Jest
sobota 3 września 2016 godz. 09.09.
Zeszło się nieco - nie jest to świt jak planowałem, ale co tam!
Nie
muszę się spieszyć! Nic nie muszę.....
A
wokół dzień wrześniowy rozwija się jak marzenie.
Ruszam!
Jejku!
Radość mnie rozpiera. Cieszę się.... cieszę się jakbym był
dzieckiem i biegł beztrosko za motylem!
Chwile
podobnej szczęśliwości, nawet bez widocznego powodu, zdarzały mi
się także w trakcie małżeństw. Wtedy moje obie żony
wyjeżdżały co ciekawe z taką samą sentencją: - „Cieszysz się, jakby ci ktoś w
kieszeń nasikał!”. .
Ano niech będzie
słowami Moich Byłych.
Kiedy
przywołuję dzięki zdjęciom tę chwilę ruszania z Kołyby,
dobrze pamiętam, że cieszyłem się wtedy tak, jakby ktoś nasikał
mi w obie kieszenie! Tak działa WOLNOŚĆ! (bowiem).
Oto
jestem panem samego siebie.
Idę
i jestem zadowolony....
Idę
łąką, potem przez mostek nad strumyczkiem, a rozglądam się
pilnie czy przypadkiem nie pojawi się Czerwony Kapturek
goniony przez wilka, a ja go uratuję. Nie wilka, ów sobie
poradzi.... Czerwonego Kapturka uratuję, a wilka odgonię
mówiąc – a sio!
Czerwony
Kapturek zapała wdzięcznością...... i takie tam.
Wchodzę
na tory kolejki bieszczadzkiej.
Poranek
jeszcze. Wokół ciepła lato-jesień, ptaki pitolą – idzie się!
Wczesną
wiosną przejeżdża po torach Trująca Chemiczna Drezyna z
Majdanu, szprycując zielsko. Dlatego nie chodzę torami przez
co najmniej miesiąc, a najlepiej dwa miesiące. Potem już chodzę, a zielsko i kwiaty
zaczynają znowu rosnąć. Bieszczadzka przyroda wydaje się
niezniszczalna i oto pomiędzy torami urosły dorodne dziewanny. Czyż nie jest
uroczo?
Dobrze
się idzie po podkładach wąskotorówki. One mają przychylniejsze odległości dla długości kroków piechura.
W
odróżnieniu od odległości w podkładach kolei zwykłej, które
wymuszają głupie kroki.
Tędy
kolejka nie jeździ od czasów Stachury.
Schodzę
z torów przy leśniczówce i idę leśną drogą w kierunku Balnicy.
Przed
leśniczówką mylny drogowskaz – Balnica 1,5 km. Tyle to jest do
Kapliczki Kowalowej, bo do Balnicy - stacji kolejki jest trzy razy
tyle.
Pora jest żmijowa – z pobocza drogi wolno odpełza Piękna Zygzakowata Czarna zanim zdążyłem ją sfotografować. Już za leśniczówką zmykają dwa wielkie zaskrońce. Trzeciego cykam. Mierzy pewnie półtora metra.
Opiłem się sławnej twardej świętej wody. Na wiele godzin znika po niej apetyt. Nadleśnictwo Komańcza wzięło przykład od kolegów z Baligrodu i postawili na Balniczku most z prawdziwego zdarzenia.
Tutejsza
woda jest tak mocno zmineralizowana, że pomimo zagotowania nie
zaparzy się na niej kawa.
Drzeworyt sympatyczny - Matka Boska Leśna.
Podążam
do Wojtka Judy.
Plecak
nie tyle ciąży, co ugniata kręgosłup. Pod plecami mam zeszyt –
bieszczadzki komputer, jednak za nim jest garnek i miska. One są
ustawione na sztywno i nie dają ani milimetra ugięcia przy
kolejnych krokach. Jest rada na to, aby osłonić kręgi: - podkładam
pod plecy raz jedną dłoń, a raz drugą i tak pomału (przecież
nigdzie mi się nie spieszy) zbliżam się do przystanku Balnica.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz