Przyjechaliśmy
z Henrykiem do Sanoka Neobusem o północy. Stąd ruszyliśmy
w zamarzające właśnie, grudniowe Bieszczady znajomą
taksówką....
Jechaliśmy
sprawnie, droga była czarna.
Jechaliśmy
sprawnie, jednak podróż gdzieś od Komańczy zrobiła się
całkiem nietypowa.
Staram
się odpowiednio dobrać słowa: - dwukrotnie groził nam.....
wypadek. Możliwość zaistnienia tego niecodziennego zdarzenia,
wzbudziła w pasażerach niekłamaną wesołość.
Gorzej
było z kierowcą. Jemu było nie do śmiechu....
Wszystko
skończyło się jednak dobrze, dzięki pomysłowi Henryka,
żeby taksówkarz nie dojeżdżał do Kiry, gdzie zwykle
wysiadaliśmy.
Wysiedliśmy wcześniej – na skrzyżowaniu.
Rano
ślady pokazały, że wykonaliśmy bardzo słuszny ruch......
Przed
domem jeszcze tej samej nocy rozwiesiłem świecące bombki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz