Inżynier Anthon Dolmuss, postać tajemnicza. Zaproponował polskim władzom sprzedanie planów budowy „Olbrzyma”. W czasie wojny Dolmuss był majorem Wehrmachtu, pracował przy budowie Wilczego Szańca w Kętrzynie ( to Rastenburg po niemiecku). Zażądał za te plany takiej samej sumy, jak za plany wejść do podziemi Stadionu Olimpijskiego we Wrocławiu. Już nie pamiętam ile to było, ale to suma bajońska. Zupełnie niewyobrażalna. Komuniści się nie zgodzili, ale został w nich rozbudzony apetyt na poszukiwania. Stworzono wojskową grupę specjalną, która penetrowała teren „Olbrzyma”. Z grupą tą zetknęliśmy się dwukrotnie w Tunelach na drugim niższym poziomie. W obu przypadkach nie odkryto naszej obecności, znowu, dzięki czujności Grubego. Za drugim razem poszliśmy bardzo ostrożnie za nimi i nieświadomie doprowadzili nas aż do samego Walimia. Tam mieli wspaniałe, komfortowe wejście do podziemi, już w samym mieście! Nie musieliśmy więcej przeciskać się przez zbiorniki z węglem aktywnym. Przez to przeciskanie nabawiłem się klaustrofobii. Tylko jednemu z nas przeciskanie się podobało – Grubemu. On skakał na powierzchnię węgla, to były takie kawałki lekkie jak styropian i od razu znurzał się z głową w dół, potem trzeba było rozgarniać węgiel na boki, aż do dna zbiornika. Tam była siatka, w której wycieliśmy kiedyś otwór, i przez ten otwór wychodziło się na wolny odcinek szybu, kilka metrów i następny zbiornik. Potem następowało przeciąganie plecaków ze sprzętem. Samo przechodzenie z pierwszego poziomu na ten drugi, niższy o 50 metrów, zabierało kilka godzin, a od momentu wejścia do Tuneli mijała wtedy pierwsza doba. Zawsze przodem szedł nasz saper z noktowizorem. Podstawową drogę do wnętrza „Olbrzyma”, znaliśmy na pamięć, ale „ktoś” zakładał ciągle nowe i nowe pułapki saperskie. Na szczęście nie był to Leonhard von Schreck, on bowiem był wirtuozem w tej dziedzinie. On i jego ludzie stosowali tak wiele różnych sposobów, że praktycznie się nie powtarzali. Zwykle ustawiał trzy pułapki, co kilka metrów. Niby trzy jednakowe. Na dwa zapalniki, na dwa sposoby. Ktoś, kto rozbrajał, jechał schematem. Odkrywał średnio trudny sposób rozbrojenia miny, i rozbrajał pierwszą. Druga mina była ustawiona identycznie jak pierwsza, na podpuchę, żeby uśpić czujność intruza. Trzecia wydawała się powieleniem dwóch poprzednich, ale tu czekała niezła niespodzianka – dodatkowy zapalnik tak sprytnie pomyślany, że sam Gruby nie mógł się nadziwić. Materiały wybuchowe, to było jego życie, jego konik. Namawiałem go, żeby napisał książkę o swoich przygodach z rozbrajaniem ładunków. Nawet się do tego pomysłu skłaniał, ale los chciał inaczej. Po kilku wyprawach było już lżej, bo część węgla wysypywała się ze zbiorników - parowozów do szybu i było go coraz mniej. Z powrotem natomiast wchodziliśmy początkowo wspomagani przez liny. Potem już wracaliśmy wygodnie, tak jak Strażnicy i Nadzorcy - do samego Walimia.... Inżynier Dolmuss – major Wehrmachtu, współpracował ze służbami specjalnymi. To nie ulega kwestii, bo co on robił w Polsce? I do tego pracował w Ministerstwie Odbudowy. Dla służb musiał być cenny. Niemcy cały czas liczyli, że Dolny Śląsk wróci do Vaterlandu. A komuniści liczyli, że Niemcy doprowdzą ich do skarbu. Kiedy w latach pięćdziesiątych stało się jasne, że tak nie będzie, Dolny Śląsk do Niemiec nie wróci, Dolmuss wyjechał za granicę. Jego pobyt w Polsce stał się bezcelowy. Kim był? Niektórzy mówili, że był Strażnikiem. Według zdania Grubego był Nadzorcą. Siatka Strażników była dobrze ustawiona, każdy miał swojego zastępcę. Ustalony był system czujek i porozumiewania się. Byli dobrze zorganizowani i zakonspirowani. Wyposażeni w środki materialne pozwalające żyć w dostatku. I w broń oczywiście. To było kilkanaście osób. Zaufani ludzie, ale to tylko ludzie, z ludzkimi pokusami. Zadawali sobie pytanie: czego my tak naprawdę pilnujemy? I w kilku przypadkach zamiast pilnować, zaczynali się dobierać do skrytek. Po roku 1985 do pilnowania skrytek Niemcy mieli już zaprzęgniętą elektronikę. W momencie zadziałania elektroniki, to tylko kwestia dwóch- trzech godzin i mieliśmy na karku Strażników. Tak, że mieliśmy przeciw sobie zaminowany przez speców teren, zawały, zalewiska, konieczność używania masek, elektronikę Strażników i ich samych za sobą. Kilka razy odkryliśmy obecność Strażników przed nami i próbowaliśmy iść za nimi. Nigdy się nie udało. Znikali po kilkuset metrach jak cienie. Znali jakieś przejścia, poruszali się jak koty, byli czujni i nie dali się podejść. Zorientowali się wreszcie, że jesteśmy zbyt blisko Tajemnicy. I zaczęły się wypadki. Zginął kolega, który został na górze dla asekuracji. Dziwna śmierć – a właściwie jednoznaczna - skręcony kark.......Przerwaliśmy ekspedycje na rok. Po roku, z najwyższą ostrożnością znowu wróciliśmy na szlak. Bo to był już bakcyl poszukiwaczy skarbów. Odkrywanie nowego jest wspaniałe. Ciemność, mrok. Snopy światła z latarek wyrywają uśpioną przeszłość. Niezwykle dramatyczną przeszłość. Ludzi zostawionych pod ziemią przez oprawców. Nie mówię o więźniach, oni byli wliczeni w koszty od początku. Mówię o swoich, o Niemcach, o SS- manach z oddziału „Totenkopf”, którzy byli likwidowani bezwzględnie, pomimo dodatkowej przysięgi. Sprawa najwyższej wagi dla bezpieczeństwa III Rzeszy. To niesamowity teatr, w którym aktorzy zastygli w uścisku śmierci, A ty wyrywasz z NIEBYTU, ostrzem światła, dramatyczne sceny ostatnich chwil tych ludzi. To wielkie przeżycia były. Sceny prawdziwie dantejskie. Lub pełna apatia zdradzonych, zamkniętych żywcem w lochach. A samo dojście do rzeczy ukrytych?..... Niby ukoronowanie poszukiwań. Ale głód przeżyć zostaje. Znaleźć – to finał. Przecież przyjdzie walec i wyrówna, nie zabierzemy nic materialnego z tego świata – trumna nie ma kieszeni! Chodzi o przeżycia, chodzi o spotkanie z Nieznanym. O igranie ze śmiercią. Hazard, w którym stawką jest twoje życie. Adrenalina pracuje wtedy, mózg wchodzi na inne obroty. Jest ta UWAŻNOŚĆ o której pisze Osho i Eckhart Tolle. Tak, jak pisałem już, jest to obecne we wszystkich sportach extremalnych. Jest chwila. To sekundy tylko, ale sekundy boskie, nie ma ciebie człowieku! Nie ma całego świata! Jesteś wyłączony totalnie. Żyjesz – nie żyjesz, nic się nie liczy, nic nie jest ważne, tylko ta jedna mała CHWILA, to mgnienie boskości! Słowa są ułomne, nie da się tego opisać. To tylko trochę można porównać z orgazmem prawdziwie głębokim, kosmicznym, kiedy bezwiednie z wewnątrz wyrywa się krzyk i daje ci RADOŚĆ. Po tej chwili zostaje bicie serca i oddech szybki. Nic nie może się równać z takim przeżyciem! NIC !!!! Trafiłem na taki urywek z Osho: -----„Kto ma szansę poznać Boga? Poznać Go mogą tylko hazardziści. Oni nie troszczą się o to, aby mieć pewność – są zdolni do rzucenia się w niebezpieczeństwo, są zdolni do wyruszenia w nieznane, są zdolni do porzucenia wygodnej przeszłości.... są jak dzieci – pełne zachwytu i gotowe do wędrówki. Bóg jest tylko dla odważnych. To największa odwaga jaka istnieje. Bóg nie ma nic wspólnego z teologią. Natomiast ma wiele wspólnego ze sposobem, w jaki żyjesz – czy kierujesz się umysłem, czy kierujesz się sercem. Jeśli żyjesz sercem, kompletnie zapomnij o Bogu – On sam się wszystkim zajmie. Przyjdzie i sam zapuka do twoich drzwi. Wcześniej czy później usłyszysz odgłos jego zbliżających się stóp. Uderzenia twojego serca staną się odgłosami jego stóp. Rytm twojego oddechu będzie przychodzeniem i odchodzeniem Boga.” Druga postać związana z „Olbrzymem”, to Leonhard von Schreck, urodzony w 1907 w Królewcu. Ojciec Leonharda zginął na froncie w 1915 roku. Matka vov Schrecka była Polką, ojciec Wiedeńczykiem. Ukończył studia chemiczne w Szwajcarii,w 1938 r. został zmobilizowany i pracował na linii umocnień, nazywanej linią Zygfryda, wzdłuż granicy Niemiec, od Holandii do Szwajcarii. Brał udział w kampanii norweskiej i w końcu wylądował na froncie wschodnim. Jesienią 1944 r. został poważnie ranny. Wybuchła w czasie uzbrajania mina przeciwpiechotna wyskakująca. Po kuracji został przydzielony do Sonderkommando „G” w Brzegu. To on minował Tunel w Ślęży, o czym już pisałem. Na jego pracę natknęliśmy się w dziesiątym roku penetracji Tuneli, po kilkudziesięciu wyprawach, na drugim i na trzecim, najniższym poziomie „ Olbrzyma”. 200 metrów pod ziemią. Tam jest to atomowe miasto Hitlera. Zajmuje powierzchnię co najmniej 10 kilometrów na 10. Tak, nie pomyliłem się, 100 km kwadratowych! W końcu miało tu siedzieć przez długie lata 40 tysięcy ludzi. Bo na górze miała być radioaktywna zagłada........--------------------Z przyczyn, o których pisałem we wstępie do pierwszego odcinka, nie będzie książki o atomowym mieście. Kończę tym odcinkiem rozrachunek z Tajemnicą kompleksu Olbrzyma, zamykam ten rozdział raz na zawsze. Nadszedł czas, aby pozwolić przeszłości odejść.
Pozostaje więc ujawnić wejście do "Olbrzyma", wtedy zjadą się setki a może i tysiące eksploratorów i strażnicy będą bezsilni.Jeśli można to proszę opisać co takiego się przytrafiło pańskim towarzyszą wypraw.
OdpowiedzUsuń