środa, 29 kwietnia 2020

Bakcyl


 Andrzej Waligórski

        Raz w jednym instytucie uczeni na wszelkie sposoby
        Robili doświadczenia, jak by tu osłabić mikroby.
        Na przykład jeden uczony budził bakterię śpiączki,
        Szczypiąc tę śpiączkę pęsetką w pośladki, nóżki i rączki.

        Drugi uczony czerwonkę podłączał do pompek i dętek,
        Aż się robiła blada jak jaki biały krętek,
        Krętka natomiast skręcano i rozkręcano biedaczka,
        Od czego był bardziej żółty niż najżółciejsza żółtaczka,

        Odnośnie zaś do żółtaczki, wprowadzono ją w taką rozpacz,
        Że poczerniała zupełnie i była jak czarna ospa,
        Podczas gdy ospę - tę czarną - macerowano w wódkach,
        Więc była ciągle na kacu, jak białaczka bialutka...

        A działał wśród tych uczonych Piotr Dreptak, asystent młody,
        Który stosował swe własne, zupełnie odmienne metody,
        I zamiast zarazki dręczyć - on karmił swoje zarazki
        I ciągle się ich pytał: - Nie zjecie, zarazki, kaszki?

        No więc zarazki wciąż rosły, wpierw były jak turkucie,
        Potem ogromne jak myszy latały po instytucie,
        Na próżno woźny je z miotłą jak oszalały ganiał -
        Nie dość, że się z niego śmiały, to mu jeszcze wyżerały śniadania.

        Aż kiedy profesorowi przegryzły w aucie resor,
        To wtedy Piotra Dreptaka wezwał do siebie profesor
        I obaj włożyli płaszcze i poszli się przejść na deptak,
        A pan profesor rzecze: - Drogi kolego Dreptak,

        Rozumiem że doświadczenia, badania, cacy - cacy,
        Ale jak dalej tak pójdzie, to ja was wyleję z pracy!
        Rzecz jasna, że ma pan dość duże, ba, szokujące wyniki,
        Lecz rób pan to sobie gdzie indziej, ot, idź pan hoduj tuczniki...

        - Chwileczkę! - Piotr Dreptak na to, prędziutko teczkę odmyka
        I z wnętrza wyjmuje bakcyla wielkiego jak królika:
        - Zobacz pan, profesorze, gdy mamy taką gadzinę,
        Możemy streptomycynę wyrzucić i penicylinę!

        Lekarz przy mikroskopie oczu już niszczyć nie musi,
        Bo bierze to bydlę za szyję i je po prostu dusi...
        I rzeczywiście udusił Piotr Dreptak tego zarazka,
        Więc pan profesor Dreptaka chwalił, całował i głaskał,

        Załatwił mu order, mieszkanie, fiata, Nagrodę Nobla,
        I wszyscy koledzy się zeszli, żeby ten Dreptak to oblał,
        A Dreptak siedzi ponury nad uduszoną zwierzyną
        I szloch mu wyrywa się z piersi, a z oczu łzy wielkie mu płyną...

        - Dlaczego - pytają koledzy - nie chcesz zabawić się z nami?
        - A bo jak dusiłem Kubusia, to on tak łypał oczkami...
        Tu biedny Dreptak o ścianę uderzył głową trzy razy...
        Oj, można się, można przywiązać i do najgorszej zarazy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz