Czyli powrót
z Zubeńska.
Chwilami siąpi.
Nie
ma co narzekać na pogodę, bo ona inna nie będzie, niż jest.
Przyjechałem tu od szosy Komańcza – Cisna, a wracam leśną
drogą, kończącą się betonami przy starym cmentarzu w Woli
Michowej.
W
ścianie zielonych modrzewi jeden wyłamuje się kolorem. Albo jest
chory, albo to inny gatunek od pozostałych. A być może to
buntownik, dlatego odróżnia się od tłumu kolegów modrzewi. Żyje
w indywidualnym cyklu czasowym.
Przejeżdżam właśnie obok bobrowiska.
Od
połowy drogi jest zjazd i tylko zjazd, wiatr świszcze w uszach, zimowa czapka bardzo się przydaje. Zatrzymuję się kilka razy, aby
pstryknąć zdjęcie.
Pora
zrobiła się już dawno poza psem i wilkiem, gdy dojeżdżam do Woli
Michowej. Mijam Kirę i jadę jeszcze poza Wolę, zrobić
kilka fotek kolorowym drzewom nad Osławą. Aparat wyciągnie
światło nawet o zmroku.
Jest
pochmurno, dlatego ściemnia się wcześniej niż zwykle. Już
szarówka, a właściwie zmrok, gdy wtarabaniam się z rowerem na
werandę.
Jak
to miło wrócić do przyjaznego drewnianego domu, zapalić świece,
odprawić misterium podawania sobie maślaków w śmietanie z
kartoflami, kominek grzeje i oświetla przestrzeń bajkowo.
Cisza
ogarnia...
Ciepło
rozmarza....
Sytość
obejmuje....
Senność
nadciąga.
Jest
tak dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz