To
jest ostatni wpis w kwietniu. Kolejny pojawi się w maju.
Pada
trzeci dzień.
Niespiesznie
teraz pada....mgły unoszą się w kotlinach.
Z
deszczem trzydniowym jest jak z chandrą, smutkiem. Wszystko
przeminie.....kiedyś przeminie.
Gdy
jest piękny słoneczny świat, nie sztuka być rozświetlonym
wewnątrz. Natomiast przetrwać bieszczadzką deszczową trzydniówkę w radości, oto polska droga zen! Mnie się to w ubiegłym roku ponownie udało.
Być
może, ten tekst zainspiruje innych, do szukania w sobie tego
czarodziejskiego kamyka dającego radość.
Uniezależniłem
się od deszczu – mam w namiocie dwie reklamówki napełnione
suchymi otwartymi szyszkami, a pod plandeką zapas suchych patyków.
W każdej chwili przy takim deszczu niespiesznym mogę rozpalić ogień i ugotować
gorący posiłek.
Gorący
posiłek jest ważny.
Lecz
najważniejsza jest umiejętność bycia zadowolonym, cieszenia się
byle drobiazgiem.
Umieć
znaleźć w każdej rzeczy jakieś jej plusy dodatnie, to jest
właśnie cenne.
Być
może, miałem tę cechę „od zawsze”, tylko ona była
uśpiona. Uśpiona pogonią za własnym ogonem, pogonią za
wczorajszym dniem.
Pada
coraz intensywniej. Od razu robi się weselej.
W
tym padaniu jest między innymi taki plus dodatni, że mam
dostarczaną do namiotu wodę prosto z nieba. Codziennie pełen
garnek i miska. Bo w huczących potokach woda jest mocno mętna. No i
gdy pada nie kurzy się wtedy.
Lubię
deszcz. Zbieram pół szklanki wody z podłogi.
Mógłbym
na ten deszcz także psioczyć, tylko po co, skoro on jest bardzo
potrzebny.
Łąki
były już tak spragnione.
Ziemia popękała. Ten deszcz, to jest dla
nich dłuższe życie. Przecież czuję to, to jest takie proste,
jestem tu częścią przyrody, czuję wibracje łąki, ziemi, drzew,
całej tej góry 686.
Wystarczy
nawet jeden dzień ostrego słońca i przyroda woła: - pić!
A
nie padało od tygodnia.
Chmury
snują się tak nisko, że przykrywają szczyt z krzyżem. Wilgoć?
Jasne,
że jest. Ale poza namiotem. Wentylacja w suficie namiotu ma
zastosowaną racjonalizację z patyka, w efekcie, pod koniec
trzydniówki szyszki trzymane w namiocie są nawet w połowie
otwarte.
Pada
malowniczo.
Zbieram wodę z podłogi, bo odrobinę znowu podciekło.
Tak
mam urządzone, że podcieka jedynie tyciu tyciu, tylko przy samym
wyjściu i woda zbiera się w takich dwóch wgłębieniach w
podłodze, w ilości pół kubka co kilka godzin. Czyli tyle, co nic.
Śpiwór
opatulony peleryną do wysokości kolan, od spodu i z góry. Tak, że
jest suchutko. Co to znaczy praktyka.
Nie
nudzić się ze sobą, gdy nie ma wokół żywej duszy, nikogo, oraz
żadnej książki, telewizji, telefon wyłączony, bo nie ma
zasięgu, to jest wyzwanie, i to jest piękne.
Nie
nudzić się kiedy pada.
A
właśnie pada pięknie.
Kobiet
taka samotność namiotowa nie pociąga. Sama ze sobą w takiej
dziczy? Nie ma z kim pogadać... Pożalić się na migrenę.
Przychodzi
baba do lekarza: Co pani jest? Pyta lekarz. Mam migrenę. Proszę
pani, - lekarz na to, - migrenę to może mieć królowa angielska,
panią po prostu łeb napierdala.
Ktoś
może kobietę napaść?Może.
Zgwałcić?
To pół biedy, gorzej, gdy ukradnie... no nie torebkę, ale namiot,
albo coś innego. Ale co innego ukradnie? Szminkę? Lusterko? Lakier
do paznokci? A może serce? No, z sercem to rzeczywiście może się
przydarzyć, można się zakochać w tym świecie wokół.....
Bo
jeśli chodzi o te inne rzeczy, to kto ukradnie, jeśli tu nie ma nikogo, a już szczególnie nie ma złodziei. Zero złodziei. W takiej dziczy złodziei brakuje
totalnie.
Tu
jest za daleko od szosy......
Złodzieje
trzymają się bowiem innych ludzi, trzymają się zbiorowiska.
W Smolniku są na przykład.
Natomiast tu
są tylko wilki, niedźwiedzie, żmije i kleszcze. Te zwierzęta nie
kradną, ani nie gwałcą, mogą tylko użądlić, albo schrupać
pacjentkę. Na żywca schrupać.....Mniam!
W
nocy, dla urozmaicenia, biegają po tobie myszy...Niedobrze jest spać
na plecach i mieć otwarte usta, bo.... (Zbyszek!!! Przestań! Nie
wygłupiaj się, nie strasz!.....)
Jejku!
Jak ja się lubię nieraz powygłupiać!
Leje
spontanicznie.
Człowiek
naplątał w przyrodzie nieco. W końcu największym szkodnikiem ci on
jest......
Takie
mutacje popromienne przykładowo. Czarnobyl. W tym miejscu, a
także w okolicach kazachstańskiego poligonu atomowego zrodziły się
wilkopsy. One grasują stadami – watahami tak licznymi, jak
to mityczne osiemdziesięcio osobnikowe stado wilków widziane ponad
Jasielem.
W
rejonie atomowego poligonu w Kazachstanie popromienne mutacje
stworzyły rasę małych ludzi, maksymalnie metr czterdzieści,
długie ręce prawie do ziemi i stopy o długości 70 cm....
Leje
zamaszyście!
Nasłuchałem
się o Czarnobylu od ziomków na Łemkowskiej Watrze.
Rosyjscy badacze w 1997 roku podali szacunkową wielkość stada z
rejonu Wołogdy na tysiąc dwieście sztuk! Groza! Watahy
liczą tu do stu psów-wilków, które przemieszczają się jak
szarańcza i wycinają na swojej drodze wszystko, co się rusza.
Zaginęło wielu myśliwych. Zostaje tylko karabin i rozwleczone
ubranie.
Wilkopies
to chimera, która ma umaszczenie inne niż wilki i jest od
wilka zdecydowanie bardziej agresywna.
Oczy wilkopsa świecą
nocą jak czerwone, atomowe latarnie. Zęby – kły, są olbrzymie. Atomowe. Atomowe oczy. Bo czemu mówić zaraz ślepia? Chimery
mają atomowe światło w oczach, dzięki swojemu stwórcy. Taka
chimera nie boi się człowieka. Mało tego: atakuje go bez
wahania!
Wilkopsy
przetrzebiły najpierw stada łosi i dzików, a potem, czując głód
zaczęły tymi ogromnymi watahami wychodzić z lasów. Zagrażają
bydłu, owcom wreszcie i ludziom.
Mają
taktykę ludzką: - otaczają wieś z kilku stron i do ataku!
I
nie respektują zasady zwykłego wilka: - pijanego nie ruszam. Nawet,
jak uważali moi rozmówcy, zapach pijaka je zwabia.
Z
tymi chimerami nie ma żartów.
Nie
tylko na Ukrainie i Kazachstanie skażenie popromienne
wywołało mutacje.
W
latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia badano florę i faunę
atolu Einwetok, w dziesięć lat po tym, jak przeprowadzono
tam próbę z bombą wodorową. Naukowcy znaleźli na wyspie niewiele
śladów życia, ale to, co na Einwetok egzystowało,
wzbudziło ich niepokój.
Raport
w tej sprawie został w większej części utajniony, a w części
jawnej opisano jedynie trochę radioaktywnej roślinności. Ze
zwierząt przetrwały jedynie silnie zmutowane szczury.
Zwyczaje
tych mutantów okazały się przerażające.......
Ulewa
zamieniła się w wodospad. Zbieram wodę.
Pamiętajmy,
że mamy swego opiekuna i zawsze możemy poprosić go o pomoc. Tę
pomoc niesie Anioł, lub krasnoludki. Jednak lepiej poprosić
Anioła, bo krasnoludki bywają nieprzewidywalne.
A
więc jeszcze raz ta nieśmiertelna anegdota o krasnoludkach:
Na
Czerwonego Kapturka napadł wilk. Słychać wołanie: - Ratunku!
Niedaleko
przechodzą krasnoludki i jeden z nich pyta: - Pomożemy? Co ty! -
mówi inny. - Ona przecież nie jest z naszej bajki.
Pada
równo. Zbieram wodę z podłogi.
Widać
strużki wody spływające po zewnętrznych ścianach namiotu. Jest cudnie!
Deszcz
faluje: raz jest monotonny, by za chwilę gwałtownie przyspieszyć.
Teraz jest energiczny. Zacina ze zwykłej strony, czyli z północnego
zachodu. Od pleców namiotowych.
Przez
uchyloną szczelinę patrzę na moknący świat.
Faluje na wietrze
mokra łąka przed namiotem, krople deszczu jak maleńkie piłeczki
odskakują od kałuży na kamiennym blacie stołu, mokre drzewa
uginają się pod podmuchami wiatru i potokami wody. Mokrość wokół.
Deszcz
zaczyna walić po płachcie okrywowej jak serie z karabinu
maszynowego. Mam czas, to nagrywam kilka minut tej kanonady. Bo
gdybym nie miał czasu.....
Deszcz
potężnieje. Po raz kolejny zbieram wodę z podłogi.
Jest bardzo
miło oraz niezwykle przyjemnie.
Chyba pośpię, bo to pisanie
maczkiem (Znowu piszę maczkiem) zmęczyło mnie co nieco.
Moszczę
się w tym milusio ciepłym śpiworze – pingwinie. Po ścianach
huczy deszcz, leją się strugi deszczu, wiadra deszczu......
Skąd
tam w górze tyle tej wody? Że to się wszystko nie urwie....
Niespiesznie
odpływam w niebyt......
Jeszcze
kojarzę że deszcz powoli słabnie, chociaż na wysokości dalej się
turla ta pusta beczka z grzmotami.
Kiedy
się obudziłem, deszcz już nie padał. Nade mną rozpostarty ogromny błękitny dach
nieba. Chmury odpłynęły daleko i wyglądają bajkowo w świetle
zachodu. Ach, jak pięknie!
Ogień
zapalony, zupa grzybowa się gotuje, zszedłem popatrzeć na potok....Bo miałem czas. Brunatna woda
pędzi z prędkością pociągu.
Żywioł!
Huk
wielki. Żeby usłyszeć swoje myśli, trzeba krzyczeć. I to na
całego. Wypróbowałem.
W
czasie Wielkiego Deszczu inaczej się myśli, inaczej się
odbiera ciałem świat, inaczej się chodzi, po tym błocie
bieszczadzkim.
W
każdym razie razem z Wielkim Deszczem przychodzi Wielka
Energia. Kilka razy to sprawdziłem.
Gdy
pod dachem jesteś w czasie burzy.....walą pioruny, elektryczność
w powietrzu krąży.....a obok jest kobieta..... Gdybym mówił w
takim momencie do kobiety, mój głos byłby bardziej dźwięczny, a
oczy błyszczące!
Kobiety
są czułe na elektryczność. Kobiety są czułe na elektryczność
zawsze. Nawet wtedy, gdy wydaje im się, że nie mają czasu na takie
tam.
W
czasie Wielkiego Deszczu inaczej się odbiera wszystko. A to
wszystko jest lekkie, dynamiczne, radosne. Może to ten ozon na
otwartej przestrzeni tak działa, w każdym razie deszcz dudni, a ty
czujesz w sobie wzbierającą radość! Ozon to przecież gaz
rozweselający. Zewnętrzny gaz. To jeden z dwóch gazów
rozweselających, bo jest jeszcze drugi gaz. Wewnętrzny. Mianowicie
od trzech dni, w tych drobnych lukach mniej intensywno deszczowych,
gotuję gęstą grochówkę....
Potem
zawody: - liczę puszczane seriami bąki. Udało mi się puścić w
jednej serii jedenaście razy!
I
jak tu nie być w radosnym nastroju?
Wokół
wykąpany, czysty bieszczadzki świat. Potoki huczą, budzi się nowe
życie w każdym tutejszym żyjątku.
Zmienia
się scenografia w tym Boskim Teatrze Siedem Gwiazdek:
Zmierzch.
Zachodzi słońce. Chłonę sobą ten zachód. Ciepłe powiewy
powietrza pieszczą skórę. Coś pięknie pachnie. Nadpływają
smugi delikatnych, upojnych, zwiewnych zapachów. To pachnie słynna
czerwona koniczyna.
Robi się coraz
ciemniej.
Tuż
nad głową, bezszelestnie przemknęło mi coś wielkiego. To musiał
być puchacz, największy z sów. Miał z pewnością dwa metry
rozpiętości w skrzydłach.
I
już noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz