale,
Prawie ostatnia już z rodu,
I nie dba, że wrzące fale
Skałę podmyły od spodu.
Z godności pełną żałobą
Chyli się ponad urwisko
I widzi w dole pod sobą
Tłum świerków rosnących nisko.
Te łatwo wschodzące karły,
W ściśniętym krocząc szeregu,
Z
dawnych ją siedzib wyparły
Do krain wiecznego śniegu.
W dalszym ciągu nie ma ludzi.
Bardzo rano, a robi się upał.
Posuwam się do przodu z ciekawością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz