Pierwsza
podróż w Wysokie Bieszczady. Rok 2014.
To
była zwykła podróż, jechałem (bowiem) pierwszym wakacyjnym
autobusem Sanok – Wołosate, z przystanku Bystre. Niezwykły był
tylko jej początek.
Tak
byłem zaaferowany wyjazdem, że
piwa
z potoku nie zamawiałem. Na przystanku stanąłem kilkanaście minut
przed czasem.
Nadchodzi
godzina przyjazdu – autobusu nie ma. To Bieszczady, opóźnienia tu
się zdarzają często.
Czekam.
Bo
niby jakie mam wyjście, gdy chcę pojechać? Mogę machać, ale
wstrzymuję się na razie. Mija godzina. Zgłodniałem. Sięgam po
bułkę do plecaka, wyjmuję ją i łapię szybko w zęby, bo zza
zakrętu od Baligrodu wyłonił się nie wiadomo kiedy autobus i już
hamuje przed przystankiem.
Zapinam
plecak i z bułką w zębach pakuję się po stopniach. Autobus
pełen, stawiam plecak obok kierowcy, bułka do ręki, pieniądze w
drugiej i proszę o bilet do Wołosatego.
Kierowca
rusza …... Ostro rusza. Jestem nieco zaskoczony i obserwuję co on
robi: Rozmawia przez telefon, czyli jedna ręka zajęta. Mówi do
kogoś, że nie mógł uruchomić silnika, że ma duże opóźnienie.
To akurat wiem.
Drugą
ręką w trakcie rozmowy kierowca wystukuje bilet dla mnie. I zmienia
bieg. Kierownica chwilowo puszczona luzem, a autobus jedzie. Coraz
szybciej jedzie. Z lusterka zwisa różaniec z krzyżem. Nad
lusterkiem naklejona Matka Boska patrzy z góry na całość. Na
klaksonie kierownicy nalepka: Boże prowadź!
I
zaprawdę powiadam wam, jest to moment, gdy Bóg prowadzi. Ja to
widzę, bo jestem blisko kierowcy. Kierowca inkasuje należność,
dalej rozmawia, kierownica puszczona luzem, ja ufam, są to sekundy
dosłownie, ale w tych sekundach jest Anioł z Bogiem i Matką Boską,
oni czuwają, kierownica robi ćwierć obrót, kierowca znowu zmienia
bieg, z przeciwka gwałtownie zbliżają się auta, dostaję bilet,
kierowca łapie jakby od niechcenia w ostatnim momencie kierownicę,
szarpnięcie, nie zderzamy się, autobus jedzie już całkiem szybko,
nie ma zderzenia, ani nie wykolejamy się bo Bóg prowadzi i ok.
jest! O matko Boska!
To
ta nalepka na kierownicy uratowała nas!
Ile
potęgi, bo słowo moc jest tu za słabe, ile potęgi
jest w słowie pisanym a nie wypowiedzianym.....
Czyli:
nalepka to potęga!
Albo:
- pisz pan, panie Hiszpan!
W
pewnej małej miejscowości podgórskiej żył sobie ksiądz i
Staszek – kierowca autobusu.
Ksiądz
był już w zaawansowanym wieku, jak na księdza, Staszek był dużo
młodszy, ale że popijał tęgo umarł przed księdzem.
Przyszedł
czas i na księdza.
Brama
raju.
Przed
bramą stoi święty Piotr i wita nadchodzące duszyczki.
Podchodzi
dusza księdza, pogadała chwilę ze św. Piotrem, otwierają się
drzwi raju, św. Piotr mówi do duszy księdza: zapraszam!
Ale
co to? Pierwsza dusza, którą widać w raju, to dusza Staszka –
kierowcy!
Dusza
księdza, oburzona, zwraca się do św. Piotra: - Jak to, ja byłem
księdzem, mnie się raj należy, a Staszek to znany pijak! To
niesprawiedliwe jest!
Hola,
hola, mówi św. Piotr.
Ty
byłeś już stary i nie wkładałeś serca w swoje kazania, przeto
wierni w czasie twoich kazań spali. A hasło: nie śpij w czasie
kazania – znasz?
Staszek
natomiast często jechał po pijanemu z fasonem i wtedy wszyscy
pasażerowie się modlili. Staszek rozniecał więc w ludziach ogień
wiary, czego ty nie robiłeś. Dlatego jemu raj należy się tak samo
jak tobie, a nawet bardziej.
Wchodzisz,
czy może do piekła wolisz?
Bo
dalej jest wolna wola.....
Łąka pod Chryszczatą
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz