wtorek, 13 stycznia 2015

Czarodziejskie skarpetki


Zwracam uwagę na możliwie wiele szczegółów potoku życia, w którym się unoszę. Te zdarzenia filtruję przez serce i okazuje się, że coś niby mało istotnego robi się bardzo ważne.
Odczuwam wyraźnie, że podobne przyciąga podobne. Często spotykam ludzi pełnych energii i pasji.
Dostałem wczoraj prezent w postaci kilku rodzajów skarpet.
Skarpety są ważną rzeczą dla podróżnika. Zwłaszcza gdy przemieszczanie odbywa się na własnych nogach.
Ten prezent odbieram jako sygnał, że czas na wpis o skarpetkach, który dawno napisany, czekał na swoją kolejkę.

Otóż wpis dotyczy historycznych już skarpetek znalezionych na Przełęczy Goprowców. Były czyste i pachnące mocno. Damskie znaczy były. Jakiejś dziewczynie wypadły na postoju. Polubiłem te skarpetki od razu! Gdy w czasie wędrówek spojrzałem na swoje nogi, dobry humor zamieniał mi się w jeszcze lepszy. Tyle radości z pary skarpetek?
      No tak, bo okazało się, że to nie są zwykłe skarpetki, to są czarodziejskie skarpetki z duszą! Przeczuwałem, że zdarzyła się rzecz niezwykła, lecz nie spodziewałem się, że będzie aż tak wesoło.
      Gdy wróciłem z eskapady na Halicz i Rozsypaniec do domu, czyli namiotu pod Chryszczatą, zaczęło lać na całego. Jako że wysiadłem z autobusu w Baligrodzie, jedzenia miałem na kolejny tydzień. Nie nudziło mi się: przeglądałem zdjęcia, zapisywałem w zeszycie refleksje, kilka części ubioru prało się samo na deszczu leżąc na namiocie, aniołki dostarczały wodę z nieba. Była taka noc, po której pusty garnek i miska napełniły się wodą po brzegi!
I wtedy przypomniałem sobie o znalezionych skarpetkach.
Założyłem je i ogarnęła mnie taka dziwna, niepospolita radość!
Pamiętam, że podniosłem nogę do góry, robiłem zdjęcie nogi i śmiałem się, śmiałem, aż mnie przepona rozbolała.
  


Skarpety w czasie wędrówek przecierają się błyskawicznie. Wiedząc o tym, przywiozłem ich kilkanaście par i stosowałem stary pomysł racjonalizatorski: gdy robiła się dziura na pięcie, odwracałem skarpetę dziurą do góry. W tak noszonej skarpecie robiła się następnie dziura z drugiej strony. Gdy strona od palców jeszcze się trzymała, ustawiałem skarpetę tymi dziurami na boki stopy i dopiero po wyniknięciu dziury z czwartej strony skarpetę wyrzucałem. Często wyrzucałem tylko jedną, bo one zużywały się nierównomiernie. Z tego powodu po pewnym czasie nie miałem skarpet do pary. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
    
 Wstępowałem od czasu do czasu do Darka Karalucha. Na ładowanie baterii, żeby pogadać, żeby zrobić zdjęcie zającowi, który razem z matką mieszkał obok. I Darek słysząc moje opowiadania, pokuśtykał do szafy i podał mi skarpetki.

Gest serca! Facet który nic nie ma, bez wahania, dzieli się tym prawie niczym. Niby jest powiedzenie: - dają? - bierz!
Odezwały się skrupuły. Darek je rozwiał mówiąc: - „przecież wiesz, że ja już właściwie nie chodzę”. Oto prezent od Darka. Mam te skarpetki dalej nierozpakowane.
     


W Bieszczadach i nie tylko tam, skarpetki w groszki nosiłem często. Jak na razie przetrzymały dzielnie 2014 rok.

    



Gdy wydarzyło się dwudziestolecie Kołyby, zrobiłem poniższe zdjęcie. Na nim widać Henryka Bieszczadnika i Staszka.
     


Pomyślałem sobie, że i mnie przydał by się jakiś fajny kapelusz. Pomyślałem i zapomniałem. Czyli poszła Intencja. Zaniedługo Anioł zrealizował Intencję. Znalazłem kapelusik. Dziecinny podobno. A on jest według mnie czarodziejsko-anielski, bo znaleziony na drodze w głuszy, oraz jest w groszki, czyli stanowi komplet ze skarpetkami.
Można także nosić go wywróconego na lewą stronę.
    


    

2 komentarze: