wtorek, 14 kwietnia 2015

Deszcz

To jest ostatni wpis w kwietniu. Kolejny pojawi się w maju.

Pada trzeci dzień.
Niespiesznie teraz pada....mgły unoszą się w kotlinach.
  

Z deszczem trzydniowym jest jak z chandrą, smutkiem. Wszystko przeminie.....kiedyś przeminie.
Gdy jest piękny słoneczny świat, nie sztuka być rozświetlonym wewnątrz. Natomiast przetrwać bieszczadzką deszczową trzydniówkę w radości, oto polska droga zen! Mnie się to w ubiegłym roku ponownie udało.
Być może, ten tekst zainspiruje innych, do szukania w sobie tego czarodziejskiego kamyka dającego radość.

Uniezależniłem się od deszczu – mam w namiocie dwie reklamówki napełnione suchymi otwartymi szyszkami, a pod plandeką zapas suchych patyków. W każdej chwili przy takim deszczu niespiesznym mogę rozpalić ogień i ugotować gorący posiłek.
          Gorący posiłek jest ważny.
Lecz najważniejsza jest umiejętność bycia zadowolonym, cieszenia się byle drobiazgiem.
Umieć znaleźć w każdej rzeczy jakieś jej plusy dodatnie, to jest właśnie cenne.
       Być może, miałem tę cechę „od zawsze”, tylko ona była uśpiona. Uśpiona pogonią za własnym ogonem, pogonią za wczorajszym dniem.
        Pada coraz intensywniej. Od razu robi się weselej.


W tym padaniu jest między innymi taki plus dodatni, że mam dostarczaną do namiotu wodę prosto z nieba. Codziennie pełen garnek i miska. Bo w huczących potokach woda jest mocno mętna. No i gdy pada nie kurzy się wtedy.
        Lubię deszcz. Zbieram pół szklanki wody z podłogi.

Mógłbym na ten deszcz także psioczyć, tylko po co, skoro on jest bardzo potrzebny.
Łąki były już tak spragnione. 
       Ziemia popękała. Ten deszcz, to jest dla nich dłuższe życie. Przecież czuję to, to jest takie proste, jestem tu częścią przyrody, czuję wibracje łąki, ziemi, drzew, całej tej góry 686.
Wystarczy nawet jeden dzień ostrego słońca i przyroda woła: - pić!
      A nie padało od tygodnia.

Chmury snują się tak nisko, że przykrywają szczyt z krzyżem. Wilgoć?
Jasne, że jest. Ale poza namiotem. Wentylacja w suficie namiotu ma zastosowaną racjonalizację z patyka, w efekcie, pod koniec trzydniówki szyszki trzymane w namiocie są nawet w połowie otwarte.
Pada malowniczo. 
    


Zbieram wodę z podłogi, bo odrobinę znowu podciekło.
Tak mam urządzone, że podcieka jedynie tyciu tyciu, tylko przy samym wyjściu i woda zbiera się w takich dwóch wgłębieniach w podłodze, w ilości pół kubka co kilka godzin. Czyli tyle, co nic.
        Śpiwór opatulony peleryną do wysokości kolan, od spodu i z góry. Tak, że jest suchutko. Co to znaczy praktyka.
Nie nudzić się ze sobą, gdy nie ma wokół żywej duszy, nikogo, oraz żadnej książki, telewizji, telefon wyłączony, bo nie ma zasięgu, to jest wyzwanie, i to jest piękne.
Nie nudzić się kiedy pada.
A właśnie pada pięknie.

Kobiet taka samotność namiotowa nie pociąga. Sama ze sobą w takiej dziczy? Nie ma z kim pogadać... Pożalić się na migrenę.

Przychodzi baba do lekarza: Co pani jest? Pyta lekarz. Mam migrenę. Proszę pani, - lekarz na to, - migrenę to może mieć królowa angielska, panią po prostu łeb napierdala.

