Gdy
wstaniesz o brzasku...... dzień wydaje się nieprawdopodobnie długi.
Wydaje się, że każda godzina trwa dwie godziny.
O
rześkim poranku zwijam biwak.
Jest
bardzo miło oraz niezwykle przyjemnie.
Następuje
niespieszne pakowanie, jeszcze rzut oka na miejsce po namiocie i
żegnam się ze zrębem.
Dobytek
na plecy i w drogę.
Krótki
przystanek przy potoku Niedźwiedzim na chlapu-chlapu i dalej
w dół czerwonym szlakiem.
Na
horyzoncie coraz lepiej widoczne połoniny.
Idę
swoim tempem, czyli niespiesznie. Idę i myślę...... Kiedy jest
czas, możesz wymyślić coś całkiem niegłupiego.....
Gdy
siebie szanujesz, wszystkie czynności stają się jak w niedzielę,
stają się świąteczne, a więc dba się o detale, a przygotowania,
które są najważniejsze, wykonujesz wolno i dokładnie.
To
jest ten sławny element świętowania życia, nazywany przykładowo
przez Chucka Norrisa: - zwolnij, aby przyspieszyć.
Gdy
każdy dzień potraktuje się jak niedzielę, a nastrój będzie jak
w piątek po pracy, wchodzisz w celebrowanie.
Każdy
dzień przeżywasz, jakby był on twoim dniem ostatnim, bo tak
przecież może być.
Czyli
należy pogodzić się ze śmiercią.
Dwie
rzeczy są w życiu pewne: - narodziłem się i umrę.
Narodziny
już były..... Można się narodzić powtórnie, lub odkryć w sobie
wewnętrzne dziecko, ale nie wydarzy się to, jeśli wcześniej nie
przestaniesz bać się śmierci.
Kiedy
odrzucisz lęk przed śmiercią.....
To
jest punkt zwrotu. A gdy do tego dołożysz podniosły nastrój
rozpoczyna się celebrowanie, wykonywanie każdej czynności jakby
cel nie był ważny, bo tak właśnie jest: - nie cel się liczy,
lecz droga do niego.
Ta
droga to tao. Ta droga to stan łaski.
Owszem,
mam świadomość, że nie każdy może sobie na takie życie
pozwolić.
Lecz
piszę o tym dlatego, żeby każdy z czytelników wiedział, że jest
taki sposób na życie. Już sama wiedza wystarczy, by w tym kierunku
podążać.
I
jeszcze jedno: wiek nie ma tu nic do rzeczy. Można być starym
głupcem i młodym mądrym człowiekiem.
Filozofia
zen także podkreśla ważność jednego elementu: jest to pogodzenie
się ze śmiercią.
Gdy
tak się stanie, znika także lęk przed życiem, znikają blokady,
nie potrzebujesz już nigdzie gonić, automatycznie wpadasz w tu i
teraz.
Ogarnąłeś
się, stajesz się pogodnym człowiekiem, przyjacielsko nastawionym
do świata. Jednocześnie świat zauważa w tobie tę zmianę, bo
stałeś się właśnie sobą: połączyłeś się z nieznajomym,
który szedł z przeciwka i stanął na twojej ścieżce.
Stałeś
się jednością.
Już
nie jesteś Ja innym Ty. Wyszedłeś z podziału osobowości,
zakończyłeś schizofrenię.
Nie
tyle żegnasz to wariatkowo miejskie, wyścig szczurów, ile
nabierasz do niego dystansu.
Patrzysz
na życie jak na zdjęcia w cudzym albumie, jakbyś wszedł na wysoką
drabinę.
Ten
dystans może do człowieka dotrzeć na wiele sposobów.
Do
Norrisa dotarł, gdy umarł Bruce Lee. Ludzie
opowiadali o śmierci Bruce'a tyle bzdur, że został zabity
na przykład.
Zawsze
należy sięgać do źródła.
Chuck
pisze:
Każda
opowieść o Bruce'u Lee jest oczywiście zabarwiona smutkiem.
W pewnym sensie był on Jamesem Deanem świata sztuk walki.: -
naturszczykiem, urodzonym gwiazdorem, który umarł młodo, w wieku
trzydziestu dwóch lat, na skutek nadwrażliwości na jeden ze
składników tabletki od bólu głowy.
Dowiedziałem
się, że Bruce zmarł w Hongkongu, kiedy przebywałem
w Los Angeles, próbując dostać się do filmu. Widzieliśmy
się zaledwie cztery dni wcześniej. Przyjechał na badania, ponieważ
podczas kręcenia filmu w Hongkongu zemdlał.
Zjedliśmy
dim sum w jego ulubionej restauracji w Chinatown....
Na
jego pogrzeb, 2 lipca 1973 roku przybyło ponad dwadzieścia tysięcy
pogrążonych w smutku fanów. Parę dni później w San Francisko
odprawiona została msza w jego intencji. Poleciałem tam z Jamesem
Coburnem i Steve'em McQueenem, którzy byli uczniami Bruce'a
i jego dobrymi przyjaciółmi.
Często
wspominam Bruce'a, który zawsze wydawał się tak zajęty,
jednak znajdował czas, żeby zwolnić i podzielić się czymś z
przyjacielem, choćby pomarańczą lub zagadką zen.
Strach
prze śmiercią – przypowieść zen
Wielki
mistrz miecza został nauczycielem na dworze szoguna.
Pewnego
dnia przyszedł do mistrza jeden z członków straży przybocznej
szoguna i poprosił, aby nauczyciel zaczął z nim lekcje fechtunku.
Mistrz
spojrzał na niego i rzekł: Z tego, co widzę, wyglądasz na mistrza
szermierki. To chwalebne, że chcesz się doskonalić. Zanim
wejdziemy w relację uczeń – nauczyciel, powiedz mi do jakiej
szkoły należysz.
-
Wstyd mi to wyznać, lecz nigdy nie uczyłem się tej sztuki –
odparł strażnik.
-
Czyżbyś chciał mnie oszukać? Jestem nauczycielem samego szoguna i
moje oko nigdy mnie nie zawiodło.
-
Wybacz, że urągam twemu honorowi – odparł strażnik – ale
naprawdę nie wiem nic o szermierce.
Jego
zdecydowanie zastanowiło mistrza miecza, pomyślał więc chwilę i
powiedział:
-
Jeśli tak mówisz, to musi być prawda. Nadal jednak jestem pewien,
że w jakiejś dziedzinie jesteś mistrzem, chociaż nie wiem, w
jakiej.
-
Skoro nalegasz, powiem ci – odparł żołnierz. Jest jedna rzecz, w
której jestem mistrzem. Gdy byłem jeszcze chłopcem, przyszło mi
do głowy, że jako samuraj nie powinienem w żadnych okolicznościach
bać się śmierci. Zmagałem się z tą kwestią przez kilka lat i w
końcu śmierć nie stanowi już dla mnie problemu. Może to właśnie
wyczułeś?
-
Tak! O to mi właśnie chodziło! - rzekł nauczyciel.
Cieszę
się, że mój osąd okazał się słuszny. Ostateczna tajemnica
mistrzostwa w fechtunku leży również w uwolnieniu się od myśli o
śmierci. Zgodnie z tą zasadą ćwiczyłem setki uczniów, lecz jak
dotąd żaden z nich nie zasłużył na mistrzowskie świadectwo.
Tobie technika jest niepotrzebna. Już jesteś mistrzem.
Doszedłem do cerkwiska w Smereku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz