O
świcie wzruszyłem ziemię i ułożyłem kamienny chodnik.
Lubię
nosić wodę, układać porąbane drzewo, wybierać i przynosić
kamienie, a na końcu te kamienie układać. To są proste prace fizyczne,
które przynoszą harmonię ciała i ducha.
Czas zerwać upatrzoną kanię
i
następuje ceremonia śniadaniowa: - smażona kania i placki z dżemem
z czarnego bzu.
Zamykam
chałupę – na tarasie muzyka - pitoli świerszcz.... uznaję to za
znak od Anioła - wynajął orkiestrę i nadaje: - chcesz przygody to
zmykaj.....
Chałupa
zakluczona.
Plecak
wygląda poważnie, ale to złudzenie. Jak widać w mocowaniu
pomogłem sobie taśmą.
Tym
razem zabieram na wodę pustą bańkę 5 litrów. Nie potrzeba nosić
wody, po drodze jest kilka źródeł. Bańka przyda się dopiero na
Fereczatej.
Kilka sezonów
bieszczadzkich wędrówek za mną. Nie niosę niczego niepotrzebnego
– dwanaście kilo może. W tym Canon półtora kilo.
A
więc alleluja i do przodu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz