Po raz pierwszy odwiedziłem Mchawę w lipcu. A to z powodu, że odczułem potrzebę odwiedzenia grobu Darka Karalucha.
Z busika wysiadłem przy skrzyżowaniu i piąłem się do góry od tak zwanej dupy strony. Było pochmurno, ale nie padało. Idealna pogoda dla piechura.
Po pierwsze primo cmentarz okazał się większy niż myślałem. Przeszedłem wolniutko wszystkimi alejkami.
Po drugie primo zrobiłem to dwukrotnie. Niestety nie udało mi się Darka grobu zlokalizować, chociaż jako znak rozpoznawczy miała być znajoma fotografia. Jedna mogiła podpadała pod poszukiwania, atoli była bez oznaczeń.
Wycofałem się w końcu, ponieważ góry wołały, a poza tym postanowiłem zasięgnąć języka w Młynie Kamieni. Lipiec więc bociany w gnieździe. Pojadając papierówki zmierzam do Baligrodu.
W końcu sierpnia zaszedłem do Młyna Kamieni. Azaliż głowę miałem zajętą oczekującą sesją z zimowitami, dlatego rozmowa z robotnikiem, który znał Darka wyglądała następująco:
- Proszę
pana, a grób Darka to w którym miejscu cmentarza w Mchawie jest położony? Czy
gdzieś na spadku na samym dole, czy wyżej?
- No nie na
samym spadku, tak trochę wyżej ci on jest i tak bardziej w środku.
- Dziękuję.
I odszedłem zadowolony z uzyskania tak dokładnych
wskazówek. Idę ci ja sobie skrajem drogi i myślę (bo miałem czas na myślenie.
Gdybym czasu nie miał to bym tylko szedł):
- Zaraz,
zaraz! Jeden drobiazg – przecież już wiem, że nie ma zdjęcia! Nie zapytałem,
czy jest tabliczka, czy tylko krzyż i o nazwisko zapomniałem spytać! Nie zawsze
pogrzebowicze zamieszczają bowiem ksywkę na grobie, nie szanując zasady iż
ksywka jest w Bieszczadach ważniejsza od nazwiska.
Jednak uszedłem już z kilometr i nie chciało mi
się wracać, powiedziałem sobie: a niech
tam! Zdam się w poszukiwaniach na łut szczęścia, idę naprzód.
Minęły trzy dni (i dwie niezapomniane noce!), gdy
docieram po raz drugi do Mchawy,
opisanej już w poście „Jabłka z gatunku pac-pac”.
Znajome miejsce, wchodzę więc z dobrej strony, zdejmuję plecak i udaję się w ponowny systematyczny przegląd pochówków.
Następuje fiasko poszukiwań, aliści tabliczka z napisem „zajęte” wyraźnie poprawiła mi humor i pomyślałem: do trzech razy sztuka!
Mogłem zapytać księdza? A broń Boże! Ci goście nie
są z mojej bajki.
Koniec sierpnia, znajome gniazdo puste. Bociany już odleciały.