One
są tak niezwykle widowiskowe, potężne, fascynujące,
niepowtarzalne.
Poza ogromnym ładunkiem elektryczności, niosą w
sobie również tajemniczą moc. Są nieprzewidywalne, mogą walnąć
właściwie wszędzie. Owszem, biją głównie po ciekach
podziemnych, ale zdarzają się wyjątki. A wyjątek..... nie, on nie
potwierdza reguły! Nie tak jest. Wyjątek regułę kompromituje. I
ja tego nie wymyśliłem niestety, ale tak jest.
Było
mi dane, w tym roku, zawitać do Ciężkowic jeszcze w czasie
trwania 33 Łemkowskiej Watry. Dzień pierwszy Watry,
od samego początku mam zarejestrowany. Od samego początku do samego
końca. Czyli do północy. Potem nastąpiła ewakuacja i dzień
pierwszy się skończył. Będzie o tym osobny wpis i to niejeden.
Działo się bowiem, oj działo, w tym pierwszym dniu!
Wracam
do wątku błyskawic.
W
sobotę Anioł zesłał Jana Gabriela, i z Janem
przyjechałem do Domu na Górze w Ciężkowicach.....
Jest
parno, chmurzy się, a ja mam przecież aktualną, przedwakacyjną
umowę z Siłami Wyższymi w sprawie burzy z błyskawicami.
Od
dziecka lubię obserwować burze. A po burzy biegać boso po
kałużach. Dziś biegania po kałużach nie będzie, jest już późny
wieczór, a burza zbliża się powoli. Stoję z aparatem na
stanowisku.
Horyzont
rozświetla się co chwila dalekimi rozbłyskami, nie słychać
jeszcze grzmotów. Czekam cierpliwie na widowisko. Anioł nie
zawiedzie nigdy. Czasami zrobi ci tylko psikusa, ale to wyjdzie dla
twojego dobra.
Wreszcie
nie ma wątpliwości, że jadą z wodą, bo już słychać dalekie
pomruki grzmotów. Niebo rozświetlone błyskami, wygląda..... jakby
szedł nalot dywanowy. Niestety: skojarzenia się odzywają. Umysł
się włącza. Naoglądałem się bowiem filmów kręconych przez
angielskie samoloty bombardujące niemieckie Drezno.
Filmy miały także dźwięk. Prosty, głęboki dźwięk, który
czuło się przeponą: - bum, bum. I te apokaliptyczne serie błysków.
Ogromne bomby burzące, cztery
tysiące funtów – cookie, szły w dół. Za nimi posypały się
ołówki z fosforem. A na dole..... Na dole dopiero się zaczynało.
Jeszcze nie rozszalała się burza ogniowa. To było wstrząsająco –
hipnotyzujące..... a jednocześnie jakoś tak niewyobrażalnie
piękne.
Ktoś
się może oburzyć, ale oglądałem tę Apokalipsę
urzeczony wojennym widowiskiem. Ale o tym już był post.
I
opisuję to również dlatego, żeby pokazać sztuczkę umysłu:
umysł nie potrafi długo trwać w teraźniejszości, dlatego ciągle
żegluje pomiędzy przeszłością i przyszłością. W takich
chwilach umyka nam moment Tu i Teraz.
Więc
stoję przy drodze biegnącej obok domu, jest już całkiem ciemno,
aparat ustawiony na słupku ogrodzenia, jestem przygotowany zarówno
do zdjęć, jak i do ucieczki. Nie pada jeszcze. Jest wręcz gorąco.
Tylko wiatr silny, ale to jedynie osobne podmuchy, pomiędzy tymi
podmuchami bezruch. Czuję się uhonorowanym widzem w tym boskim
teatrze, oto wolno podnosi się kurtyna i oglądam jakieś
niesamowite przedstawienie, a widok mam wymarzony, jakbym siedział w
loży, bo patrzę z samego szczytu góry! Idzie błysk za błyskiem,
na razie jeszcze daleko, tylko rozświetlenia, jeszcze nie widać
poszczególnych błyskawic. Pomruki powoli zamieniają się w
grzmoty.
Wreszcie
pokazują się od strony Bogoniowic pierwsze, dalekie
błyskawice. I jest sfotografowana pierwsza błyskawica! Oto ona i
jej powiększenie.
Elektryczność
wibruje w powietrzu, szkoda że nie ma w tym momencie obok mnie
bieguna żeńskiego, czy kogokolwiek, abyśmy mogli razem w zachwycie
wołać: Jak pięknie, jak cudnie! Jeszcze raz! Lub wołać cokolwiek
i podskakiwać jak dzieci!
Pioruny uderzają coraz bliżej.
Jest
piekielnie bosko! Podoba mi się ten spektakl! Dwa kolejne uderzenia,
i dwa poziome pioruny, od lewa do prawa, wypadają akurat wtedy, gdy
kończy się w aparacie jeden cykl 30 sekund otwarcia migawki, a
jeszcze nie wcisnąłem ponownie. Ale co tam! Oduczyłem się
chciwości. Wystarczy jedno zdjęcie, które mnie cieszy!
A tu błysk,
łupnięcie jak z działa i mam sfotografowaną następną
błyskawicę!! Wowww!
Spadają
w końcu pierwsze krople deszczu, krople duże, ciepłe. Emocje
cichną, deszcz wymusza ucieczkę, straciłem w tym widowisku rachubę
czasu, jest 23.00.
Dom
na Górze usypia, wślizguję się do śpiwora.
Aniele....dziękuję! Ale powtórzysz to jeszcze? I Anioł
przyjął prośbę!
Kołyba,
Wola Michowa.
Jest
burza. I ja jestem gotowy.
Najpierw
następuje ciuciubabka. Błysk od południa. Biegnę do południowego
okna. Ustawiam aparat, wciśnięta migawka na 30 sekund, a tu jak nie
pieprznie od zachodu. Zmieniam miejsce, biegnę do zachodniego okna.
Ustawiam aparat, tu ustawianie polega na trzymaniu go przy szybie.
Szyba zastępuje statyw. Wciskam pstryczek. A tu jak nie pieprznie i
błyśnie od południa!
No
nie! Wesoło jest bardzo! Śmiejąc się zmieniam stanowisko na
południowe, i wtedy następuje powtórka z rozrywki.
Burza
jest dokładnie nad Kołybą. Z nieba leci ściana wody i
huczy po dachu, grzmoty następują teraz niemal jednocześnie z
błyskiem. Są bardzo bliskie, pioruny uderzają może o sto,
dwieście metrów od chałupy, i walą tak potężnie, że chałupa
drży, jakby chciała spaść z fundamentów, a ja podskakuję. Burza
przesuwa się wyraźnie na zachód,wszystkie błyski są teraz od
zachodu, lecz zerwał się akurat wiatr z tego kierunku i spycha
rzęsiste strugi wody na szybę. Szyba stała się nieprzejrzysta.
Czekam kilka minut, aż poprawią się warunki do fotografowania.
Kanonada nie ustaje, ściany domu wibrują. W końcu zmienił się
kierunek wiatru, mogłem nawet otworzyć okno i zacząć wreszcie
fotografować.
Burza
szybko odchodziła w stronę Smolnika. Jest zdjęcie! Pozioma
przepiękna błyskawica! Na zegarze druga w nocy, żeby nie było niedomówień. To piorun daje tak nieziemskie światło.
Jedno
zdjęcie wyszło szczególnie cudne! Kolorowe, z grubą, pionową,
ostrą błyskawicą. Ale.... ono gdzieś się zapodziało. A tak się
cieszyłem nim, pokazywałem wielu osobom, i teraz nie mogę go
znaleźć. Diabeł przykrył ogonem chyba. Lecz nic to. Są inne
zdjęcia piorunów.
Zadziałała
zasada zmienności: w Ciężkowicach nie udało mi się sfotografować pioruna poziomego, dostałem go za to w
Bieszczadach, plus kilka innych.
W
każdym razie Aniołowi bardzo dziękuję i proszę o jeszcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz