środa, 11 kwietnia 2018

Tuż przed

O świcie wzruszyłem ziemię i ułożyłem kamienny chodnik.



Lubię nosić wodę, układać porąbane drzewo, wybierać i przynosić kamienie, a na końcu te kamienie układać. To są proste prace fizyczne, które przynoszą harmonię ciała i ducha.

Czas zerwać upatrzoną kanię


i następuje ceremonia śniadaniowa: - smażona kania i placki z dżemem z czarnego bzu.


Zamykam chałupę – na tarasie muzyka - pitoli świerszcz.... uznaję to za znak od Anioła - wynajął orkiestrę i nadaje: - chcesz przygody to zmykaj.....


Chałupa zakluczona.
Plecak wygląda poważnie, ale to złudzenie. Jak widać w mocowaniu pomogłem sobie taśmą.


Tym razem zabieram na wodę pustą bańkę 5 litrów. Nie potrzeba nosić wody, po drodze jest kilka źródeł. Bańka przyda się dopiero na Fereczatej.
Kilka sezonów bieszczadzkich wędrówek za mną. Nie niosę niczego niepotrzebnego – dwanaście kilo może. W tym Canon półtora kilo.
A więc alleluja i do przodu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz