poniedziałek, 16 marca 2015

Bez urazy - Triada



W głębokiej starożytności (Sumer, starożytny Egipt) triada była uważana za pierwotny wyraz zasadniczej struktury życia.

Przed zbliżającą się podróżą zamieszczę trzy posty, każdy o innym budynku.
Perspektywa krańcowa jest zawarta w dzisiejszych dwóch wpisach. Trzeci budynek pokażę jutro dla równowagi.
          Dzisiejszy wpis jest autorstwa Bruno Ballardiniego.
   
Budynek pierwszy, czyli święty kicz.

Od niepamiętnych czasów Bazylika Św.Piotra, największe arcydzieło kiczu, jest postrzegana w swej okazałej wulgarności jako „imponująca”, a zatem „święta”, głównie dlatego, że w ogólnym pojęciu „święte” nie może być inne niż „okazałe”, „majestatyczne”,”imponujące”. Nigdy zaś subtelne.
         To, co subtelne nie nadaje się bowiem do masowej konsumpcji.

Kicz jest absolutną konsekwencją masowej estetyki, czyli estetyki przeznaczonej dla mas. Kicz jest przyporządkowany popularności sztuki. Jak więc nie podziwiać równowagi między architekturą a propagandową retoryką, równowagi wspartej na podwójnym łuku kolumnady, która wybiega przed bazylikę, jakby obejmowała tłumy macierzyńskim uściskiem i wprowadzała je do wnętrza?
Jak nie zauważyć ogromnego wysiłku estetycznego skupionego wyłącznie na frontonie budowli, skierowanym ku wiernym, podczas gdy po bokach nie ma nic?
        Estetyczny uniwersalizm św. Piotra opiera się na mieszaninie rodzajów i stylów zapożyczonych od innych tradycji i kultur, i wzajem ze sobą zestawionych.
      Na przykład obelisk – co robi egipski obelisk pośrodku świątynnej ostoi chrześcijaństwa?
Ten obelisk niegdyś zdobił cyrk Nerona, na którym zbudowano bazylikę, i już sam wybór tej parceli mógł mieć znaczenie symboliczne. Lecz po co było w 1586 roku stawiać go na środku placu? Najpewniej po to, by podkreślić raz jeszcze tę samą ideę, symboliczne przypieczętowanie po wsze czasy zwycięstwa chrześcijaństwa nad światem antyku.
         A cóż to za tandeta, gromadzona przez wieki, od zegarów Valadiera, które w XVI wieku osadzono na balustradzie, po Bramę śmierci Manzu?
         Proste.

Najważniejszy w całej sieci punkt sprzedaży musi cechować przepych i widowiskowość, bo ma on obudzić silne emocje.
 
By je zyskać, można działać także metodą kumulacji. Skoro masa pozbawiona została naturalnej percepcji, którą zastąpiła estetyka-za-pośrednictwem-tekstu (książki wciąż oznajmiają nam, że Bazylika św. Piotra jest „przepiękna”, ponieważ jest kolebką chrześcijaństwa – nigdy odwrotnie), nikt nie zdaje sobie sprawy, iż odczucia, których doświadcza na widok tej budowli, są z pewnością silne, ale nie z racji domniemanego piękna, lecz wskutek nagłego zderzenia z nadzwyczajną masą kiczu, spadającą na człowieka niczym lawina.
            Wulgarność jest koniecznym paradygmatem, obejmującym wszystkie aspekty życia chrześcijaństwa, a jej wpływy sięgają wszędzie, od sztuki „sakralnej” po świecką estetykę. Wychowanie dla złego smaku, dla kiczu, zaczyna się bardzo wcześnie – wraz z katechizmem, w szkołach, gdzie naucza personel zarządzający Słowem. Z drugiej strony, jak mogliby przekazywać wartości piękna ci, którzy zrezygnowali ze świata na rzecz Korporacji?
           Osoby uciekające od wszelkiej percepcji poprzez umartwianie ciała nie są w stanie wyjaśnić, czym jest piękno – to wymagałoby umiejętności postrzegania, a jeszcze przed nią: dopuszczenia, że istnieje jakieś piękno w świecie doczesnym. Ale po całym tym antypercepcyjnym treningu, kicz jest w stanie rozlewać się sam z siebie (…..) .
           I choć szata nie czyni mnicha, to od sukien zakonnych, których styl naśladuje kobiecy aktyw moherowy, aż po iście hollywoodzkie kreacje papieskie z okazji otwarcia Drzwi Świętych w roku jubileuszowym – wszystko jest trumfem wulgarności. (…..)
 
Wizyty pasterskie w krajach objętych akcją misyjną: afrykańskie kobiety, które dedykują papieżowi plemienne tańce, odziane są w nieprawdopodobne spódnice, lub, co gorsza, w tradycyjne stroje odpowiednio „ucywilizowane”, by zaspokoić wymogi katolickiej estetyki (albo moralności).
           Wśród tysięcznych przykładów nikt nie wspomina o szkodach, jakie w „dobrej wierze” misjonarze katoliccy usiłowali wyrządzić klasycznej muzyce indiańskiej, wprowadzając przenośne organy klawiszowe, by poganie nie grali już „fałszywych nut”. W tym samym celu dobrowolnie zmieniają świat swoich wartości studenci papieskich uczelni z krajów Trzeciego Świata, przybyli w nadziei, że również za pośrednictwem estetyki zintegrują się z kulturą chrześcijańsko-zachodnią.
          Są to w większości poczciwi ludzie – aliści, po powrocie do ojczyzny w niewzruszonej dobrej wierze szerzyć będą zmasowany standardowy kicz, który nałoży się na lokalne estetyki, odbierając im tożsamość. W ten sposób powstają kulturowe hybrydy, od których trudno się będzie uwolnić.
        To cena jaka ludzkość musi zapłacić za „postęp”: w wielkiej jarzynowej sałatce miesza się ze sobą wszystkie składniki, aż tracą smak. W tym stanie rzeczy nieważne co jest, a co nie jest chrześcijańskie. Publiczność przyzwyczaiła się do papki i nie przejmuje się tym, że mitra biskupów i papieża była pierwotnie nakryciem głów egipskich faraonów, że piuska na głowie Ojca Świętego to nic innego, jak tradycyjna jarmułka żydowska i że różaniec wywodzi się z tradycji muzułmańskiej.
Jak powiadają – pasuje wszystko.
               A Kościół powszechny kręci mieszadłem.

Z drugiej strony, sztuka sakralna nigdy nie pretendowała do miana sztuki „czystej”. Malarstwo o tematyce religijnej nigdy nie ukrywało swej funkcji perswazyjnej, porównywalnej do tej, jaką spełniają afisze filmowe. Przedstawienie w malarstwie czynów i „cnót” jakiegoś świętego oznacza przetransponowanie życia owego świętego na płaszczyznę mitu. (…..) ..Obraz religijny przeistacza życie świętego w film, w którym jest on głównym bohaterem. We wszystkim tym tkwi intencja „dydaktyczna”.
Ale idźmy dalej.
          Co ciekawe, przedmiotem mitologizacji w obrazie jest nie tylko jego bohater, ale także i oprawa (kiczowata na ogół)
Motyw ornamentacyjny powróci następnie już to w pasmanterii, już to w gipsowym stiuku na suficie, już to na bordiurze filiżanki „w wysmakowanej stylizacji” Ginoriego, lub co gorsza, w podręczniku do nauki rysunku dla szkół podstawowych. Zły smak kultury katolickiej rozwijał się przez stulecia, produkując nieskończoną liczbę ludowych wariacji. Kicz sakralnych ozdób i aranżacji, wymknąwszy się kategoriom sztuki, w cudowny sposób przeniknął do całej chrześcijańskiej estetyki, publicystyki, mody grupowej, muzyki, zachowań, sposobów mówienia.
         Kościół od samego początku zrozumiał, że aby się sprzedać, trzeba obniżyć jak tylko się da poziom komunikowania.

Po długich wiekach tego oddziaływania na wszelkich płaszczyznach, twierdzić dzisiaj, że istnieje jakaś kultura laicka całkowicie wolna od elementów katolicyzmu, jest pobożnym życzeniem.
        Ba, więcej: jest czystym intelektualnym kiczem. 
Nie wolno zapominać, że kultura Zachodu jest głęboko katolicka, i że, paradoksalnie, niektóre istniejące w jej ramach intelektualne nurty proklamują swoją „antyklerykalność” właśnie dlatego, iż nadal się do katolicyzmu odnoszą.
         Marketing Kościoła górą!

Anestetyka tworzona przez katolicyzm żywi się głównie kanibalizacją estetyk przynależnych do innych kultur. Da się na przykład obronić tezę, że kultura, która swą osią uczyniła kanibalistyczny rytuał, produkuje także kanibalistyczne pojęcia, strategie i polityki.
Przecież logika klasycznego marketingu jest logiką ludożerczą.

Zwalcza się rynkowego przeciwnika, a pokonanego pochłania. Krąg plemiennego rytuału zostałby całkowicie domknięty wraz z ponownym wykorzystaniem znaków rozpoznawczych dopiero co pożartej ofiary: jej zębów, skalpu, zmumifikowanej głowy itp.
          W analogiczny sposób ponadnarodowe korporacje wystawiają na pokaz rynki przejętego przedsiębiorstwa (zęby), logo (skalp), a często i zmumifikowaną grupę jego kierowników.
        Chodzi o to, aby udowodnić, że pozyskane zostały siły i przymioty przeciwnika. To forma uspokojenia jego dawnych partnerów.
Szaleństwo tak zwanego „globalnego” marketingu na tym właśnie polega: istnieje granica dla kanibalizacji świata, po jej przekroczeniu pozostaje tylko samopożarcie. Bez żadnego przeistoczenia.


PS. Zapraszam do merytorycznej dyskusji. Rynsztoku tu nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz