wtorek, 19 czerwca 2012

KWIAT PAPROCI


Józef Ignacy Kraszewski
KWIAT PAPROCI
(fragmenty)
Od wieków wiecznych wszystkim wiadomo, a szczególniej starym babusiom, które o tym szeroko a dużo opowiadają wieczorem przy kominie, gdy się na nim drewka palą jasno i wesoło potrzaskują, że nocą świętego Jana, która jest najkrótsza w całym roku, kwitnie paproć, a kto jej kwiatuszek znajdzie, urwie i schowa, ten wielkie na ziemi szczęście mieć będzie.
 Ci, co się na tych cudowiskach znają, mówią jeszcze i to, że droga do kwiatu bardzo jest trudna i niebezpieczna, że tam różne strachy przeszkadzają, bronią, nie dopuszczają i nadzwyczajnej odwagi potrzeba, aby zdobyć ten kwiat.
 Ale to przecież pewne, że nocą świętojańską on kwitnie, krótko, póki kury nie zapieją, a kto go zerwie, ten już będzie miał, co zechce. Pomyśli tedy sobie choćby najcudowniejszą rzecz, ziści mu się wnet. 
Wiadomo także, iż tylko młody może tego kwiatu dostać, i to rękami czystymi. Stary człowiek, choćby nań trafił, to mu się w palcach w próchno rozsypie.
 Pewnego czasu był sobie chłopak, któremu na imię było Jacuś, we wsi przezywali go ciekawym, że zawsze szperał, szukał, słuchał, a co było najtrudniej dostać, on się najgoręcej do tego garnął... taką miał już naturę. Co pod nogami znalazł, po co tylko ręką było sięgnąć, to sobie lekceważył, za ba, i bardzo miał, a o co się musiał dobijać, karku nadłamać, najwięcej mu smakowało.
Trafiło się tedy raz, że gdy wieczorem przy ogniu siedzieli, a on sobie kij kozikiem wyrzynał, chcąc koniecznie psią głowę na nim posadzić - stara Niemczycha, baba okrutnie rozumna, która po świecie bywała i znała wszystko, poczęła powiadać o tym kwiecie paproci...
Ciekawy Jacuś siedział i tak się zasłuchał, że mu kij z rąk wypadł, a kozikiem sobie omal palców nie pozarzynał.
Niemczycha o kwiecie paproci rozpowiadała tak, jakby go sama w żywe oczy widziała, choć po jej łachmanach szczęścia nie było znać. Gdy skończyła, Jacuś powiedział sobie:
-Niech się dzieje, co chce, a ja kwiatu tego muszę dostać. Dostanę go, bo człowiek, kiedy chce mocno, a powie sobie, że musi to być, zawsze w końcu na swoim postawi.
 Tuż pod wioską, w której stała chata rodzicieli Jacusia, z ogrodem i polem - był niedaleko las i pod nim właśnie obchodzono sobótki, a ognie palono w noc świętojańską.
Powiedział sobie Jacuś:
- Gdy drudzy będą przez ogień skakali i łydki sobie parzyli, pójdę w las, znajdę ten kwiat paproci. Nie uda mi się jednego roku, pójdę na drugi, na trzeci, i będę chodził póty, aż go wyszukam i zdobędę.
 Na ostatek nadszedł dzień, zbliżyła się noc, której on tak wyglądał, ze wsi wszystka młodzież się wysypała ognie palić, skakać, śpiewać, zabawiać się.
Jacuś się umył czysto, wdział koszulinę białą, pasik czerwony nowy, łapcie lipowe nienoszone, czapkę z pawim piórkiem, i jak pora nadeszła a mrok zapadł, smyrgnął do lasu. 
W lesie straszno......Długo wędrował... Nie znalazł. Za rok znowu poszedł – nie znalazł. Do trzech razy sztuka – powiedział sobie. Poszedł w noc po raz trzeci. Długo chodził....
 Na ostatek... patrzy, świeci z dala kwiatek, pięć listków złotych dokoła, a pośrodku oko się obraca jak młyn...
Wyciągnął rękę i pochwycił go. Zapiekło go jak ogniem, ale nie rzucił... trzymał mocno.
Kwiat w oczach rosnąć mu poczynał, a taką jasność miał, że Jacuś musiał powieki przymykać, bo go oślepiała. Wciągnął go zaraz za pazuchę pod lewą ręką, na serce...
Wtem glos się odezwał do niego:
- Wziąłeś mnie - szczęście to twoje, ale pamiętaj o tym, że kto mnie ma, ten wszystko może, co chce, tylko z nikim i nigdy swoim szczęściem dzielić się nie wolno...
Jacusiowi tak się w głowie z wielkiej radości zaćmiło, że niewiele na ten głos zważał.
- A! co mi tam! - rzekł w duchu - byle mnie na świecie dobrze było... 
Poczuł zaraz, że mu ów kwiat do ciała przylgnął, przyrósł i w serce zapuścił korzonki.... Spojrzawszy sam na siebie, poznać się nie mógł. Ubrany był w suknie z najprzedniejszej sajety, buty miał na nogach ze złotymi podkówkami, pas sadzony, koszulę z najcieńszego śląskiego płótna
Tuż stał powóz, koni białych sześć w chomątach pozłocistych, służba w galonach - kamerdyner rękę mu podał, kłaniając się, wsadził do karety i-wio!
Jacuś nie wątpił, że do pałacu go wiozą; jakoż tak się stało, w mgnieniu oka powóz był u ganku, na którym służba liczna czekała.
Tylko ani jednego znajomego, ani przyjaciela, twarze wszystkie nieznane, osobliwe, jakby przestraszone i pełne trwogi.
Miał na co patrzeć, wszedłszy do środka... Strach, co to był za przepych i jaki dostatek - tylko ptasiego mleka brakowało.
Jacuś żył w przepychu trzy lata.......Ale zaczęła go brać tęsknica.....Jednego dnia zebrało mu się na odwagę wielką - i siadłszy do powozu pomyślał, aby się znalazł we wsi przed chatą rodziców. Natychmiast konie ruszyły, leciały jak wicher i nie opatrzył się, gdy zatrzymał się przed znanym mu dobrze podwórkiem. Jacusiowi łzy się z oczu puściły.
Wszystko to było takie, jak porzucił przed kilku latami, ale postarzałe, a po tych wspaniałościach, do których nawykł, jeszcze mu się nędzniejszym wydawało.
Żłób stary przy studni, pieniek, na którym drewka rąbał, wrotka od dziedzińca, dach porosły mchami, drabina przy nim... stały jak wczoraj. A ludzie?
Z chaty wychyliła się stara, przygarbiona niewiasta, w zasmolonej koszuli, z obawą spoglądając na powóz, który się przed chatą zatrzymał.
Jacuś wysiadł; pierwszy spotykający go w podwórku był stary Burek, jeszcze chudszy, niż był niegdyś, z sierścią najeżoną. Szczekał na niego zajadle, przysiadając na tyle i ani myślał poznać.
Jacuś postąpił ku chacie, w progu jej wsparta o uszak drzwi stała matka, wlepiając w niego oczy, ale i ta nie zdawała się w nim swojego rodzonego domyśleć. 
Jacusiowi serce biło wzruszeniem wielkim.
- Matuś - zawołał - ta toć ja wasz, Jacek!
Na głos ten drgnęła staruszka, oczy zaczerwienione od dymu i płaczu skierowała ku niemu i stała oniemiała. Potrząsnęła potem głową.
- Jacuś! wolne żarty, jaśnie panie. Tamtego już na świecie nie ma. Gdyby żył, toćby przecie przez lat tyle do biednych rodziców się zgłosił, a gdyby jak wy we wszystko opływał, z głodu nie dałby im umrzeć. 
Pokiwała głową i uśmiechnęła się szydersko.
- Gdzie tam! gdzie tam! - rzekła - Jacuś mój miał serce poczciwe i nie chciałby nawet szczęścia, z którym by się nie mógł podzielić ze swoimi.
Zasromał się mocno Jacuś, oczy spuścił... Kieszenie miał pełniusieńkie złota - ale co ręką sięgnął, ażeby garść jego rzucić w fartuch matce, to strach go brał wszystko razem utracić... 
I tak stał, stał upokorzony, a starucha na niego spoglądała... 
Poza nią zbierało się rodzeństwo, pokazała się głowa ojca... Jacusiowi serce miękło, ale jak spojrzał na swój powóz, konie, ludzi, a pomyślał o pałacu, znowu stwardniało - i czuł, że kwiat paproci leżał na nim jak pancerz żelazny...
Odwrócił się od starej matki, nie mówiąc słowa, nie patrząc, i wolnym krokiem poszedł, słysząc tylko za sobą wściekle ujadanie Burka... Siadł do powozu i kazał jechać na powrót do raju. Ale co się w nim i z nim działo, tego język nie wypowie, żadne pióro nie opisze. Słowa starej matki, że nie ma szczęścia dla człowieka, jeżeli się nim dzielić nie może, brzmiały mu w uszach jak przekleństwo.                                                                           Rok nie upłynął, aż Jacuś wysechł jak szczapa, wyżółkł jak worek - i w tym swoim dostatku i szczęściu męczył się nie do zniesienia. W końcu po jednej nocy bezsennej, nakładłszy złota w kieszenie, kazał się wieźć do chaty.
Miał to postanowienie, choćby wszystko stracił, a matkę i rodzeństwo poratować.
- Niech się już dzieje, co chce! - mówił - niech ginę, dłużej z tym robakiem w piersi żyć nie mogę. 
Stały konie przed chatą.
Wszystko tu było jak przedtem: żłób stary u studni, pieniek, dach, drabina - ale w progu chaty żywej duszy nie było...
Jacuś pobiegł do drzwi - stały kołkiem podparte; zajrzał przez okno - chata była pusta...
Wtem żebrak, stojący u płota, wołać nań zaczął:
- A czego tam szukacie, jasny panie... Chata pusta, wszystko w niej wymarło z biedy, z głodu i choroby...
Jakby skamieniały stał ów szczęśliwiec u progu - stał i stał.
"Z mojej winy zginęli oni - rzekł w duchu - niechże i ja ginę!"
Ledwo to rzekł, gdy ziemia się otworzyła i zniknął - a z nim ów nieszczęsny kwiat paproci, którego dziś już próżno szukać po świecie.

1 komentarz: