Kiedy przyjechałem do Warszawy jesienią, usłyszałem zgodną
opinię od ludzi, którzy uważają się za grzybiarzy, że w lasach
pod Warszawą grzybów nie ma.
Na
bazarze jednak grzyby były, i to w obfitości.
Ludzie lubią mieć
rację, więc tłumaczyli, że te grzyby na bazarze pochodzą z mazur
na przykład.
No
nie wiem, ja tam lubię mieć swoje zdanie, oraz lubię chodzić. Postanowiłem sprawdzić, jak jest z tymi grzybami pod Warszawą.
Już
pierwsza wyprawa pokazała, że są grzyby. A w lesie było tak
uroczo!
Ponieważ
te wycieczki mi się spodobały, w lesie bywałem codzienne, i trwało
to aż do pierwszego silnego przymrozku listopadowego, który sięgnął
w głąb lasu. Był to chyba 9 listopada.
Stałem
się totalny. Były tylko grzyby i las. Zniknąłem dla świata.
Znajomi pytali, czemu się
nie odzywam, ani nie pokazuję. A ja byłem tylko wniebowzięty tym,
co jest wokół. Czyli wpadłem w tu i teraz jak śliwka w kompot.
W
lesie spotykałem nieliczne osoby szukające grzybów – wszyscy
narzekali, prawie nic nie niosąc. Ja dziękowałem i chodziłem na
luziczku. Z pewnością był to stan łaski, czyli sławna komitywa z
Aniołem.
Jutro
pokażę drugą część zdjęć.
I
potwierdza się reguła: - miej swoje zdanie, nie polegaj na opinii
tłumu.
Noś
w głowie swoje własne myśli, a nie obce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz