Idzie
się.
Ogólnie
czuję się lekko: - Lekko w plecaku (ok.9 kg + 1,5 mięta + 1,5
aparat) ciało wypoczęte - lekkie, dusza lekka, a na plecach jakby
skrzydła!
Ścieżynka
szlaku biegnie to w dół, to w górę, mgły ustąpiły, chmury
odpłynęły, zrobiło się malowniczo.
Za
Kiczerą wchodzę na tereny jagodowe, co i raz przystaję, aby
pojeść jagód.
Na
trasie do Okrąglika spotykam jedną parę dwudziestoletnich
turystów – idą do Wetliny.
Po
godzinie zbliżam się do Okrąglika i słyszę wrzawę. Na
szczycie stoi ze 25 osób, w tym większość dzieci. Dzieci tańczą
w kole trzymając się za ręce i może coś śpiewają, albo tylko
krzyczą.
Tłok.
Na
Okrągliku jest bowiem tylko maleńka polanka widokowa i
miejsce na postawienie dwóch namiotów.
Balnica
3,5 godz.
Zostawiam
wrzawę za sobą podążając w dół do przełęczy nad Roztokami.
Zaczynają
się słupki graniczne ze Słowacją, pierwszy to był chyba
trzydziesty kilometr, w Balnicy jest 51,5 km.
Na
całej trasie, począwszy od Okrąglika – okopy, doły po
umocnieniach polowych i ziemiankach z 1939 roku.
Do
przełęczy idzie się łatwo, bo jest mocno w dół. Po drodze nie
spotykam nikogo.
Przystanek
na przełęczy nad Roztokami. Popijam miętę. Stąd m.in. 9 km do Cisnej. Stoi
kilka samochodów. Ludzi zero.
Od
wejścia w górę z przełęczy, w kierunku Balnicy, słupki
graniczne stawiali pewnie pijani żołnierze, ponieważ około
dziesięciu słupków pokazuje Słowację w Polsce.
Dalsze
słupki wkopane już są prawidłowo.
Dzień
jest nie za gorący, a więc wymarzony do marszu.
Zostawiam
za sobą kolejne kilometry.
Ani jednego człowieka.
Idzie
się.
I
w tym miejscu pasują jak ulał następujące sentencje Steda:
-
Nie może poznać smaku …… kto nie zrozumiał jaka jest
różnica między osamotnieniem i samotnością, i wpadł na własne
życzenie w tunel osamotnienia.
-
Nie zna smaku…..kto nie wszedł z podniesioną głową na słoneczną
drogę samotności.
-
Się szło powolutku skrajem drogi straszliwie i cudownie samotnym.
Znowu jestem wysoko. Szlak
prowadzi najpierw ścieżką, a potem właściwie aleją parkową, z
lekka jedynie jakby zaniedbaną aleją parkową.
Idę
słoneczną, nieco zaniedbaną, Parkową Aleją Samotności.
Samotności
jednocześnie cudownej i straszliwej.
Dla
wczucia się w pisanie Stachury, potrzebny jest
odpowiedni nastrój.
Odrobina
wyciszenia i nieco melancholii. I właśnie taki nastrój chwilowo
nadpłynął.
Co
pewien czas otwierają się rozległe widoki na Słowację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz