Dość
krótkie, ale strome podejście na Okrąglik. Ze strony słowackich
dolin zawiewa gorący wiatr, koszula pod plecakiem robi się całkiem
mokra od potu. Wchodzę niespiesznie, a i tak kilka razy odpoczywam.
Tu
jak znalazł pasuje tekst od mego przyjaciela Roberta.
Uff!
i już Okrąglik, a więc chwila odsapki.
Spałem
tu kilkakrotnie, ale po pierwsze primo miejsca na trawie poza
szlakiem starcza na jeden namiot – góra dwa, a po drugie primo
Okrąglik jest odwiedzanym szczytem.
To
atrakcyjny punkt docelowy dla turystów idących z Cisnej.
Czyli można tu spać, ale ewakuacja powinna nastąpić o godz. 9.00
przed nadejściem pierwszych turystów.
Miejsce
widokowe, ale porównania z Fereczatą nie wytrzymuje.
Poza
tym 90% turystów z Cisnej „zalicza” ten szczyt i nie
idzie dalej.
Dlatego
Zbyszek idzie dalej!
Stąd
godzina do miejsca, gdzie duch spotyka się z przestrzenią.
Coraz
bliżej do Fereczatej i czuję się coraz bliżej domu (a
uczucia nie kłamią) – a wokół niedziela, widoki po horyzont i
wspaniała pogoda!
„Ale
cudnie, ale cudnie!” – mówię do siebie w rozradowaniu.
Przecież
co jakiś czas trzeba dla higieny psychicznej porozmawiać z kimś
mądrym?
Tu
przypominają się słowa klasyka (Steda):
- „Nie
jest to stracony trud, jeśli się mówi do siebie i sobie samemu się
ponazywa różne luźne myśli.
I
kiedy się mówi głośno, to się bardzo uważa, jak się mówi, jak
jest mówione to, co jest myślane, i nierzadko bardzo niegłupie
zdania się układają.
Jeżeli
oczywiście się mówi – do kogoś czy do siebie mając coś do
powiedzenia, a nie po to, aby coś cokolwiek zajazgotać z
bezmyślności, z gadatliwości czy panicznego lęku przed ciszą”.
Dochodzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz