Nadszedł dzień wyjazdu na wakacje. Pociąg z Centralnego odjeżdża o 7.20, odległość z domu do dworca to 500 metrów, jest 6.15, walizka spakowana stoi w mieszkaniu żony, a więc spoko.
Gotowy do podróży wychodzę ze swojego mieszkania wyrzucić ostatnią paczkę śmieci. Schodzę po schodach i tak sobie myślę: - wszystko u mnie działa ostatnio jak w zegarku szwajcarskim, takie poukładane, a więc nudne nieco, jakaś drobna odmiana by się przydała!
To była tylko taka leciutka jak piórko myśl i jednocześnie
krótka jak mgnienie. Atoli Anioł
Opiekuńczy czuwał i chyba też się nudził.
Wyrzucam śmieci, wsiadam do windy tym razem, wciskam ósme
piętro do oczekującej ukochanej żony, winda rusza i po chwili staje między
piętrami. Staje i nie daje się uruchomić. Awaria. Czuję lekki skurcz kiszek.
Masz ci los!
Wciskam dzwonek alarmowy, raz, drugi, trzeci. Na dole siedzi
portier, powinien słyszeć. Mijają cenne minuty, przecież zaraz pociąg, a tu nic
się nie dzieje. Zaczynam walić w drzwi i krzyczeć (Nie mam przy sobie
telefonu).
Po paru minutach słyszę głos portiera:
- Panie,
na którym piętrze winda utknęła?
- Gdzieś
pomiędzy czwartym a piątym!
- To ja
wzywam pomoc, czekaj pan spokojnie.
Spokojnie w takiej sytuacji?
Wołam: - panie! Zawiadom
pan moją żonę z ósmego piętra, bo ona z nerw dostanie palpitacji serca!
- Dobrze, zawiadomię.
Więc na razie ok. tylko ten czas ucieka nieubłaganie– trzeba
będzie jechać innym pociągiem.
Słyszę znowu głos portiera: - ekipa już jedzie.
Czekam w lekkim uspokojeniu. Wydaje się, że akcja trwa
niewiarygodnie długo.
Stoję uwięziony w windzie, a tymczasem moja
zaniepokojona żona zjechała na parter podejrzewając, że zatrzasnąłem się w
altanie śmieciowej i nie mogę wyjść. Od miesiąca bowiem mamy altany zamykane
elektronicznie i żeby takową otworzyć, potrzebny jest czip, którego mogłem nie
zabrać.
Nie ma męża w altanach, kochająca
żona sprawdza obie klatki schodowe. Tu też go nie ma. Tymczasem portier pojechał
do mieszkania żony, zawiadomić że siedzę w windzie i się z żoną minął.
W końcu żona dowiaduje się, że
utknąłem i nieco uspokojona wraca do mieszkania. Myśli sobie: - trudno, trzeba
czekać na pomoc, a czas biegnie i wygląda na to, że już nie zdążymy na pociąg.
Zwrócimy bilety i pojedziemy innym.
Jednak Anioł Opiekuńczy kreślił inny scenariusz.
Słyszę głos mechanika:
- Halo! Jadę na
ostatnie piętro do maszynowni, żeby zresetować system.
Mijają kolejne minuty i coś się dzieje: - światło gaśnie, a
potem się zapala, winda rusza w dół. Nic nie robię, tylko czekam gotowy do
skoku, bo może jednak zdążymy na pociąg?
Winda zatrzymuje się na drugim piętrze, drzwi się otwierają,
za nimi stoi para młodych i ze zdziwieniem patrzy, że wypadam jak bomba!
(Młodzi zjeżdżają windą nawet z pierwszego piętra).
Biegiem na ósme piętro. Jest 7.05. Zdążymy?
Zakładamy plecaki, łapię walizkę, Elusia zamyka, biegniemy do windy (Jest sześć wind w budynku), Elusia nie wzięła kijków, trzymam windę,
Elusia wraca po kijki. Wsiadamy,
wciskamy parter. Winda zatrzymuje się na szóstym, jako że zabiera po drodze
kolejnych chętnych.
Pan chce wsiąść, ale zobaczył nas z plecakami i walizką i się
zawahał. Elusia zaprasza pana,
jednocześnie pociąga plecakiem po czterech guzikach. Winda jest zablokowana
chwilowo. Wzywamy inną. Jest inna. Teraz biegusiem do tramwaju jeden
przystanek, bo piechotą już nie zdążymy. Tramwaj akurat nadjeżdża, jedziemy,
wysiadamy, zbiegamy do tunelu, pociąg peron czwarty, pomyliłem się i zjeżdżamy
na pierwszy, nie ten peron, wjeżdżamy na górę, teraz peron właściwy, ja zjeżdżam
pierwszy – dobry peron, stoi pociąg, chcę wsiadać, żona krzyczy: - nie ten pociąg!
No tak, ten do Olsztyna,
nasz stoi po przeciwnej stronie peronu, przy nim konduktorka obserwuje dwóch rozbieganych
wariatów z plecakami i walizką. Jeden z nich (to ja) ma na plecach powiewający Kapelusz Słomkowy Nadmorski.
Wsiadamy, 30 sekund i pendolino
rusza, bo nadeszła ta sławna godzina 7.20.
Mościmy się. Warszawa Wschodnia - okazuje się, że numery
miejsc dobre, atoli nie ten wagon. Trzeba się przemieścić, co nie jest proste,
bo między siedzeniami uwiązł sznurek od Kapelusza Nadmorskiego. Szarpię się z
nim chwilę – wreszcie puszcza.
Jesteśmy o dziwo z żoną w dobrych nastrojach i wreszcie na
właściwych miejscach.
Mówię: - wiesz, taką
myśl odebrałem, że to nie koniec naszych dzisiejszych przygód.
I tylko zdążyłem to powiedzieć, gdy pociąg staje w polu. Stanął
ci on, potem ruszał kilkakrotnie i zaraz znowu się zatrzymywał.
Awaria systemu kierowania ruchem nastąpiła podobno. Niektórzy
mówili że to ruskie mącą. A ja wiedziałem swoje: - potęga Anioła Opiekuńczego jest niezmierzona!
Wynikło z tego spore opóźnienie, po czym maszynista
nadrabiał jak mógł, co w sumie dało tylko 30 minut minusowych.
Gdańsk, autobus nr 112 wiezie podróżnych na Wyspę Sobieszewską. Dziękuję w myślach Aniołowi za dostarczone atrakcje.
Kapelusz Słomkowy Nadmorski podczas sadzenia pomidorów, tudzież także w innych okolicznościach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz