czwartek, 9 marca 2017

Magiczny świat Smereka


W wielu miejscach w Bieszczadach mamy widoki, które uderzają przestrzenią. Jeśli przeciętny mieszczuch podejdzie tylko gdzieś wyżej, może od razu wpaść w zachwyt.
Wpadnie w zachwyt – jeśli oczywiście jest dostatecznie wrażliwy.
Jeśli natomiast ma wrażliwość zwykłą, powie: -  jest ładnie, może jeszcze kiedyś tu przyjadę, a teraz schodzę, żeby obejrzeć telewizyjne wiadomości.
        Każdy ma prawo żyć jak chce.
     Ja mam prawo jedynie pisać o sobie.
Być w uroczym miejscu i robić zdjęcia w ciągu dnia, kiedy jest zwykłe światło?
Można, ale przecież tylko do pewnego momentu, bo ile tych zwykłych zdjęć ma być? Tysiąc? Dziesięć tysięcy?
       Chciwość proszę czytelników!
Albo totalność według Osho.
Nie walcz z tym, to samo przejdzie.
Wszystko bowiem mija w odpowiednim czasie.
     Tak jak seks odchodzi w dal z wiekiem.
To jest tak samo, jak z otwartymi pozycjami na CFD. Jeśli MUSISZ być ciągle na rynku, to jest z tobą coś nie tak.
Jesteś uzależniony.
Jeśli jesteś normalny - zaakceptujesz to, bo każde twoje uzależnienie to jesteś ty sam. 
      I już masz komfort. Jestem uzależniony i kropka
To odpuścić? No nie....
Chodzi o to, żeby nie walczyć z problemem, wtedy walczysz z samym sobą, a taka walka wyniszcza. Po co tak. 
     Problem należy jedynie prawidłowo zrozumieć. (Poprosić umysł o pomoc?)
Jeśli sprawy odbędą się właściwie - umysł, który jest wspaniałym narzędziem połknie problem - i eureka! Umysł wyśle nam myśl, że nie ma problemu, to jest jedynie rzecz, którą stworzyliśmy sami i to jest głupia rzecz.
     I błysk Oświecenia!
W tym momencie dana głupota sama odpada. Może od razu, a może powoli, ale ona odchodzi.

Wszystko bowiem bierze się z głowy - z myśli.

Fotografia jest jedną z moich pasji, od 2013 roku zrobiłem 30.000 zdjęć. I dopiero ta ilość mnie nasyciła.
Zdjęcia dla dokumentacji czegoś – ok. jednak od początku przygody z Bieszczadami, kiedy dosłownie zachłysnąłem się nowoczesną techniką fotograficzną i kolorowymi zdjęciami, bardzo pilnie poluję także na niepospolite, niecodzienne światło i te magiczne pory dnia – świt i zmierzch.
      Jeśli chodzi bowiem o fotografię, w pogoni za nie wiadomo czym umknęło mi kilkadziesiąt lat - w tym czasie zdjęć w ogóle nie robiłem. Tysiące czarno-białych zdjęć spaliła w akcie zemsty po rozwodzie moja pierwsza żona.
Minęło drugie małżeństwo – tu pozostawiłem za sobą trochę zdjęć z telefonu.
      Dlatego, kiedy odnalazłem swoje zgubione życie, wpadłem w wir zdarzeń i dostałem Canona w prezencie od jednego Anioła, poczułem się znowu dzieckiem!
Trzymałem ten aparat w ręku (a jest co trzymać – półtora kilo) i cieszyłem się całym światem!
     A cieszyłem się podwójnie: - jako nowo narodzony fotograf i nowo narodzony wolny facet, który odnalazł swoje zgubione kiedyś wewnętrzne dziecko.

Współczesna technika fotograficzna po kilkudziesięciu latach niebytu, była dla mnie szokiem! Nie trzeba zabierać ze sobą worka klisz – każda na 36 zdjęć. Nie trzeba wymieniać szpulek pod kołdrą czy kocem, żeby się klisza nie prześwietliła. Odpada noszenie do fotografa, płacenie i kilkudniowe oczekiwanie na odbitki. Potem wywołanie kliszy i odbitki przejąłem sam – ciemnia w piwnicy szwagra, ale ile to czasu pochłaniało!
     Dlatego w zachłyśnięciu wolnością przeszedłem wejście w ilość – w tej ogromnej ilości jest zawarta moja po raz drugi narodzona radość.
Drobną przeszkodą stało się w pewnym momencie archiwum. Przybywały kolejne pendrajwy. Sprawę rozwiązała pamięć zewnętrzna 1,5 Terra.

Po porannym błysku chmury przysłoniły słońce. Kilka zdjęć na przełęczy Orłowicza, schowałem aparat do plecaka i rozpocząłem niespieszne zejście w stronę sklepu w Smereku.
     Jednak na tej górze, kończącej lub w innym spojrzeniu - rozpoczynającej połoniny, byłem wielokrotnie w innych, zdjęciowo magicznych porach. Także spałem tu pod gołym niebem.
To jest zatrzymany czas, to są niepowtarzalne chwile. Zostają w pamięci na zawsze i chce się je powtarzać.
    Takie niecodzienne momenty bardzo wciągają, ich się szuka.
Znowu uzależnienie?
Po co wszystko oceniać? To trudne, ale nie powinno się w ogóle oceniać.
A nawet jeśli uznamy poszukiwanie niepospolitego czasu i miejsc uzależnieniem, to powiem tak: - właśnie dla takich chwil warto żyć!
      Kiedyś pisałem o spotykaniu się z Sacrum, dziś bym napisał: w takich niecodziennych chwilach czuję się na randce z miss Ewolucją!
To jest jak wejście w inny wymiar.
Archiwum: świt na Smereku.




No i sesja zdjęciowa z ławkami o zachodzie.





2 komentarze:

  1. Smerek to magiczna góra. 2 razy rok po roku (1988 i 1989) spotkała mnie tam burza. Oj te wspomnienia;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie wiem ,mam się rozwieść,czy jak?Doznania związane z wędrowaniem które pan opisuje też miałem ,za kawalera czyli dawno .A teraz nic ,ani ani. bagienny.

    OdpowiedzUsuń