środa, 30 października 2024

Z okazji Dnia Nieboszczyka

Po raz pierwszy odwiedziłem Mchawę w lipcu. A to z powodu, że odczułem potrzebę odwiedzenia grobu Darka Karalucha.


Z busika wysiadłem przy skrzyżowaniu i piąłem się do góry od tak zwanej dupy strony. Było pochmurno, ale nie padało. Idealna pogoda dla piechura.









Po pierwsze primo cmentarz okazał się większy niż myślałem. Przeszedłem wolniutko wszystkimi alejkami.

Po drugie primo zrobiłem to dwukrotnie. Niestety nie udało mi się Darka grobu zlokalizować, chociaż jako znak rozpoznawczy miała być znajoma fotografia. Jedna mogiła podpadała pod poszukiwania, atoli była bez oznaczeń. 



Wycofałem się w końcu, ponieważ góry wołały, a poza tym postanowiłem zasięgnąć języka w Młynie Kamieni. Lipiec więc bociany w gnieździe. Pojadając papierówki zmierzam do Baligrodu.




W końcu sierpnia zaszedłem do Młyna Kamieni. Azaliż głowę miałem zajętą oczekującą sesją z zimowitami, dlatego rozmowa z robotnikiem, który znał Darka wyglądała następująco:

- Proszę pana, a grób Darka to w którym miejscu cmentarza w Mchawie jest położony? Czy gdzieś na spadku na samym dole, czy wyżej?

- No nie na samym spadku, tak trochę wyżej ci on jest i tak bardziej w środku.

- Dziękuję.

I odszedłem zadowolony z uzyskania tak dokładnych wskazówek. Idę ci ja sobie skrajem drogi i myślę (bo miałem czas na myślenie. Gdybym czasu nie miał to bym tylko szedł):

- Zaraz, zaraz! Jeden drobiazg – przecież już wiem, że nie ma zdjęcia! Nie zapytałem, czy jest tabliczka, czy tylko krzyż i o nazwisko zapomniałem spytać! Nie zawsze pogrzebowicze zamieszczają bowiem ksywkę na grobie, nie szanując zasady iż ksywka jest w Bieszczadach ważniejsza od nazwiska.

Jednak uszedłem już z kilometr i nie chciało mi się wracać, powiedziałem sobie: a niech tam! Zdam się w poszukiwaniach na łut szczęścia, idę naprzód.

Minęły trzy dni (i dwie niezapomniane noce!), gdy docieram po raz drugi do Mchawy, opisanej już w poście „Jabłka z gatunku pac-pac”.

Znajome miejsce, wchodzę więc z dobrej strony, zdejmuję plecak i udaję się w ponowny systematyczny przegląd pochówków.




Następuje fiasko poszukiwań, aliści tabliczka z napisem „zajęte” wyraźnie poprawiła mi humor i pomyślałem: do trzech razy sztuka!

Mogłem zapytać księdza? A broń Boże! Ci goście nie są z mojej bajki.

Koniec sierpnia, znajome gniazdo puste. Bociany już odleciały.


 Miłego wypoczynku życzę.

 

wtorek, 29 października 2024

Jak schudnąć o kilogram

Można to osiągnąć przy pomocy wielogodzinnego marszu na przykład. Wchłaniasz wtedy 3 kg tlenu, wydalasz 3 kg CO2 oraz litr sików. Wzmożone sikanie zauważam w czasie jesiennych grzybobrań, kiedy jest już zimno. Podczas wędrówki w lecie większość wody ciało wyparowuje (bowiem). Ja akurat nie chudnę - widocznie trzymam optimum - 70 kg na 177 cm.

Ciekawostka: mało znane rodzaje grzybów - między innymi kwiatowe i na medal.













piątek, 25 października 2024

O czterech Kolorowych Kamyczkach

Pewnego razu czterej kupcy stanęli w obliczu bankructwa. Zgnębieni tym, udali się za miasto, gdzie żył derwisz, którego uważano za mędrca.

Opowiedzieli mu o kłopotach, ale derwisz nie udzielił im rad, tylko wręczył po jednym kamyczku, które wybrał z piramidki stojącej za jego chatą.


Trzeba było położyć kamyczek na turbanie i iść tak długo, aż ów spadnie na ziemię. W miejscu, gdzie spadnie, należało kopać, aby znaleźć to, co było kupcowi przeznaczone przez Allaha.

Kupcy zdumieli się nieco na takie dictum, atoli poszli. Najpierw spadł czerwony kamyczek z turbanu pierwszego z nich. Kupiec zaczął w tym miejscu kopać i spod darni odsłoniła się miedzionośna żyła. Była bardzo zasobna.

Znalazca chciał podzielić się z towarzyszami odkrytym skarbem, ci jednak poszli dalej, chcieli się (bowiem) przekonać, co było im przeznaczone.

      Po jakimś czasie spadł z turbanu szary kamyczek drugiego kupca. Rozgarnął on w tym miejscu ziemię i zobaczył złoże srebra. Było ono zaiste ogromne. Znów ten kolejny znalazca zapraszał, aby towarzysze pozostali, ale oni chcieli wiedzieć, co im Allah przeznaczył, pomimo tego, że dalej zaczynało się górskie pustkowie.

     Szczyty zdawały się tam sięgać nieba, piarg umykał spod stóp na stromej ścieżce i ziały przepaście, a oni szli i szli, i dopiero pod wieczór stoczył się na ziemię żółty kamyczek trzeciego kupca, ukazując żyłę złota.

Naonczas czwarty kupiec, który dostał czarny kamyczek,  zatarł ręce: - skoro najpierw miedź, potem srebro, potem złoto, to teraz będą szafiry, a te są najcenniejsze!

Z chciwością w oku zostawił towarzysza i pobiegł w najdziksze serce gór. Szedł wiele dni, a kiedy paciorek wreszcie spadł, kupiec rzucił się do kopania. Okazało się, że nie natrafił na szafiry, atoli na żelazo.

Niby tanie, zwykłe żelazo!

Jakże pożałował wtedy odrzucenia wszystkich poprzednich propozycji! Aczkolwiek nic straconego – pomyślał sobie. Wróci w dół. Najlepiej wróci do tego towarzysza, który znalazł złoto. I człowiek poniechał swojej żyły magnetytu.

     Opuścił się czym prędzej po zboczu, a przed oczami duszy miał złote bryły. I piął się potem z góry na górę, a szczyty bielały śniegiem aż po granice horyzontu. Wołał, ale na wołanie odpowiadało mu tylko echo. Samotnie przedzierał się przez gołoborza, przeskakiwał potoki. Był głodny. Minęło wiele dni, nim dotarł do jakiejś ludzkiej siedziby. Ludzie patrzyli na niego podejrzliwie – nikt nie słyszał tu o jego towarzyszach i nikt nie potrzebował nędzarza. Musiał żebrać. I kiedy żuł swój twardy, żebraczy chleb, zaświtała mu myśl, aby powrócić do żelaza.

    Przecież na żelazo zawsze znajdą się nabywcy. Ruszył z powrotem, jednak nie umiał już znaleźć ścieżki, którą tu przybył, bo to był niezmierzony łańcuch gór.

 

Morał: - Oto jeszcze jedna opowieść o niezgodzie na dziedzictwo, które nam się nie podoba. Jej bohater jest skalany, bo  sam postanowił jaka ma być wola Allaha. Oczekiwał szafirów, czyli czego? Ano pobiegł on w góry nie dla Allaha, ale dla Mamony!

   Jaki tu mamy polski odpowiednik wyjścia na manowce, na błędowisko?

Głuche puszcze, bagna-trzęsawiska, a nawet tylko błonia za wsią, bo przecież wszędzie można zgubić złoty róg.

W Balladynie korona królewska znika nawet z sanktuarium. Czyli tak naprawdę gubimy skarb w sobie samych. Skarbiec mityczny bowiem to tylko miejsce, gdzie możemy natrafić na skarb, co wszakże nie daje gwarancji, że go odnajdziemy, a także będziemy go posiadać już na zawsze.

Czytelnicy pamiętają dobrze anegdotę Osho, o Bogu, który stworzył świat i zamieszkał wśród ludzi, co nie było dobrym pomysłem, dlatego w końcu ukrył się wewnątrz człowieka.

Osho utożsamiał Boga ze szczęściem. Mówił: - nie poszukuj szczęścia na zewnątrz, tam go nie ma, lepiej poszukaj w sobie.

Nie trzeba od razu używać wielkiego słowa „szczęście”, według mnie wystarczy w zupełności – będzie pan (także pani) zadowolony - zadowolona! Zadowolony z tego co jest, w tym sławnym Tu i Teraz. Zyska pan – pani (na stałe!) wystarczająco stabilną pogodę ducha.

Jeszcze raz: - To Ty jesteś skarbcem i masz w ręku złoty klucz do tego skarbca, czyli do Ciebie samego. Tam, w środku Twojego człowieka spoczywa skarb. Tylko od Ciebie zależy, czy i kiedy otworzysz magiczne drzwi.

 

 

czwartek, 24 października 2024

Archeologia wojenna w Bieszczadach

Oczekując na Neobus do Warszawy, poznałem na dworcu w Sanoku młodą archeolożkę, która wracała z praktyki. Wracała zadowolona z tego co robi, a to niezwykle chwalebna sprawa. Plecak miała wielki, przy nim gadżety wędrowca, buty zabłocone. Robiła ekshumacje na Chryszczatej, gdzie, jak opowiadała, ekipa natykała się w okopach na worki plastikowe z kośćmi. Znaczy poszukiwacze militariów byli pierwsi. Także kopała na Manyłowej, a wracała właśnie z Zubeńska.


Najważniejsze, że dziewczyna znalazła swoje powołanie i potrafiła o tym opowiadać z pasją – przemawia do mnie Przeszłość – mówiła. Ja z kolei opowiadałem o „wykopkach” w Zubeńsku ekip goszczących u Krystyny Rados, o fikcyjnych ekshumacjach z cmentarza na Przylądku Nieboszczyków w Polańczyku, ogólnie o poszukiwaniach z wykrywaczem.

    Pokazywałem także swoje ostatnie zdjęcia z Huczwic, atoli akurat druga wojna i skrytka amunicyjna UPA nie była z bajki mojej rozmówczyni. W Niebylcu nasze drogi się rozeszły, pani jechała bowiem do Krakowa. 






Po powrocie do domu z wielką przyjemnością zobaczyłem moją rozmówczynię w Zubeńsku, w artykule z internetu:



"Dniem otwartym na wykopaliskach w Zubeńsku zakończyła się piąta edycja badań archeologicznych, prowadzonych przez UJ w ramach projektu „Karpackie epizody Wielkiej Wojny”. Jego celem jest weryfikacja istnienia mogił i cmentarzy z okresu Wielkiej Wojny w gminie Komańcza. Tegoroczne prace rozpoczęły się 7 sierpnia br. i trwały przez 3 tygodnie.

Archeologia z ludzką twarzą

 Wykopaliska mają zarówno ludzki wymiar, jak i naukowy.

– Odkrywanie i ochrona mogił, cerkwisk, cmentarzy czy innych obiektów to nie tylko kwestia historyczna, ale przede wszystkim ludzka. Każda odnaleziona mogiła, każdy uratowany nagrobek czy znaleziony przedmiot, taki jak guzik, klamra, czy osobista pamiątka, niesie ze sobą ludzką historię – imię, nazwisko, życie przerwane wojną, a także emocje i tęsknotę, które przetrwały w pamięci rodzin, często w odległych zakątkach świata – mówi Grzegorz Gąska ze Stowarzyszenia „Opiekunowie Bieszczadzkiej Historii”, które bierze udział w tym przedsięwzięciu.

– Archeologia wojenna, jest bardzo młodym gatunkiem archeologii – podkreśla dr Marcina Czarnowicz z Instytutu Archeologii UJ. – Wciąż się jej uczymy, gdyż ona powstaje na naszych oczach.

Od Szczerbanówki do Zubeńska

Prace wykopaliskowe rozpoczęto od cmentarza parafialnego w Szczerbanówce koło Maniowa. 

– Weryfikowaliśmy, czy powstała tu mogiła wojenna  dla 12-14 żołnierzy, którzy zginęli na początku kwietnia 1915 r. w walkach  wokoło Szczerbanówki – relacjonuje dr Czarnowicz. – To nam się udało, natomiast okazało się, że poległych ekshumowano, prawdopodobnie w XX-leciu międzywojennym, na cmentarz w Cisnej. W miejscu pochówku wciąż się znajdują kości poległych. Są też liczne, drobne przedmioty takie jak np. fragmenty guzików mundurowych. Udało nam się znaleźć jeden nieśmiertelnik, żołnierza węgierskiego pochodzącego z terenu Siedmiogrodu.

Badaczom udało się ustalić, że żołnierz urodził się w roku 1876, ale wciąż trwają poszukiwania jego nazwiska i imienia. Gdy naukowcy będą mieli tę wiedzę, skontaktują się z rodziną.

– Dla potomków, którzy odwiedzają te miejsca, prace porządkowe i konserwacyjne mają ogromne znaczenie. To dzięki nim mogą stanąć nad grobem swojego przodka, odnaleźć jego ślad i poczuć więź z przeszłością. cmentarze i cerkwiska to nie tylko historyczne artefakty, ale miejsca pełne emocji i wspomnień, które łączą dawne pokolenia z teraźniejszymi – uważa Grzegorz Gąska.

Po zakończeniu prac w Szczerbanówce, archeolodzy przenieśli się do Zubeńska.

– Rozpoznaliśmy cmentarz w Zubeńsku po raz pierwszy w 2020 r., ale dzięki pracy Grzegorza Gąski udało się pozyskać nowe plany  cmentarza. Wynikało z nich, że prawdopodobnie założono tu jeszcze jedną mogiłę – dodaje Marcin Czarnowicz.  

Badacze stwierdzili, że jest tam powyżej 300, a może nawet do 400 pochówków, czyli dużo więcej niż sądzono.

Prace w Zubeńsku to początek odbudowy cmentarza. Realizowane jest to dzięki współpracy z gminą Komańcza i środkom finansowym pozyskanym z Urzędu Wojewódzkiego w Rzeszowie.

– Prace archeologiczne nie tylko przyczyniają się do wzbogacenia wiedzy o lokalnej historii, ale także mają potencjał do zwiększenia atrakcyjności turystycznej gminy Komańcza – uważa Paweł Rysz, z-ca wójta gminy Komańcza.  

– Odnajdywanie takich miejsc to również wyraz głębokiego szacunku i empatii. To przywracanie godności tym, którzy zostali zapomniani, i umożliwienie rodzinom znalezienia odpowiedzi na pytania, które mogły pozostać bez odpowiedzi przez całe pokolenia – dodaje Grzegorz Gąska.  – Prace te pomagają również potomkom dawnych mieszkańców odnaleźć swoje korzenie, poczuć związek z miejscem, z którego pochodzą ich przodkowie, i zrozumieć, jak głęboko wpleciona jest ich własna historia w historię regionu. To przypomnienie, że każdy pomnik, każda mogiła to nie tylko część historii, ale przede wszystkim część ludzkiego losu.





środa, 23 października 2024

Jabłka z gatunku Pac-pac



2024, koniec sierpnia, Mchawa.

Zawędrowałem do Mchawy dwukrotnie w tym roku. Powód odwiedzin zasługuje na osobny wpis.

Dzień to był słoneczny, gorący, chociaż noce już sygnalizowały nadchodzącą jesień. Szedłem tu bezdrożami z Huczwic, gdzie spodziewałem się zastać zimowity w całej krasie. Tak sobie (bowiem) wykombinowałem, że pory w bieżącym roku jakby przyspieszyły, to i zimowity powinny być nieco wcześniej. Niestety zimowity miały swój harmonogram i ani myślały się pojawić.

- Nie chcą witać zimy? To może zimy  w tym roku nie będzie? – główkowałem. Azaliż spotkały mnie w zamian inne atrakcje, które stopniowo opiszę.




Na razie jest koło południa, busik do Sanoka mam za trzy godziny, zdecydowałem przysiąść w cieniu na górze niedaleko cmentarza i zejść na przystanek dopiero na kilkanaście minut przed czasem.

Siedzę ci ja sobie więc, stopy bose odpoczywają w bezpośrednim kontakcie z Matką Ziemią, zamykam oczy i nastawiam uszy na odbiór. Gdzieś daleko słychać pracujący traktor, szczeka pies, coś zaskrzypiało - odgłosy jak to na wsi.

Naraz uszy łowią delikatny, nietypowy dźwięk. Takie pac!

I znowu pac. A potem pac! Pac!

Zaraz, zaraz, znam to pac - przecież tak odzywały się spadające przy końcu letniska gruszki w ogrodzie cioci.

Siedzę przy drodze, po drugiej stronie, głęboko w dole stoi chyża, od niej biegnie w górę szpaler mocno starych jabłoni.




Napłynęła ślinka. Trzeba sprawdzić koniecznie. Idę. Tu nie ma żadnych ogrodzeń, wstęp wolny, widzę jabłek spadniętych multum, część rozkwaszona. Wyszukuję nieobite, próbuję – no niebo w gębie!


To nie żadne tam jabłka z sadów komercyjnych, tylko stara odmiana bieszczadzka, wczesnojesienna. Jabłka jasnożółte, te odkryte na słońce miały delikatny czerwony rumieniec. Miąższ soczysty, lekko słodki, rozpływał się w ustach. A zapach jaki! Zjadłem dwa, a trzy zapakowałem do plecaka, żeby ukochana żona także spróbowała.

Do tej pory mam w pamięci charakterystyczny sygnał od jabłek z Mchawy – pac! pac!