Początek maja, Wyspa Sobieszewska. Pogoda dopisuje, a ponieważ chodzę spać z kurami, dlatego o świcie jestem już nad Zatoką.
Skrajem wody, w samotności, uskuteczniam spacerek szybki przedśniadaniowy – w prawo do Mewiej Łachy i powrót. Drugiego dnia
natykam się na rybę, bellonę, którą
fala wyrzuciła na brzeg. To są smukłe, zgrabne ryby, w gatunku pomiędzy szczupakiem a węgorzem.
Frajda niecodzienna w każdym razie dla fotografa - oto dawno nie robiłem zdjęć nieboszczykowi jakiemuś. Na razie, dla lepszego foto postanawiam opłukać ciało z piasku - chwyciłem je atoli i zanurzyłem w nadpływającej fali. Ale co to?!
Ciało zadrżało silnie i to kilkakrotnie. Znaczy świeża ryba, co oceniłem jako były wędkarz, a także kucharz znający zachowanie świeżo zamordowanych karpi. Czemu bellona była bez głowy?
Oto zachlupotała woda niedaleko i zobaczyłem
baraszkujące dwie foki, a w oddali jeszcze jedną. W tym roku fok było tu
multum, w odróżnieniu od bursztynów.
Bellony mają w maju tarło po przeciwnej stronie Zatoki, w płytkich wodach Władysławowa. W tym czasie lokalni rybacy odławiają bellony masowo, zaciągając sieci po kilka razy dziennie. Nie wiem co robią z taką ilością ryby, bo na przykład na bazarze przy Mostku, bellona kosztowała 25 zł za kilogram i jak mówił sprzedawca: - „bardzo słabo schodziła”.
Foki widocznie tak były najedzone, że konsumowały jedynie głowę, jako najcenniejszy według nich kawałek. (Widziałem jak lis podejmuje z wody taką bezgłową bellonę i zmyka w wydmy).
Postanawiam azaliż te stosunkowo świeże zwłoki skonsumować i w tym celu niosę je do domu.
W domu nastąpiło bebeszenie – wszystkie flaczki i to o dziwo razem z łuskami wtroił mój Kotek Sobieszewski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz