Zapada
zmierzch, a wiatr nie tylko nie cichnie, ale się jeszcze wzmaga.
Mocuję dodatkowo linki namiotu od strony wiatru - daję podwójne
szpilki i lepiej układam kamienie. Gotuję wodę na kawę.
Przed
nocą wiatr na chwilę słabnie, może ucichnie?
Jest
już ciemno, kiedy ze zdziwieniem widzę nadchodzącą dwójkę
piechurów - przychodzi zdrożona, bardzo sympatyczna para Słowaków - Ahoj!
Wskazuję
im miejsce na postawienie namiotu – wszak znam tu każdy kamień.
Zrobiło
się zimno - częstuję gości kawą, jedzenie mają swoje. Są tak
zmęczeni, że po kilku zdaniach milkną, a ja mam frajdę -
fotografuję młodych, starając się przy okazji uchwycić płomień
targany wiatrem.
Udaje
się to na dwóch ostatnich zdjęciach.
Wichura
wygania do spania – młodzi już powiedzieli dobranoc. Jeszcze trzeba obowiązkowo zasikać resztki żaru...
Przy tej czynności pomyślałem: - siki są w pewnym aspekcie podobne do czasu. Czas gasi bowiem płomienne uczucia ....
Moszczę się w śpiworze.
Przy tej czynności pomyślałem: - siki są w pewnym aspekcie podobne do czasu. Czas gasi bowiem płomienne uczucia ....
Moszczę się w śpiworze.
Wiatr
szaleje na całego, wyje w linkach, szarpie tropikiem. Podmuchy chwilami są
huraganowe. Jeszcze nie nocowałem przy takiej wichurze.
Pod
sufitem namiotu powiesiłem miniaturową latarkę która tańczy w
podmuchach - migawka aparatu otwarta na 5 sekund i wyszły ciekawe esy floresy.
Położyłem
się przy ścianie nawietrznej, żeby dociążyć namiot, bo wrażenie
jest takie, że zaraz odlecimy.
Chwilami
wydaje mi się, że stelaż pęknie.
Usypiam z uśmiechem, bo ustaliłem, że jest odlotowo i przypomniała mi się sentencja, że człowiek wszystko zniesie oprócz jajka.
Niespokojna noc. Budzę się wielokrotnie przy silniejszych zadęciach i sprawdzam, czy mam dach nad głową.
Śni mi się, że wicher porwał mnie razem z namiotem i fruwam bezcielesny nad górami nie mogąc wylądować.
Niespokojna noc. Budzę się wielokrotnie przy silniejszych zadęciach i sprawdzam, czy mam dach nad głową.
Śni mi się, że wicher porwał mnie razem z namiotem i fruwam bezcielesny nad górami nie mogąc wylądować.
I
w ten oto sposób, mija północ i kończy się niedziela 4 września
– drugi dzień bieszczadzkiej wycieczki, w trakcie której Anioł urządził
mi dwa fikołki – oba w dniu czwartym.
Nie
zdążyłem napisać o tych dwóch kolejnych dniach, zrobię to już po
wakacjach.
Kiedy zamieściłem pierwszy post pod tytułem "Ruszam",
wydawało mi się, że czasu jest dość, aby opisać cztery dni w
górach. Myliłem się jednak, ponieważ dały o sobie znać dwie
kwestie, których się trzymam.
Po
pierwsze primo: - jeśli coś robię, staram się robić to dobrze,
albo wcale.
Po
drugie primo: - nie przyspieszysz, ani nie opóźnisz. Czyli wszystko
ma swój czas.
Świetne zdjęcia. To musiała być świetna noc
OdpowiedzUsuń