czwartek, 16 kwietnia 2020

Średnia Wieś


2018 rok. Hoczew. Wysiadam z autobusu, którym przyjechałem tu z Baligrodu. Maki już pokazywałem.



Zachciało mi się zdjęć czerwonego koloru z bliska i wlazłem do tych maków w samą zieloną mokrość. Zmieniam znowu skarpetki na suche, wydaje się, że po raz ostatni, bo wypogodziło się, a będę tym razem szedł przy szosie przez Średnią Wieś, bo tędy jeszcze nie szedłem. Najpierw dzwonnica parawanowa.


Na mapie mogę zobaczyć gdzie jestem.


Wchodzę w boczną uliczkę i dochodzę  - tu opuszczę, bo tyle lat minęło, a nienawiść dalej się tli. Nie chcę żeby ktoś miał kłopoty. Gdzieś dochodzę i z jakiegoś powodu staję i patrzę na chałupę. Nie ma przypadków.

Z murowanego domu obok, przez furtkę wychodzi starsza kobieta z miotłą i zaczyna zamiatać liście z chodnika.                                                               Rozmawiamy. Pyta skąd idę i dokąd.                                                                Opowiadam od serca co mnie tu przygnało, o Łemkowskiej Watrze, o babci z Myczkowic, o jej słowach: - Wtikaj, Lachy idut.

Kobieta się ożywia: - "Znam dobrze te słowa, miałam wtedy 15 lat….. A wie pan, w tym domu na który pan patrzył, mieszka teraz moja kuzynka. I tu w 1947 roku my wszyscy mieszkali. Bywał też jeden buławny z sotni. Lachy z Urzędu Bezpieczeństwa przyszli go wziąć, ale im się nie udało. Była wielka strzelanina. Striłec ubił ich wszystkich. A dach w chałupie postrzelali jak sito. Dopiero po paru latach to już mój mąż załatał dziurki. Niespecjalnie nawet przeciekało, bo każda dziurka strzelona przez blachę od dołu miała taki maleńki pióropusz, który woda omijała"…

Dochodzę do Polańczyka, parno, znowu się chmurzy.

Była krótka burza, która mnie ominęła, akurat jadłem porządny ludzki obiad – placek po węgiersku.


Na deptaku gwar i tłum. Ależ kontrast po tym moim odludziu! Doszedłem do cypla. 





Muzyka z głośników nastawionych na full napieprza tak, że w żołądku się treść buja, do wody nie można podejść, ponieważ ten piasek, który widać na zdjęciu, został przywieziony i jest rozsypany tylko na wysokim brzegu. Naturalne podłoże tutaj przy wodzie to glina. Jak wyschnie, to jest ok. ale teraz jest po deszczach, więc elegancko zapadamy się w mazi po same kostki.
Uciekam czym prędzej z tego hałasu w zacisze, rozkładam namiot, skrobię garnek.


Wyspany w ciszy, o poranku podążam na przystanek Neobusu. O siódmej odjazd.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz