środa, 25 kwietnia 2018

Ostatnia godzina

Czym pan się zajmuje poza tym? - zapytał jeden z kilku przechodzących dziś turystów.
Miał lat około czterdziestu, niósł tylko aparat, a nadszedł od Smereka.
Zatrzymał się i po kilku zdawkowych zdaniach przysiadł obok. Pogadaliśmy o życiu - niegłupio, niespiesznie, filozoficznie nieco.

Oto trafił się ktoś z pokrewnej energii – pomyślałem.

Przyjechałem po raz pierwszy w Bieszczady – rzekł ów, - bo mówili, że tu jest dużo przestrzeni.
Fakt! Przestrzeni jest tu do syta. Bo tam, gdzie mieszkam jest mało przestrzeni.....

Dla niektórych – wtrąciłem – tej przestrzeni jest za dużo i pobyt bieszczadzki ograniczają do skupiska Polańczyka czy Wetliny.
Ale ja się z tego cieszę, bo niech pan pomyśli: - co by się działo, gdyby wszyscy ciągnęli tłumem po takim szlaku, jak tu?
Trzeba byłoby stąd uciekać. Ale na szczęście nawet w szczycie sezonu, około południa przejdzie tędy niewiele osób i Święto Lasu!

Zapadła dłuższa chwila milczenia, po której padło to cytowane na wstępie pytanie.

Zastanowiłem się.... 
 - Hmm... Czym się zajmuję... Jeśli mam odpowiedzieć tak od serca, to wydaje mi się, proszę szanownego pana, że zajmuję się przemianą mego pierwszego życia, półprawdziwego, w życie drugie, dążące do absolutnie prawdziwego.
Dążące jedynie, bo wiem dobrze z różnych archaicznych a nieco zmurszałych, lecz niezwykle mądrych ksiąg, że Doskonałość Absolutna nie istnieje.

Oj! Przypadła mi ta moja odpowiedź do gustu!
Prawdopodobnie poruszyła także nieznajomego, który teraz już całkiem zaniemówił. Siedział tylko i wydawało się, że myślał, bo kiwał głową.

Pomilczeliśmy więc sobie, a potem nieznajomy pożegnał się i poszedł na zachód, czyli przez Okrąglik do Cisnej jak mniemam. Pomyślałem: - oto skrzyżowały się ścieżki dwóch poszukiwaczy. którzy są w Drodze.
Po tym wniosku ugotowałem obiad.(grochówka na boczku)





W czasie onym wskaźniki pogodowe był jeszcze otwarte.


Była to już pora poobiednia, a nieważne która dokładnie godzina. W każdym, razie, sądząc po niskim słońcu była to turystycznie Ostatnia Godzina.
Ostatnia Godzina w której ostatni turysta dziś przechodził.

Albowiem ze strony bliższej, czyli Smereka, przyjście na szczyt Fereczatej i natychmiastowy powrót, zajmują ze trzy godziny. Do Wetliny ze Smereka jest jeszcze 4 km – czyli luzik! Przyjście ze strony Cisnej i powrót tą samą drogą trwa kilka godzin dłużej.
    To są czasy przemarszów turystycznych, natomiast zdarzają się nieliczni Szybkobiegacze, którzy wpadają tu lotem ptaka i gnają dalej. Szybkość i kondycja zabójcza! Tyle, że z takim nie pogadasz.
On nie ma czasu.
     Liczniej Szybkobiegacze występują na połoninach, bo tam dużo ludzi może podziwiać profesjonalny Strój Szybkobiegacza oraz rozmaite gadżety elektroniczne przyczepione do Stroju lub bezpośrednio do ciała, a dla sprawy niezbędne.

A przecież gdy nie ma czasu nie nasycimy się widokiem tak przestrzennym bardzo.....





Bez urazy, ale z Fereczatej widok nie jest gorszy od tak chwalonego, lecz wąskiego dość widoku ze strony przeciwnej, od Chaty Socjologów z Otrytu.
Stąd widok jest szerszy oraz dodatkowo inny.
I to z tych właśnie powodów, tutaj, na jakieś Mgnienie Wieczności, stawiałem ostatnio swój bieszczadzki letni dom.

Mijały godziny.
Kiedy poszedłem po zapas opału na wieczorne ognisko, zobaczyłem, że kwiaty dziewięćsiłów pozamykały się. A więc idzie załamanie pogody i w związku z tym czekają mnie miłe chwile samotności w deszczu – skonstatowałem.

      
Turyści w Bieszczadach mają bowiem na tyle rozumu, by po pierwsze primo nie chodzić po ciemku kamienistymi stromymi ścieżkami. Zupełnie inną sprawą jest natomiast wędrowanie nocą po jasnej szerokiej drodze oświetlonej księżycem – co zapamiętałem jako czynność ekscytującą.(nocny powrót z Huczwisk do namiotu pod Chryszczatą).
     Po drugie primo za kilka godzin zacznie padać, o czym ja wiem od dziewięćsiłów, a turyści dowiedzą się pewnie od barometru, albo z telewizora.
Zapomniałem jednak, że życie jest tajemnicą i potrafi zaskoczyć.

Tymczasem wokół, w doczesności tak zwanej, było, jak powinno być: - słońce chyliło się już wyraźnie, ale przygrzewało jeszcze, silne powiewy wiatru masowały twarz, a cała moja osoba znajdowała się w objęciach niesamowitej, głębokiej ciszy, w zachodniej stronie tego wierzchołka lokalnego świata, dokąd się przesunąłem, aby doświadczyć zachodu słońca.




Wiernym Czytelnikom nie trzeba przypominać, że dalej jesteśmy w niedzieli 4 września 2016 roku – drugi dzień Zbyszkowej wycieczki jeszcze się nie skończył.

2 komentarze:

  1. Też wiele razy spotkałam się z przykładami głupoty na szlakach, no ale nic się z tym chyba nie da zrobić

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie jedzonko, przygotowane w tak spaniałych warunkach musi wspaniale smakować

    OdpowiedzUsuń