Ktoś może kobietę napaść?Może.
Zgwałcić? To pół biedy, gorzej, gdy ukradnie... no nie torebkę, ale namiot, albo coś innego. Ale co innego ukradnie? Szminkę? Lusterko? Lakier do paznokci? A może serce? No, z sercem to rzeczywiście może się przydarzyć, można się zakochać w tym świecie wokół.....
        Bo jeśli chodzi o te inne rzeczy, to kto ukradnie, jeśli tu nie ma nikogo, a już szczególnie nie ma złodziei. Zero złodziei. W takiej dziczy złodziei brakuje totalnie.
Tu jest za daleko od szosy......
Złodzieje trzymają się bowiem innych ludzi, trzymają się zbiorowiska.
W Smolniku są na przykład.
       Natomiast tu są tylko wilki, niedźwiedzie, żmije i kleszcze. Te zwierzęta nie kradną, ani nie gwałcą, mogą tylko użądlić, albo schrupać pacjentkę. Na żywca schrupać.....Mniam!
W nocy, dla urozmaicenia, biegają po tobie myszy...Niedobrze jest spać na plecach i mieć otwarte usta, bo.... (Zbyszek!!! Przestań! Nie wygłupiaj się, nie strasz!.....)
Jejku! Jak ja się lubię nieraz powygłupiać!

Leje spontanicznie.

Człowiek naplątał w przyrodzie nieco. W końcu największym szkodnikiem ci on jest......
Takie mutacje popromienne przykładowo. Czarnobyl. W tym miejscu, a także w okolicach kazachstańskiego poligonu atomowego zrodziły się wilkopsy. One grasują stadami – watahami tak licznymi, jak to mityczne osiemdziesięcio osobnikowe stado wilków widziane ponad Jasielem.
W rejonie atomowego poligonu w Kazachstanie popromienne mutacje stworzyły rasę małych ludzi, maksymalnie metr czterdzieści, długie ręce prawie do ziemi i stopy o długości 70 cm....

Leje zamaszyście!

Nasłuchałem się o Czarnobylu od ziomków na Łemkowskiej Watrze. Rosyjscy badacze w 1997 roku podali szacunkową wielkość stada z rejonu Wołogdy na tysiąc dwieście sztuk! Groza! Watahy liczą tu do stu psów-wilków, które przemieszczają się jak szarańcza i wycinają na swojej drodze wszystko, co się rusza. Zaginęło wielu myśliwych.     Zostaje tylko karabin i rozwleczone ubranie.
         Wilkopies to chimera, która ma umaszczenie inne niż wilki i jest od wilka zdecydowanie bardziej agresywna. 
    

Oczy wilkopsa świecą nocą jak czerwone, atomowe latarnie. Zęby – kły, są olbrzymie. Atomowe. Atomowe oczy. Bo czemu mówić zaraz ślepia? Chimery mają atomowe światło w oczach, dzięki swojemu stwórcy. Taka chimera nie boi się człowieka. Mało tego: atakuje go bez wahania!

      Wilkopsy przetrzebiły najpierw stada łosi i dzików, a potem, czując głód zaczęły tymi ogromnymi watahami wychodzić z lasów. Zagrażają bydłu, owcom wreszcie i ludziom.
     Mają taktykę ludzką: - otaczają wieś z kilku stron i do ataku!
I nie respektują zasady zwykłego wilka: - pijanego nie ruszam. Nawet, jak uważali moi rozmówcy, zapach pijaka je zwabia.
Z tymi chimerami nie ma żartów.
Nie tylko na Ukrainie i Kazachstanie skażenie popromienne wywołało mutacje.
W latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia badano florę i faunę atolu Einwetok, w dziesięć lat po tym, jak przeprowadzono tam próbę z bombą wodorową. Naukowcy znaleźli na wyspie niewiele śladów życia, ale to, co na Einwetok egzystowało, wzbudziło ich niepokój.
Raport w tej sprawie został w większej części utajniony, a w części jawnej opisano jedynie trochę radioaktywnej roślinności. Ze zwierząt przetrwały jedynie silnie zmutowane szczury.
Zwyczaje tych mutantów okazały się przerażające.......

Ulewa zamieniła się w wodospad. Zbieram wodę.

Pamiętajmy, że mamy swego opiekuna i zawsze możemy poprosić go o pomoc. Tę pomoc niesie Anioł, lub krasnoludki. Jednak lepiej poprosić Anioła, bo krasnoludki bywają nieprzewidywalne.
      A więc jeszcze raz ta nieśmiertelna anegdota o krasnoludkach:

Na Czerwonego Kapturka napadł wilk. Słychać wołanie: - Ratunku!
Niedaleko przechodzą krasnoludki i jeden z nich pyta: - Pomożemy? Co ty! - mówi inny. - Ona przecież nie jest z naszej bajki.
Pada równo. Zbieram wodę z podłogi.

Widać strużki wody spływające po zewnętrznych ścianach namiotu.      Jest cudnie!
      Deszcz faluje: raz jest monotonny, by za chwilę gwałtownie przyspieszyć. Teraz jest energiczny. Zacina ze zwykłej strony, czyli z północnego zachodu. Od pleców namiotowych.
     Przez uchyloną szczelinę patrzę na moknący świat.
     

 Faluje na wietrze mokra łąka przed namiotem, krople deszczu jak maleńkie piłeczki odskakują od kałuży na kamiennym blacie stołu, mokre drzewa uginają się pod podmuchami wiatru i potokami wody. Mokrość wokół.
    

Deszcz zaczyna walić po płachcie okrywowej jak serie z karabinu maszynowego. Mam czas, to nagrywam kilka minut tej kanonady. Bo gdybym nie miał czasu.....
       
Deszcz potężnieje. Po raz kolejny zbieram wodę z podłogi. 

Jest bardzo miło oraz niezwykle przyjemnie. Chyba pośpię, bo to pisanie maczkiem (Znowu piszę maczkiem) zmęczyło mnie co nieco.
Moszczę się w tym milusio ciepłym śpiworze – pingwinie. Po ścianach huczy deszcz, leją się strugi deszczu, wiadra deszczu......
    Skąd tam w górze tyle tej wody? Że to się wszystko nie urwie....
Niespiesznie odpływam w niebyt......
Jeszcze kojarzę że deszcz powoli słabnie, chociaż na wysokości dalej się turla ta pusta beczka z grzmotami.

Kiedy się obudziłem, deszcz już nie padał. Nade mną rozpostarty ogromny błękitny dach nieba. Chmury odpłynęły daleko i wyglądają bajkowo w świetle zachodu. Ach, jak pięknie!
    


Ogień zapalony, zupa grzybowa się gotuje, zszedłem popatrzeć na potok....Bo miałem czas. Brunatna woda pędzi z prędkością pociągu.
Żywioł!
   


Huk wielki. Żeby usłyszeć swoje myśli, trzeba krzyczeć. I to na całego. Wypróbowałem.
        W czasie Wielkiego Deszczu inaczej się myśli, inaczej się odbiera ciałem świat, inaczej się chodzi, po tym błocie bieszczadzkim.
W każdym razie razem z Wielkim Deszczem przychodzi Wielka Energia. Kilka razy to sprawdziłem.
      Gdy pod dachem jesteś w czasie burzy.....walą pioruny, elektryczność w powietrzu krąży.....a obok jest kobieta..... Gdybym mówił w takim momencie do kobiety, mój głos byłby bardziej dźwięczny, a oczy błyszczące!
     Kobiety są czułe na elektryczność. Kobiety są czułe na elektryczność zawsze. Nawet wtedy, gdy wydaje im się, że nie mają czasu na takie tam.
W czasie Wielkiego Deszczu inaczej się odbiera wszystko. A to wszystko jest lekkie, dynamiczne, radosne. Może to ten ozon na otwartej przestrzeni tak działa, w każdym razie deszcz dudni, a ty czujesz w sobie wzbierającą radość! Ozon to przecież gaz rozweselający. Zewnętrzny gaz. To jeden z dwóch gazów rozweselających, bo jest jeszcze drugi gaz. Wewnętrzny. Mianowicie od trzech dni, w tych drobnych lukach mniej intensywno deszczowych, gotuję gęstą grochówkę....
      Potem zawody: - liczę puszczane seriami bąki. Udało mi się puścić w jednej serii jedenaście razy!
I jak tu nie być w radosnym nastroju?

Wokół wykąpany, czysty bieszczadzki świat. Potoki huczą, budzi się nowe życie w każdym tutejszym żyjątku.
Zmienia się scenografia w tym Boskim Teatrze Siedem Gwiazdek:
      Zmierzch. 
Zachodzi słońce. Chłonę sobą ten zachód. Ciepłe powiewy powietrza pieszczą skórę. Coś pięknie pachnie. Nadpływają smugi delikatnych, upojnych, zwiewnych zapachów. To pachnie słynna czerwona koniczyna.
     Robi się coraz ciemniej.
Tuż nad głową, bezszelestnie przemknęło mi coś wielkiego. To musiał być puchacz, największy z sów. Miał z pewnością dwa metry rozpiętości w skrzydłach.
I już noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz