poniedziałek, 18 marca 2019

Rowerem bez hamulców

Mijają dni spędzane w zadowoleniu, ponieważ dbam o rozmaitość zajęć. A to buduję schody, a to odchwaszczam najbliższe otoczenie chałupy, maluję butelki, rowerem podjeżdżam do lasu po grzyby, potem krojenie, nawlekanie, suszenie, leniuchowanie, wyprawy z wykrywaczem, czytanie książek, patrzenie w gwiazdy, nawet ponownie zacząłem rzeźbić w drewnie, a wszystko połączone nieustanną pasją fotograficzną. 
  Któregoś ranka czuję potrzebę dłuższej wyprawy rowerem.
Szykuję niewielkie, lecz smakowite i kolorowe śniadanie dla człowieka, a także nie zapominam o śniadaniu dla lisicy – zrzucam dla niej z tarasu conocną zdobycz. Dziś złapała się tylko jedna mysz, ale za to jaka tłuściutka. Mniam.
     Czemu mniam?
Kosmonauci amerykańscy będąc poza Ziemią jedzą pastę właśnie z mięsa myszy. Najbardziej wartościowe ponoć.

Jeszcze smarowanie rowerowego łańcucha i zamykam chałupę.
Kiedy ruszam z Kołyby, mam świadomość, że rower jest prawie bez hamulców. Górskie zjazdy bardzo szybko unicestwiają bowiem okładziny hamulcowe.
Ale co mi tam!
Staję na pedałach i wio w dół.
Lubię szalone szusowanie rowerem.....
Przecież dla zdrowia psychicznego trzeba od czasu do czasu odrobiny szaleństwa......
Czyli mam zapotrzebowanie na adrenalinę.
Na dole decyduję o kierunku dalszej jazdy – przełęcz Żebrak, Mików, Smolnik, Łupków.

Połowa trasy podjazdowej do przełęczy ma niewielkie nachylenie, kilka razy zsiadam aby fotografować



Szałas na przełęczy.

Stąd mam trzy możliwości zjazdu, a wszystkie przerobiłem po wielokroć (bo hamulce działały): - do Woli Michowej, tu na początku zjazdu są dwa ostre zakręty, nie wyrobię się bez hamulców, no i nie mam zamiaru już wracać.
     Drugi zjazd jest w stronę Baligrodu. Na tej przepięknej trasie jest aż kilkanaście zakrętów na odcinku do bazy studenckiej Rabe, potem prawie równo aż do szosy w Bystrem. Bez hamulców nie da rady.
Dlatego wybrałem zjazd do Mikowa, tu na początku jest jeden ostry zakręt i tu powinno się udać.
      Oczywiście jestem chwilami szalony, ale nie samobójczy.
Rozważam więc sprawę, bo pojawiają się wątpliwości.
Droga ma na początku serpentynę na spadku.
A rower jest prawie bezhamulcowy. Jak na płaskim wcisnę hamulce, (szybkość 15 km/godz) zatrzymuję się po dwudziestu metrach.
     Muszę więc jechać hamując od razu na maksa tym co jest.
Aby tylko minąć pierwszy, najgroźniejszy zakręt.
Przecież nie będę prowadził roweru, jak jest z góry? No nie?
Powinno się udać.
Na pewno się uda! 
Musi się udać!  
I już się cieszę! - Och! Ale będzie się działo, przecież tak lubię wariackie zjazdy! Wariackie, bo ze sprawnymi hamulcami to każdy głupi potrafi zjechać.....
Aparat wisi na brzuchu - oczywiście będę robił zdjęcia w czasie jazdy.
Jadę.

Wciskam oba cięgła hamulców tak, że mi palce zbielały, jednak rozpędzam się coraz bardziej i nagle
     po pierwsze primo: - przypominam sobie, że w ubiegłym roku była podobna sytuacja – ledwo uniknąłem wypadku.
Po drugie primo: - wtedy hamulce były mocniejsze, tylko nieco za późno je przycisnąłem......
      Zjeżdżam dalej z duszą na ramieniu, szybkość z każdym metrem niebezpiecznie się zwiększa i czuję, że nie mam szans zmieścić się w zakręcie.
W ogóle nie myślę o tym, że coś może wyjechać z naprzeciwka – tu ruch jest zerowy.......
     Ja cię kręcę! Jejku! Jejku! Niechybnie spadnę w wąwóz! A urwisko spadziste, kilkanaście metrów w dół i sterczące głazy. Zaczynam tracić panowanie nad pojazdem....  
Aniołku ratuj!!!!

I zaprawdę powiadam wam: - odbieram myśl jak błyskawicę: - A jak ratowałeś się w dzieciństwie, jeżdżąc na rowerku bez hamulców?
Natychmiast wciskam but na oponę przy przednim widelcu..... Może trzy sekundy i but robi się gorący - oparzył! Za moment rozerwał się z boku, a z podeszwy zadymiło..... 
Pruję po krawędzi szosy, a siła odśrodkowa wypycha mnie z zakrętu, ułamek sekundy i będzie po mnie!.... Aaaaaa! Uuu!!!!
I Ufff!! Się wyrobiłem na zakręcie......

Się wyrobiłem, a byłem już w dwóch stanach: - przerażenia i krytycznym.


Gangster na krześle elektrycznym

błysnął humorem specyficznym

choć to nie było w moich planach

znalazłem się w dwóch naraz stanach

nebrasce oraz krytycznym".

                                                         Wisława Szymborska

Puszczam ze zdrętwiałych palców ściśnięte cięgła i śmigam w dół. Serce bije mocno, adrenalina walnęła.
       Jak to miło się puścić swobodnie....
No lubię pasjami różne szalone akcje, ale obiecuję sobie, że więcej bez hamulców po zakrętach nie zjeżdżam.
Co innego na prostej …. na prostej drodze można jak najbardziej. Na przykład na zjeździe z punktu widokowego ponad Cisną w obu kierunkach można jechać bez hamulców.

Po minięciu zakrętu było już w miarę prosto, choć chwilami znowu groźnie, bo zjeżdżałem „ile fabryka rowerowa” pozwalała. Tylko wizg opon i szum wiatru w uszach, aż tylne koło na łagodnych łukach drogi tracąc przyczepność wpadało w wibracje.....




W połowie zjazdu, gdzieś za nieczynnymi kotłami dawnego wypału, szosa ma dołek, a potem jest sto metrów pod górkę i tu udaje mi się zatrzymać w sposób naturalny.



Potem znowu osiągam szybkość maksymalną. Łagodny skręt na pełnym gazie - na drodze stoi dorodny lis i mnie nie widzi i jeszcze nie słyszy szumu opon. Zobaczył! Kilka susów i wbiega do lasu. Stało się to tak nagle, że o pstryknięciu nawet nie pomyślałem. I wio dalej! Znowu wiatr zaszumiał  w uszach.


Przez Mików tylko przemknąłem, widoczne na zdjęciu budynki i konie są już przy drodze do Duszatynia.



Tu na dole zdjęcia widać rozerwany but, w podeszwie opona wyrwała bruzdę aż pokazała się skarpetka.
Na tym rowerze bez hamulców jeździłem jeszcze wielokrotnie. Na przykład nauczyłem się tracić szybkość wjeżdżając na przeciwzbocze.
Jednak już do Mikowa nie zjeżdżałem więcej, bo to był drugi raz, kiedy o mało nie wyleciałem z drogi, a podobno do trzech razy sztuka....
Dopiero jesienią kolega, którego zwą generałem, założył nowe hamulce.
Azaliż, jak się okazało, owe już nie były przeznaczone na moje zjazdy, bo już więcej na ten rower nie wsiadłem.

1 komentarz: