środa, 14 października 2015

Po wakacjach

Witajcie czytelnicy!

Witanie jest zdecydowanie milsze niż żegnanie, które to drugie zawsze onieśmiela mnie dosyć bardzo.
Ktoś zapewne powie: - panie! Składnia nie taka!

Otóż człowieku, jeśli zasługujesz na to miano, zapamiętaj, że prawidła gramatyczne gubią adekwatność przekazu” - Sted.

Adekwatność przekazu.... Czy te listy do samego siebie to jest przekaz? Nie wiem, może tak.
Poznałem w tym roku nowych ciekawych ludzi, byłem w paru nieznanych dotąd miejscach. Najpierw chodziłem po Bieszczadach z namiotem, potem jeździłem na rowerze, chodziłem także z wykrywaczem metalu, aż do wyładowania baterii.
Plonem wędrówek są zdjęcia z telefonu i aparatu, oraz zapiski w zeszycie – bieszczadzkim komputerze.

Wędrowałem trasą: Baligród, Pod Wierchem 686, Żebrak, Wola Michowa, Balnica – Okrąglik przez Solinkę i Roztoki Górne, Smerek, Wetlina, Ustrzyki Górne, Wołosate, Rozsypaniec, Halicz, Krzemień, Bukowe Berdo, Muczne, Stuposiany, Smolnik, Lutowiska, Otryt, Chmiel, Dwernik, Zatwarnica, Smerek, Fereczata i na koniec najdłuższy jednodniowy przemarsz z Fereczatej przez Okrąglik, granicą, przez Balnicę do Woli Michowej.
    Wchodziłem także po sławnych dębowych schodach w stronę Tarnicy.
Spałem głównie w namiocie, w większości w odludnych miejscach. Dwie noce spędziłem w szałasach na połoninach i dwa razy zatrzymywałem się w agroturystykach (ach, ten boski prysznic!), gdzie ładowałem baterie w telefonie. W wyposażeniu miałem także mały paluszek-akumulator, który umożliwiał jednorazowe ładowanie telefonu, gdy nie było innej możliwości.
Bateria w telefonie starczała na ok. 5 dni, bo było nieco rozmów i robiłem sporo zdjęć. Po tym czasie ładowałem telefon z akumulatorka lub rozglądałem się za noclegiem z prądem, bo ładowania potrzebował także aparat fotograficzny. Jedna bateria w aparacie starczała na 300 zdjęć dziennych. Gdy dochodziły zdjęcia nocne, a tych także sobie nie żałowałem, z migawką otwartą przez 30 sekund, bateria siadała dużo szybciej i trzeba było zakładać drugą baterię.
      W Woli Michowej, w Kołybie miałem w tym roku przystań z której wyruszałem na wycieczki piesze i rowerowe, już bez plecakowego obciążenia. Wyjeżdżałem także dalej: na Łemkowską Watrę do Żdyni, do Ciężkowic, w odwiedziny do Jana Gabriela, do Białegostoku na wesele przyjaciela. Były także wrześniowe odwiedziny Wyspy Sobieszewskiej.

Opis tegorocznych wędrówek dedykuję mojemu przyjacielowi, Mirkowi z Gdańska.

Mirek tkwi na wózku inwalidzkim już ponad dwadzieścia lat. SM.

Kiedyś, gdy był jeszcze zdrowy przeszedł połoniny bieszczadzkie. To odległa przeszłość.
      Gdzieś na popasie, na szlaku, jakaś pani słysząc skąd idę i jakie mam plany, powiedziała: - ależ pan dużo chodzi! I po co tak?
    Odpowiedziałem: - bo ja, proszę pani, chodzę za dwóch. Za siebie i za mego przyjaciela z Gdańska, który chodzić już nie może!
 
Mirku! Ruszamy wspólnie w tegoroczną podróż.
Obiecuję obfitość zdjęć i stosowny opis do niektórych, bo większość zdjęć opisuje się sama.
Dziś będą dwa posty: bieszczadzkie maślaki i błyskawice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz