piątek, 10 marca 2017

Spanie na miękkim

W dół a potem do góry.
Zupełnie jak na rynkach finansowych.

Schodzę ze Smereka. Schodzę niespiesznie, bo jest po nocnej burzy, miejscami ciurczy woda, na glinie ślisko. 
Poza tym, dokąd mam się spieszyć? Mam oceany czasu......
     A właśnie. Kiedy dowiedziałem się, że tereny Bieszczadów stanowiły kiedyś dno Oceanu Tetydy, tak spodobała mi się ta nazwa, że po pierwsze primo ustaliłem że rzecz działa się w karbonie.
Potem stwierdziłem, że mało wiem o historii Ziemi i w ten oto sposób po drugie primo połknąłem bakcyla biologii ewolucyjnej.
    Studia na własne życzenie? 
A czemu nie?
Mam przecież czas, całe oceany czasu ( W zimie ).  
  
Brodzę po Wetlince. Ostrożnie brodzę, bo łupki na dnie są ostre. Skróciłem w ten sposób drogę i jestem po myciu nóg - dwa w jednym.
Sklep – uzupełnienie płynów.
Po tych kilkudniowych wędrówkach piwo wypijane obok bieszczadzkiego małego sklepu staje się sprawą niezwykłą - smakuje niepowtarzalnie.

Potem nastąpiło zaprowiantowanie i poszedłem prosto do góry.
Szedłem, a wydawało mi się, że idę schodami do nieba, tak było przyjemnie.
W takim oto nastroju dotarłem do znajomego miejsca na zrębie ponad Smerekiem, u stóp Fereczatej.

Tatusiu, jak się nazywają te białe kwiaty? - zapytało moje wewnętrzne dziecko.
Te białe kwiaty to czarny bez, synku.

 Stawiam namiot na zrębie, w dole, gdzieś za drzewami niewidoczna miejscowość Smerek i rzeczka Wetlinka, a naprzeciw mnie w oddali szczyt Smerek, z którego wyruszyłem dziś o świcie. Wydaje się niedaleko, ale tak odbiera się odległość w locie ptaka.
     

W tym miejscu będę biwakował kolejny raz, dobrze się tu czuję, uważam, że panuje tu niepowtarzalna atmosfera, czuję się zupełnie jak w domu. Drobne znaki terenowe, które są w otoczeniu zrębu, i na samym zrębie, nabrały swojskiego, osobistego znaczenia.
     Wszędzie widzę magię pozdrowień – nieźle stopiłem się z przyrodą w jedno.
Namiot postawiony, idę po wodę do potoku Niedźwiedziego. Zrobię także małą przepierkę.
    Oooo! Znajduję pierwsze tegoroczne jagody!
Piję wodę z potoku – ależ ona zimna, a jak smaczna!
     Wszystko mnie cieszy – dokładnie radość i magia!
Być może tak działa długotrwały wysiłek w samotności, być może to zmysły wyostrzone długotrwałą wędrówką w bezustannym kontakcie z przyrodą, może to podniesiona wrażliwość, albo stan permanentnego zachwytu tym, co jest, w każdym razie od początku tegorocznej bieszczadzkiej wędrówki, w tej, jakby powiedział profan - niby szarej codzienności piechura, dostrzegam rzeczy niezwykłe i zaskakujące.
     Zupełnie jakbym oglądał świat z niespodziewanej perspektywy.
Ten stan jest wzniosły, niepowtarzalny i wciąga jak narkotyk. Człowiekowi chce się jeszcze i jeszcze.
Właśnie na tym polega totalność!
Gotuję swoją popisową gęstą zupę. Zachmurzyło się, zagrzmiało - oho! Jadą z wodą! I zaczyna padać. Intensywnie dość. Wystawiam przed namiot miskę i garnek na łapanie wody i po godzinie jest tyle.
      


Teraz widzę, że w garnku utopił się mrówek. Chyba wypiłem go z kawą, była mała przerwa w deszczu, z zapaleniem ognia nie ma kłopotu, wokół pełno brzozowej kory.
Zimą z książki napisanej przez biologa ewolucyjnego zapisałem taką oto intrygującą myśl:

Wszechświat jest nie tylko dziwaczniejszy niż to sobie wyobrażamy, ale także dziwaczniejszy niż jesteśmy to sobie w stanie wyobrazić”.

Pełne zachmurzenie - pada równo.

A co mnie tam! Najedzony i napity moszczę się w namiocie. 

Dziś jest bal! Dziś śpię na miękkim!
Pod sobą, pod karimatą i podłogą namiotu oczywiście, mam warstwę przynajmniej 10 cm igieł świerkowych!
Miękko, miękko jest!  
Leje. 
Układam się wygodnie na miękkim i zostaję sam na sam ze swoimi myślami. 
 
Poprzez podniesioną wrażliwość mamy (odbieramy?) myśli jasne, łatwe do zapamiętania i zapisania.  
Zapisuję skrzętnie, bo się nieco obżarłem i nie wiem jak długo myśli będą jasne.
     
Wchodząc na ten zrąb ponad Smerek ustaliłem, że te wszelkie drobne szczegóły, które jestem w stanie odebrać swym umysłem, to nic innego jak działanie Wyższego Ducha, który w ten sposób się objawia.
      Pozostaje tylko trwać w pokornym podziwie dla przejawów tego Wyższego Ducha. I właśnie na tym powinna polegać prawdziwa religijność.
Idąc tu zastanawiałem się również iloma skalami głównie operuję i wyszło mi, że sześcioma: liczbami, rozmiarami, światłem, dźwiękiem, temperaturą i czasem.
     Dzięki porównaniom dokonujemy odkryć i możemy się zakotwiczyć w rzeczywistości, niezależnie od tego, co rozumiemy pod tym pojęciem.
Na przykład z pojęciem rozmiaru łączy się perspektywa spojrzenia. Inna jest codzienna perspektywa zwykłego człowieka, a inna astronoma.
Najłatwiej trafić do słuchacza krótką anegdotą.

W powieści Douglasa Adamsa „Autostopem przez Galaktykę”, opisany jest pewien międzyplanetarny incydent zbrojny.
     Ogromna flota statków kosmicznych przybywa na Ziemię, aby przeprowadzić inwazję. Kosmici lądują i ku swemu przerażeniu odkrywają, że popełnili poważny błąd pomiarowy.
Otóż wylądowali w miejskim parku. Alejką parkową biegnie niewielki piesek który robi kłap! I cała flota inwazyjna zostaje połknięta....
        
Z tego wniosek, że należy korygować swój punkt widzenia, ponieważ rozpiętość spektrum niepojętych zjawisk przerasta ludzkie pojęcie.
Trudno przecież objąć wyobraźnią jednocześnie miliard lat i jedną miliardową część sekundy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz