W
głębokiej starożytności (Sumer, starożytny Egipt) triada
była uważana za pierwotny wyraz zasadniczej struktury życia.
Przed
zbliżającą się podróżą zamieszczę trzy posty, każdy o innym
budynku.
Perspektywa
krańcowa jest zawarta w dzisiejszych dwóch wpisach. Trzeci budynek
pokażę jutro dla równowagi.
Dzisiejszy
wpis jest autorstwa Bruno Ballardiniego.
Budynek
pierwszy, czyli święty kicz.
Od
niepamiętnych czasów Bazylika Św.Piotra, największe
arcydzieło kiczu, jest postrzegana w swej okazałej wulgarności
jako „imponująca”, a zatem „święta”, głównie dlatego, że
w ogólnym pojęciu „święte” nie może być inne niż
„okazałe”, „majestatyczne”,”imponujące”. Nigdy zaś
subtelne.
To,
co subtelne nie nadaje się bowiem do masowej konsumpcji.
Kicz
jest absolutną konsekwencją masowej estetyki, czyli estetyki
przeznaczonej dla mas. Kicz jest przyporządkowany popularności
sztuki. Jak więc nie podziwiać równowagi między architekturą a
propagandową retoryką, równowagi wspartej na podwójnym łuku
kolumnady, która wybiega przed bazylikę, jakby obejmowała tłumy
macierzyńskim uściskiem i wprowadzała je do wnętrza?
Jak
nie zauważyć ogromnego wysiłku estetycznego skupionego wyłącznie
na frontonie budowli, skierowanym ku wiernym, podczas gdy po bokach
nie ma nic?
Estetyczny
uniwersalizm św. Piotra opiera się na mieszaninie rodzajów i
stylów zapożyczonych od innych tradycji i kultur, i wzajem ze sobą
zestawionych.
Na
przykład obelisk – co robi egipski obelisk pośrodku świątynnej
ostoi chrześcijaństwa?
Ten
obelisk niegdyś zdobił cyrk Nerona, na którym zbudowano
bazylikę, i już sam wybór tej parceli mógł mieć znaczenie
symboliczne. Lecz po co było w 1586 roku stawiać go na środku
placu? Najpewniej po to, by podkreślić raz jeszcze tę samą ideę,
symboliczne przypieczętowanie po wsze czasy zwycięstwa
chrześcijaństwa nad światem antyku.
A
cóż to za tandeta, gromadzona przez wieki, od zegarów Valadiera,
które w XVI wieku osadzono na balustradzie, po Bramę śmierci
Manzu?
Proste.
Najważniejszy
w całej sieci punkt sprzedaży musi cechować przepych i
widowiskowość, bo ma on obudzić silne emocje.
By
je zyskać, można działać także metodą kumulacji. Skoro masa
pozbawiona została naturalnej percepcji, którą zastąpiła
estetyka-za-pośrednictwem-tekstu (książki wciąż oznajmiają nam,
że Bazylika św. Piotra jest „przepiękna”, ponieważ
jest kolebką chrześcijaństwa – nigdy odwrotnie), nikt nie zdaje
sobie sprawy, iż odczucia, których doświadcza na widok tej
budowli, są z pewnością silne, ale nie z racji domniemanego
piękna, lecz wskutek nagłego zderzenia z nadzwyczajną masą kiczu,
spadającą na człowieka niczym lawina.
Wulgarność
jest koniecznym paradygmatem, obejmującym wszystkie aspekty życia
chrześcijaństwa, a jej wpływy sięgają wszędzie, od sztuki
„sakralnej” po świecką estetykę. Wychowanie dla złego smaku,
dla kiczu, zaczyna się bardzo wcześnie – wraz z katechizmem, w
szkołach, gdzie naucza personel zarządzający Słowem. Z drugiej
strony, jak mogliby przekazywać wartości piękna ci, którzy
zrezygnowali ze świata na rzecz Korporacji?
Osoby
uciekające od wszelkiej percepcji poprzez umartwianie ciała nie są
w stanie wyjaśnić, czym jest piękno – to wymagałoby
umiejętności postrzegania, a jeszcze przed nią: dopuszczenia, że
istnieje jakieś piękno w świecie doczesnym. Ale po całym tym
antypercepcyjnym treningu, kicz jest w stanie rozlewać się sam z
siebie (…..) .
I
choć szata nie czyni mnicha, to od sukien zakonnych, których styl
naśladuje kobiecy aktyw moherowy, aż po iście hollywoodzkie
kreacje papieskie z okazji otwarcia Drzwi Świętych w roku
jubileuszowym – wszystko jest trumfem wulgarności. (…..)
Wizyty
pasterskie w krajach objętych akcją misyjną: afrykańskie kobiety,
które dedykują papieżowi plemienne tańce, odziane są w
nieprawdopodobne spódnice, lub, co gorsza, w tradycyjne stroje
odpowiednio „ucywilizowane”, by zaspokoić wymogi katolickiej
estetyki (albo moralności).
Wśród
tysięcznych przykładów nikt nie wspomina o szkodach, jakie w
„dobrej wierze” misjonarze katoliccy usiłowali wyrządzić
klasycznej muzyce indiańskiej, wprowadzając przenośne organy
klawiszowe, by poganie nie grali już „fałszywych nut”. W tym
samym celu dobrowolnie zmieniają świat swoich wartości studenci
papieskich uczelni z krajów Trzeciego Świata, przybyli w nadziei,
że również za pośrednictwem estetyki zintegrują się z kulturą
chrześcijańsko-zachodnią.
Są
to w większości poczciwi ludzie – aliści, po powrocie do
ojczyzny w niewzruszonej dobrej wierze szerzyć będą zmasowany
standardowy kicz, który nałoży się na lokalne estetyki,
odbierając im tożsamość. W ten sposób powstają kulturowe
hybrydy, od których trudno się będzie uwolnić.
To
cena jaka ludzkość musi zapłacić za „postęp”: w wielkiej
jarzynowej sałatce miesza się ze sobą wszystkie składniki, aż
tracą smak. W tym stanie rzeczy nieważne co jest, a co nie jest
chrześcijańskie. Publiczność przyzwyczaiła się do papki i nie
przejmuje się tym, że mitra biskupów i papieża była pierwotnie
nakryciem głów egipskich faraonów, że piuska na głowie Ojca
Świętego to nic innego, jak tradycyjna jarmułka żydowska i że
różaniec wywodzi się z tradycji muzułmańskiej.
Jak
powiadają – pasuje wszystko.
A
Kościół powszechny kręci mieszadłem.
Z
drugiej strony, sztuka sakralna nigdy nie pretendowała do miana
sztuki „czystej”. Malarstwo o tematyce religijnej nigdy nie
ukrywało swej funkcji perswazyjnej, porównywalnej do tej, jaką
spełniają afisze filmowe. Przedstawienie w malarstwie czynów i
„cnót” jakiegoś świętego oznacza przetransponowanie życia
owego świętego na płaszczyznę mitu. (…..) ..Obraz religijny
przeistacza życie świętego w film, w którym jest on głównym
bohaterem. We wszystkim tym tkwi intencja „dydaktyczna”.
Ale
idźmy dalej.
Co
ciekawe, przedmiotem mitologizacji w obrazie jest nie tylko jego
bohater, ale także i oprawa (kiczowata na ogół)
Motyw
ornamentacyjny powróci następnie już to w pasmanterii, już to w
gipsowym stiuku na suficie, już to na bordiurze filiżanki „w
wysmakowanej stylizacji” Ginoriego, lub co gorsza, w
podręczniku do nauki rysunku dla szkół podstawowych. Zły smak
kultury katolickiej rozwijał się przez stulecia, produkując
nieskończoną liczbę ludowych wariacji. Kicz sakralnych ozdób i
aranżacji, wymknąwszy się kategoriom sztuki, w cudowny sposób
przeniknął do całej chrześcijańskiej estetyki, publicystyki,
mody grupowej, muzyki, zachowań, sposobów mówienia.
Kościół
od samego początku zrozumiał, że aby się sprzedać, trzeba
obniżyć jak tylko się da poziom komunikowania.
Po
długich wiekach tego oddziaływania na wszelkich płaszczyznach,
twierdzić dzisiaj, że istnieje jakaś kultura laicka całkowicie
wolna od elementów katolicyzmu, jest pobożnym życzeniem.
Ba,
więcej: jest czystym intelektualnym kiczem.
Nie wolno zapominać, że
kultura Zachodu jest głęboko katolicka, i że, paradoksalnie,
niektóre istniejące w jej ramach intelektualne nurty proklamują
swoją „antyklerykalność” właśnie dlatego, iż nadal się do
katolicyzmu odnoszą.
Marketing
Kościoła górą!
Anestetyka
tworzona przez katolicyzm żywi się głównie kanibalizacją estetyk
przynależnych do innych kultur. Da się na przykład obronić tezę,
że kultura, która swą osią uczyniła kanibalistyczny rytuał,
produkuje także kanibalistyczne pojęcia, strategie i polityki.
Przecież
logika klasycznego marketingu jest logiką ludożerczą.
Zwalcza
się rynkowego przeciwnika, a pokonanego pochłania. Krąg
plemiennego rytuału zostałby całkowicie domknięty wraz z ponownym
wykorzystaniem znaków rozpoznawczych dopiero co pożartej ofiary:
jej zębów, skalpu, zmumifikowanej głowy itp.
W
analogiczny sposób ponadnarodowe korporacje wystawiają na pokaz
rynki przejętego przedsiębiorstwa (zęby), logo (skalp), a często
i zmumifikowaną grupę jego kierowników.
Chodzi
o to, aby udowodnić, że pozyskane zostały siły i przymioty
przeciwnika. To forma uspokojenia jego dawnych partnerów.
Szaleństwo
tak zwanego „globalnego” marketingu na tym właśnie polega:
istnieje granica dla kanibalizacji świata, po jej przekroczeniu
pozostaje tylko samopożarcie. Bez żadnego przeistoczenia.
PS.
Zapraszam do merytorycznej dyskusji. Rynsztoku tu nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz