Deszcz
przestał padać.
Zaczyna
się kolejny dzień, należący do tych nietypowych, oraz niezwykle
długich.
Takie
właśnie dni składają się na jakość życia, zapadają w pamięć. Bo przecież można
także spędzić życie w kapciach przed telewizorem.....
Wstaję
wcześnie, odnotowuję pierwszą dzisiejszą myśl ("To będzie
niezwykły dzień") i idę do kuchni - chcę się napić gorącej
wody przed wymarszem, do spakowania mam niewiele.
W
kuchni spotykam parę turystów, którzy przyjechali tu w nocy, kiedy
spałem. Rozmawiamy chwilę.
Ponieważ
państwo Barbara i Jacek także wyruszają zaraz, aby
zobaczyć te sławne schody do Tarnicy, o których zrobiło
się już głośno, postanawiamy wyjść z agroturystyki razem.
Wyjaśniłem, że na razie omijam Tarnicę i idę na grób
Hrabiny w Siankach.
Po
kilkunastu minutach wychodzimy razem, intensywnie rozmawiając.
Nie
wiadomo kiedy rozmowa schodzi na zjawiska psi.
Zaczynają
śmigać słowa - klucze: Wielka piramida, paradoks czasu, Nikola
Tesla, Allan Kardec.....
Trafiły
na siebie pokrewne energie!!!
Mamy
podobne pasje: - zainteresowanie Nieznanym. Idziemy, a właściwie
rozmawiamy idąc. Poruszane tematy są tak wciągające, że
przysiadamy na cmentarzu w Wołosatem
Cmentarz to bardzo dobre
miejsce do niesamowitych opowieści. Przysiadamy obok cerkwiska i wysłuchuję (Także
nagrywam), co następuje:
Niesamowita
przygoda na przełęczy Żebrak.
Rzecz
dzieje się dwadzieścia lat temu.
Moi
rozmówcy dzielili wtedy urlop na dwie części: jedną spędzali na
bieszczadzkich wędrówkach, drugą u rodziny Jacka na
Podkarpaciu.
Przyjechali
więc jak zwykle na początku wakacji do Sanoka. Na dwa
tygodnie wędrówek mieli uzgodnione wcześniej miejsca noclegów.
Chodzili po Bieszczadach pieszo od wielu lat, ale nocowali wyłącznie pod dachem.
Chodzili po Bieszczadach pieszo od wielu lat, ale nocowali wyłącznie pod dachem.
Przyjechali
autobusem do Sanoka, a potem okazją do Zagórza. Tu
czekali dość długo na następną podwózkę do Komańczy. Z
Komańczy ruszyli przez Prełuki, Duszatyń, Chryszczatą,
w kierunku przełęczy Żebrak, skąd mieli zejść do bazy
studenckiej Rabe.
„Tam
byli nasi znajomi i mieliśmy uzgodniony nocleg”.
Już
w Duszatyniu zbierało się na deszcz.
„Owszem,
byliśmy nieco zaniepokojeni, ale tylko dlatego, że w czasie deszczu
iść pod górę po błocie, z plecakami, jest szczególnie ciężko.
Zmienić
planów nie mogliśmy, bo mieliśmy przecież uzgodniony nocleg i
trzeba było dotrzeć do bazy studenckiej. (telefonów komórkowych
wtedy nie było) zjedliśmy więc szybko co nieco w Duszatyniu i
zaraz ruszyliśmy pod górę.
Zaczęło
padać.
Najpierw
padał drobny deszcz, potem, stopniowo zamienił się w ulewę.
Stanęliśmy gdzieś w połowie podejścia pod drzewem. Mijali nas
nieliczni przemoczeni turyści, zbiegający z góry.
Ubrani
byliśmy w peleryny dobrze chroniące przed deszczem, lecz ile można
tak stać?
A
nie zanosiło się wcale na koniec padania, gorzej: niebo było
zaciągnięte i mogło tak padać do następnego dnia.
Ruszyliśmy
mozolnie dalej. W końcu, mocno zmordowani walką z błotem na
drodze, osiągnęliśmy szczyt.
Zrobiło
się bardzo zimno, jak to bywa nieraz w górach.
Na
szczycie przywitał nas ten olbrzymi betonowy triangul, który i
teraz stoi. Poza triangulem były oczywiście strugi zacinającego
deszczu i szara pustka.
Na
szczęście podejście już było za nimi, pozostało przejść
jakieś trzy kilometry do przełęczy, a potem może trzy w dół i
już baza.
Szliśmy
bez słów, przeskakując kałuże, potykając się od czasu do czasu
na korzeniach. Było coraz ciemniej, zbliżał się wieczór.
Kiedy
wreszcie dotarliśmy do Żebraka – i wyszliśmy z lasu na
prostopadłą drogę biegnącą przez przełęcz, była już prawie
noc.
Wyszliśmy
na drogę, i w tym samym momencie nastąpił oślepiający długi
błysk, na niebie wykwitła rozległa błyskawica. Całe otoczenie
zostało oświetlone upiorną poświatą.
Piorun
uderzył bardzo blisko, bo błysk i ogłuszający huk nastąpiły
prawie jednocześnie.
Na
tle światła błyskawicy, kilkadziesiąt metrów przed sobą, po
lewej, zobaczyliśmy budynek.
Karczma
– widmo
Nie
było nas w tym miejscu przez kilka ostatnich lat, dlatego tylko
nieco się zdziwiliśmy, gdy podeszliśmy bliżej i przeczytaliśmy
szyld: „Karczma Żebrak”.
Budynek
wyglądał na dość stary.
Dziś
byśmy powiedzieli, że był bardzo stary: - na całkiem czarnych
gontach leżały grube pokłady mchu. To stwierdziliśmy rano. Ten
obraz wrył nam się w pamięć ze wszelkimi szczegółami. Jest to
jak film, który możemy oglądać wielokrotnie.
Ale
wtedy uważaliśmy, że mogło nam się tylko tak wydawać. No bo
jak? Nie było budynku, teraz jest, i od razu jest tak stary?
Widać
na tym przykładzie, jak pracuje umysł człowieka.
Lecz
do tej mądrości dotarliśmy już dużo później, czytając
Francisa Bacona.
Przez
okna karczmy widać było światło.
Kiedy
wchodziliśmy do środka (drzwi przy otwieraniu zapiszczały niemal
ludzkim głosem), na dworze rozpętało się istne piekło.
Pioruny
zaczęły walić jeden po drugim.W
środku panował półmrok, pomieszczenie oświetlały dwie lampy
naftowe i zapalone świece. Płonął ogień w kominku, było
cieplutko, ale jednocześnie jakoś dziwnie....
Przywitała
nas cisza
......... i dwie pary przenikliwie patrzących na nas oczu: niesamowitego, niezwykle wysokiego i chudego faceta o długich czarnych włosach, stojącego za bufetem, oraz czarnego kota leżącego obok niego na bufecie. Te dwie pary oczu wlepionych w nas, pamiętam do dzisiaj – powiedziała Barbara. Czułam się prześwietlana na wylot.
......... i dwie pary przenikliwie patrzących na nas oczu: niesamowitego, niezwykle wysokiego i chudego faceta o długich czarnych włosach, stojącego za bufetem, oraz czarnego kota leżącego obok niego na bufecie. Te dwie pary oczu wlepionych w nas, pamiętam do dzisiaj – powiedziała Barbara. Czułam się prześwietlana na wylot.
Usiedliśmy.
Zamówiliśmy
dwie herbaty z sokiem malinowym i Jacek poczuł dosłownie przymus
zapytania się, czy są wolne miejsca.
Na
co Chudy zza bufetu odpowiedział, że są i podał jakąś taką
śmiesznie niską cenę, tak niewiarygodną, że popatrzyliśmy na
siebie z Jackiem z nieukrywanym niedowierzaniem.
W
styczniu 1995 była w Polsce denominacja, wprowadzono nowe,
dzisiejsze pieniądze, jeszcze niezupełnie się do nich
przyzwyczailiśmy.
Wtedy
ten człowiek wyszedł zza bufetu z wydrukowanym cennikiem w
ręku......
Podszedł
do nas i podał nam kartkę cennika nie mówiąc ani słowa......
Cennik
był wpisany w takiego lecącego diabła z rozpostartymi
skrzydłami.....
Facet
stał obok nas nic nie mówiąc, a mnie biegały ciarki po plecach, w
górę i w dół. Bałam się!
Bałam się, to nieodpowiednie określenie, byłam dosłownie sparaliżowana strachem.
Wreszcie
karczmarz wydusił z siebie niepojęte zdanie: - „wiedziałem, że
przyjdziecie”.....
Potem
zaprosił nas na górę. Bardzo nietypowo mówił, jakoś tak z głębi
siebie..... brzmiało to.... no nieludzko!
Nieco
ociągając się, poszliśmy za nim, żeby obejrzeć pokój. Ja szłam
na sztywnych ze strachu nogach, trzymając się kurczowo Jacka.
Karczmarz
szedł przed nami z lampą naftową.
Ten
czarny kot szedł wszędzie za nami, trzymałam Jacka za rękę i
oglądałam się na niego.
Nie
przepadam za kotami.
Pokój
wyglądał jak marzenie!
A
na dworze.... lepiej nie mówić!
Zdecydowaliśmy
się zostać. Chudy gospodarz prawie się nie odzywał, ale za to
przyrządził naleśniki z konfiturą. Pycha!
Poszliśmy
w końcu do pokoju.
Dziwny
pokój, dziwne meble, nie było elektryczności, nie było ubikacji,
ani łazienki.
Dwa
łóżka, kącik higieniczny jak u naszych prababek: - parawan, dwie
miednice, dwa dzbanki z wodą, dwa nocniki.....
Legliśmy
razem w pachnącej pościeli..... Brrrr!
Jak
tam było zimno! Ale nie było to zwykłe zimno. Ono nadpływało
falami i było jakieś takie.... inne, przenikające, niesamowite,
nieznane. Nigdy wcześniej, ani później, zarówno Jacek jak i ja,
nie czuliśmy takiego zimna.
Do
tego doszło silne wrażenie, że nie jesteśmy sami.
Nie
pozwalałam Jackowi gasić lampy.....
Leżałam
wtulona w Jacka, pod kołdrą i kocem i szczękałam zębami ze
strachu i zimna! A może tylko ze strachu, już sama nie wiem.
W
pewnej chwili Jacek dotknął swoją stopą mojej łydki. Aż
krzyknęłam!
Stopa
Jacka była zimna jak sopel lodu.
Wstaliśmy,
założyliśmy skarpetki. Nic nie pomogło. Stopy zimne, w pokoju
zimnica, do tego doszły jakieś stuki, dziwne dźwięki, jakby
stękania, kroki na schodach, a chudy mówił, że jest tylko on, kot
i my.
W
każdym razie nie zmrużyliśmy oka do samego rana, nie dało się.
Nad ranem burza przeszła, przestało padać.
O
piątej zdecydowaliśmy się odejść z tego miejsca. Na dole nie
było nikogo, poza tym czarnym kotem, który leżał na swoim miejscu
na bufecie i przenikliwie wpatrywał się we mnie. Podłoga
skrzypiała.
Tu
na dole, jeszcze bardziej uderzyła w nas niesamowita atmosfera
karczmy.
Baliśmy
się.
Rozglądałam się ze strachem....
Wreszcie Jacek zdecydował, że zostawi opłatę za nocleg i jedzenie na bufecie. To był jeden nowiutki banknot o nominale 10 zł. Położył ten banknot i przycisnął go taką dużą szklanką, napełnioną do połowy wodą, która stała na bufecie. Na dnie tej szklanki widać było mały, czarny okrągły kamień. W tej szklance tkwiła także taka plastikowa słomka, którą pije się napoje.
Wreszcie Jacek zdecydował, że zostawi opłatę za nocleg i jedzenie na bufecie. To był jeden nowiutki banknot o nominale 10 zł. Położył ten banknot i przycisnął go taką dużą szklanką, napełnioną do połowy wodą, która stała na bufecie. Na dnie tej szklanki widać było mały, czarny okrągły kamień. W tej szklance tkwiła także taka plastikowa słomka, którą pije się napoje.
Wyszliśmy,
starając się cichutko zamknąć za sobą drzwi. Niestety zawiasy
zaskrzypiały jeszcze bardziej niesamowicie, niż przy wchodzeniu.
Teraz nie był to już pisk, ale zupełnie ludzkie wołanie o pomoc,
wołało wiele jakichś potępionych dusz! Groza!
Po
odejściu kilku kroków, obejrzałam się.
Czarny
kot stał przed drzwiami i patrzył za nami, a mogłabym przysiąc,
że kiedy Jacek zamykał drzwi, on leżał na bufecie.
Szliśmy
raźno, i szybko, pomimo nieprzespanej nocy wrócił nam dobry
nastrój. Świeciło słońce, śpiewały ptaki i za kilkadziesiąt
minut byliśmy już w Rabe, w bazie u studentów.
Co
się z wami działo? Już myśleliśmy, że trafił was jeden z
wczorajszych piorunów – powiedział znajomy doktorant, witając
nas.
Przywitaliśmy
się ze znajomym i znajomymi znajomego.
A
potem Jacek powiedział: - nic szczególnego się nie stało. Po
prostu nocowaliśmy w tej karczmie, która stoi na przełęczy.
I
w tym momencie zapanowała cisza.
Zobaczyliśmy utkwione w nas, zdumione spojrzenia.
Zobaczyliśmy utkwione w nas, zdumione spojrzenia.
W jakiej karczmie na przełęczy? - Zapytał znajomy. - Przecież tam nie ma żadnej karczmy?
Jak
to nie ma?!! - Powiedzieliśmy to jednocześnie z Jackiem.
To
gdzie my spaliśmy? To znaczy usiłowaliśmy usnąć.....
Co
wy opowiadacie – przerwał znajomy. Tam nic nie ma. Przedwczoraj
byliśmy w Woli Michowej, więc dwa razy przechodziliśmy przez
przełęcz. Tam nic nie ma!
Tego
już było za dużo.
Jacek
się zerwał. Tak? - wykrzyknął, to idziemy sprawdzić!
I
nie czekając na nikogo ruszył do drogi.
Zaczekaj
– usłyszałam swój głos, bo w tym momencie czułam się tak
zagubiona, że działałam jakby poza swoim umysłem.
Zaczekaj,
idę z tobą – powtórzyłam.
Znajomy
i jeszcze dwóch jego kolegów z uczelni, ruszyli za nami.
Szliśmy
długą chwilę w milczeniu. Emocje działały.
To
zarzucacie nam kłamstwo? - zapytałam po kilku minutach.
Poczekaj
– odpowiedział znajomy, ja już sam nie wiem co myśleć. Gdybym
was nie znał jako zaprzysiężonych abstynentów, nie wierzyłbym
jednemu waszemu słowu, ale przecież was znam....
Lecz
z drugiej strony szliśmy przedwczoraj przez przełęcz, czy mogliśmy
przeoczyć nowo postawiony budynek?
To nie był nowo postawiony budynek, on wyglądał ….. dość staro. Musiał tu stać od wielu lat - odpowiedział Jacek.
No
co ty! Człowieku, w tamtym roku na pewno go nie było! Byłem tu dwa
tygodnie i z wieloma osobami przechodziłem tamtędy. Teraz już nic
nie rozumiem.
To
w jaki sposób przyszliśmy do was w suchych spodniach i butach? -
powiedział Jacek. Już na Chryszczatej byliśmy przemoczeni do
kolan!
Naprawdę
nie można było nic zrozumieć.
Tak
rozmawiając zbliżaliśmy się do przełęczy, mijając kolejne
zakręty. Wreszcie ukazał się ostatni zakręt, i …... pustka!
Karczmy
nie było!
Stanęliśmy osłupiali. To znaczy ja stałam osłupiała i Jacek.
Znajomy
i jego koledzy zaczęli natomiast wymieniać między sobą dwuznaczne
uśmiechy.....
Bardzo,
bardzo głupia sytuacja.
Wróciliśmy się do ścieżki biegnącej od Chryszczatej i jeszcze raz przeszliśmy te
kilkadziesiąt kroków, gdzie po lewej stronie stała ta cholerna
karczma, której teraz nie było!
Znajomi
patrzyli na nas z drogi, podśmiewając się coraz śmielej i czyniąc
niedwuznaczne uwagi. Miałam w głowie zupełny mętlik!
Co
to było? Halucynacja?
Krążyliśmy
z Jackiem po miejscu, gdzie według nas stała karczma i nagle.....
Jacek powiedział do mnie: - patrz!!!
U
stóp Jacka leżał banknot, którym zapłacił za nocleg i
jedzenie!!!
A
na banknocie tkwił wypisz wymaluj taki sam czarny kamień, jak ten z
dna szklanki stojącej na bufecie karczmy – widma......
Kiedy
Jacek pochylił się i podniósł banknot, znajomi zaczęli się
śmiać w głos! A to kawalarze z was! Jeszcze pieniądze
podrzuciliście, żeby uwiarygodnić kawał!
A
my patrzyliśmy na siebie z Jackiem nic nie rozumiejąc. Kompletnie
nic nie rozumiejąc”.....
Barbara
przerwała. Byłem pochłonięty słuchaniem, widziałem jednak, jak
mocno po tak wielu latach przeżywa to, co wtedy się zdarzyło.
Jacek
także słuchał i teraz skomentował: - Słucham Basi i znowu to
wraca, po raz tysięczny chyba. Długo ta rzecz, nie dawała nam
spokoju, wykluczaliśmy kolejne hipotezy, rozpoczynając od tego, że
może zwariowaliśmy.
Pytania
cisnęły się do głowy. Halucynacja dwuosobowa?
Mieliśmy przemoczone spodnie do kolan i buty. W jaki sposób one rano były suche?
Mieliśmy przemoczone spodnie do kolan i buty. W jaki sposób one rano były suche?
W
końcu szukając jakiegoś wytłumaczenia, natrafiliśmy na opisy
trafiania w dziury w czasie, albo wejścia poprzez portale do światów
równoległych”.
Milczałem
zasłuchany.
Co
ty na ten temat sądzisz? - pytanie Jacka sprowadziło mnie do
teraźniejszości
Co
się stało z banknotem i kamieniem, które znalazłeś na miejscu po
karczmie? - zapytałem.
Odpowiedział:
- Ten banknot traktowaliśmy jak relikwię, i ta relikwia właściwie
zniknęła. Rozpłynęła się w nicości.
Okoliczności tego zniknięcia były przejrzyste i także wielokrotnie przez nas analizowane.
Okoliczności tego zniknięcia były przejrzyste i także wielokrotnie przez nas analizowane.
Otóż
po powrocie z wakacji, banknot leżał u mnie na biurku pod
popielniczką, którą odziedziczyłem po ojcu. Zaraz w pierwszych
dniach zaprosiliśmy grono znajomych na wieczorne spotkanie.
Oczywiście opowiadaliśmy o naszej przygodzie na Żebraku.
A
banknot pokazywaliśmy
znajomym z naszego miasta, ten jeden jedyny raz, zaraz po powrocie z
wakacji. On był jeszcze po ich wyjściu. Mieszkaliśmy wtedy tylko z
Barbarą, w 1995 roku nie mieliśmy jeszcze dzieci, ani zwierząt
domowych, ani nie było myszy (szóste piętro).
Ostatni
raz widziałem banknot przed północą, gdy kładłem się spać.
Rano banknotu nie było. Wyparował, zniknął.
Natomiast
kamienia nie zabraliśmy.
Czemu
pytasz?
Pytam z powodu...... szklanki z tej karczmy-widma. Szklanki z wodą, czarnym
kamieniem i słomką! - odpowiedziałem.
Całkiem niedawno czytałem o filipińskiej metodzie uzdrawiania, nazywanej bolo-bolo.
Seans
uzdrawiania bolo-bolo, przeprowadza się z użyciem szklanki,
do połowy napełnionej wodą, czarnego kamienia i słomki.
Uzdrawiacze, posługujący się tą metodą są niezwykle skuteczni.
Oni twierdzą, że pochodzenie czarnego kamienia jest magiczne......
Banknot natomiast już nie należał do was, dlatego wrócił tam, gdzie jego
miejsce, do innego czasu, w którym rzeczywiście byliście.
Jest
jasne, że nie wszystko da się wytłumaczyć, nasza wiedza jest
bardzo ułomna, wbrew wierzeniom ortodoksów. I nie ma znaczenia, czy
są to ortodoksi naukowi, czy religijni. I jedni i drudzy mają
zamknięte umysły.
Dane
wam było zaznać czegoś, co ma wyjątkowy charakter.
Posmakowaliście Nieznanego. W waszej przygodzie widzę
niewypowiedziane piękno. Nie każdy ma tyle szczęścia, żeby coś
takiego przeżyć, nie dostać od tego pomieszania zmysłów i wrócić
z powrotem. Niektórzy znikają na zawsze....
Uderzające
jest także, że wasza przygoda dotyczy tak dobrze znanego mi miejsca, w
związku z tym uznaję samo spotkanie z wami za synchroniczność.
Wiem,
że umysł zwykłego człowieka nieustannie ocenia. Zwykły człowiek
nie czuje się dobrze z poczuciem niepewności. Skonfrontowany z
Nieznanym usiłuje jak najszybciej dojść do jakichś wniosków
końcowych. Mam tu na myśli nie was, ale ludzi, którym o tym
Nieznanym opowiadacie.
Mówiąc
krótko: to jest test na znajomych. Jeśli ktoś ma otwartą głowę,
może wierzyć, lub nie wierzyć, ale nie przylepi wam do czoła
etykietki: świr.
Poza
tym jest pewna prawidłowość: - im dłuższy proces kształcenia,
czyli indoktrynacji, tym trudniej pojąć zjawiska psi.
Indoktrynacja powoduje, że duża
część ludzi wpada w sidła ignorancji.
Niemożność
odpowiedzi na zagadkę fenomenu zjawisk paranormalnych, doprowadza
takich ludzi do wściekłości.
I
z tym moi nowi znajomi bardzo skwapliwie się zgodzili.
P.S
W
XVI wieku sir Francis Bacon odkrył, że ludzki umysł upiera
się przy wyborze i akceptacji tylko tych faktów, dowodów i opinii,
które nie stoją w opozycji do zakorzenionych w człowieku poglądów.
Ludzki
umysł odrzuca natomiast, lub ignoruje wszystkie dowody, które
mogłyby go narazić na konieczność zmiany stanowiska.
W
konsekwencji najchętniej pozostajemy przy swoich utrwalonych
poglądach.
To
są odkrycia mądrego człowieka Zachodu, lecz okazuje się, że
Wschód poczynił takie odkrycia niezależnie od Bacona.
TYBETAŃSKA
KSIĘGA SNÓW.
W
Tybecie świeże skóry rozkłada się na słońcu i naciera masłem,
aby nadać im miękkości. Lecz masło jest również przechowywane w
skórzanych torbach. Kiedy zostawi się je w taki sposób na kilka
lat, skóra, z której zrobiona jest torba, staje się twarda jak
drewno, którego nie zmiękczy nawet tona świeżego masła.
Ktoś,
kto przez wiele lat studiuje nauki, przyjmując je jedynie na
poziomie intelektualnym, posiadając niewielkie tylko doświadczenie
w praktyce, jest podobny do takiej zesztywniałej skóry.
Nauki
mogą zmiękczyć twardą skórę ignorancji, ale jeśli przechowuje
się je jedynie intelektualnie, nie wprowadzając ich w życie za
pomocą praktyki i nie ogrzewając bezpośrednim doświadczeniem,
człowiek może stać się sztywny i ociężały w swoim
intelektualnym zrozumieniu.
Głównym
powodem trwania w ograniczonym zrozumieniu jest wrodzona ignorancja i
wynikające z niej pragnienie, aby rzeczy były inne, niż są.
W
taki oto sposób poznałem kolejnych ludzi, zaciekawionych światem,
interesujących się nie tylko tym, co można zjeść i wypić.
To
ciekawość świata sprawia, że próbujemy przeniknąć truizmy
konwencjonalnej rzeczywistości. To z tego powodu rozpoczynamy często
podróż do samych siebie.
I
wtedy podróż do samych siebie staje się najważniejszą pasją.
Bo
cóż jest warte życie bez pasji?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz