Jadę
do Ciężkowic, tym razem prosto z Krakowa, przez Zakliczyn,
z pominięciem Tarnowa. Przed Zakliczynem okolice robią
się całkiem bieszczadzkie – góry podobne, tylko dużo więcej kwitnących
drzew: tarnina, śliwki, czereśnie i inne, bardzo to malowniczo
wygląda (pokażę, pokażę) oraz różnica również w ilości siedzib
człowieczych.
Lubię
Ciężkowice.
I
już idzie się skrajem drogi w cudownej samotności, niosąc w sobie
błogostan.
Ptaki
śpiewają, kwitnące drzewa pachną, jest ciepło oraz bardzo
przyjemnie.
Idzie
się lekko pod górę (Z dołu do Domu na Górze będzie
przewyższenie ok. 200 metrów, ale to jest rozłożone na dłuższym
odcinku).
Pierwszy
szczyt i dobrze znana kapliczka.
Na
zdjęciu Michał.
Michał jest
w moim wieku, wcale nie musi w ten tradycyjny i coraz rzadszy już
sposób dźwigać wodę, w domu ma ją w kranie, ale jak mówi, robi
to dla sportu, oraz z powodu że lubi: - „bo wtedy krew lepiej
krąży”.
Michał
pracował przez 8 lat (lata siedemdziesiąte) przy zwózce końmi
dłużyc w Bieszczadach - Kalnica i Wetlina.
Zaoszczędził
przez ten czas na pół domu. Czyli można było nie przepić i
zaoszczędzić.
Pozdrawiam
moich Przyjaciół w Ciężkowicach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz