poniedziałek, 26 marca 2012

Pałac Schustra - rok 1956

Warszawa, szkoła podstawowa nr 33 przy ul.Grottgera, do której chodziłem. Tam Andrzej Wajda kręcił film pod tytułem „Kanał”. Obok ruiny pałacu Schustra i właz do kanału przy ul. Dworkowej - miejsca tragedii powstańców Mokotowa z 1944 roku. Zbombardowany pałac był miejscem moich zabaw z dzieciństwa - urodziłem się i mieszkałem po drugiej stronie ulicy Puławskiej. W tych gruzach złapałem bakcyla wchodzenia do podziemi, przechodziłem lochem od ruin pałacu Schustra daleko w kierunku Królikarni. Był rok 1956 – grupka młodocianych poszukiwaczy skarbów wchodzi do podziemi. Miejscami osuwały się cegły w wąskim przejściu, tam wilgoć ciekła ze ścian, ale w innych miejscach było idealnie sucho. Szliśmy ze świecami, żaden z kilkuosobowej grupki nie miał 10 lat. Teraz myślę, że doszliśmy tylko pod ul. Dolną, bo w kompletnej ciszy słychać było przejeżdżające nad nami samochody ciężarowe. Naraz zamarliśmy.......ktoś krzyknął: trup! Pod ścianą były zwłoki mężczyzny w panterce. Powstaniec? Strach ogromny! Walczyliśmy z chęcią ucieczki z tego miejsca, ale jednocześnie liczyliśmy na znalezienie broni. To było nasze marzenie. Bo pocisków karabinowych mieliśmy całe góry. To temat na inne opowiadanie. Z duszami na ramieniu podeszliśmy bliżej. Ten człowiek był ranny, przyciskał do boku jakąś szmatę, wyszczerzone zęby.....Okropny widok. Do ręki, do nadgarstka przypięty kajdankami sakwojaż. Taka specyficzna skórzana walizka. Trup przykuty do walizki? Co tam w niej jest? Ciekawość nie zna granic. Któryś z nas otworzył....Dolary! W sakwojażu były paczki tych banknotów . Dobrze je znałem, widziałem takie same w rękach rodziców. Rodzice wyjaśnili mi, że posiadanie dolarów jest zakazane – grozi za to więzienie, prosili żebym trzymał język za zębami. Pod względem „pieniężnym” byłem już wtedy dorosły. Wiedziałem, że system w Polsce jest nieprzyjazny dla ludzi, jest wredny. Podli ludzie, donosiciele, awansują w takim społeczeństwie, a swoje prawdziwe myśli należy ukrywać. Ojciec wrócił ze Szwecji, był wielokrotnie przesłuchiwany przez komunistów. Mówił w domu, że w Polsce rządzą Rosjanie. Był przesłuchiwany, bo ludzie, którzy widzieli kawałek świata, stanowili potencjalne niebezpieczeństwo dla systemu. Dewizą mego ojca było: -„Rób jak chcesz, ale tak, żeby było dobrze”. W tej nauce była kwintesencja Wolności! Dalsze nauki sprowadzały się do teledysku Maleńczuka: -„Synu, ja cię poprowadzę”. – „Myśl przez 364 dni, a przez jeden dzień pracuj, wtedy będziesz miał więcej pieniędzy, niż ten, który przez 364 dni pracuje, a jeden dzień myśli”. I drugie podstawowe hasło: -„Ciężka praca jest najprostszą drogą na cmentarz”. A więc w lochu, przy zwłokach, zobaczyłem dolary, ale co to? Zwłoki się poruszyły! Któryś z nas, chcąc lepiej zobaczyć pieniądze, musiał potrącić zwłoki. Kościotrup oparty do tej pory o ścianę, przechylił się. W naszej grupce powstała panika. Ratuj się kto może! I w nogi. To przecież naturalna reakcja na strach. Rzuciliśmy się do ucieczki, świece zgasły. Po kilku upadkach w tej ucieczce w kompletnej ciemności, miałem poranione kolana, guza na głowie jak śliwka i zgubiłem jeden sandałek. Wreszcie światełko w tunelu, jest już wyjście wśród gruzów. Na trawie obok ruiny pałacu Schustra, grupa starszych chłopaków pije wódkę. Przyglądają się nam zaskoczeni. Opowiadamy gorączkowo, jeden przez drugiego, co widzieliśmy. Pada hasło: - dolary. I błysk w oczach naszych starszych kolegów. Zakazali nam mówić, co widzieliśmy. Powiedzieli, że tam pójdą sprawdzić. Ja już ochłonąłem i prosiłem, żeby znaleźli mój zgubiony sandałek. Sandałki miałem piękne, nowe, z żółtej skóry, kupione kilka dni wcześniej na bazarze Różyckiego. Dostałem ten sandałek jeszcze w tym samym dniu wieczorem. I każdy z naszej małej grupki odkrywców dostał kilogram krówek. Do późnej nocy płonęło ognisko przy ruinach, a przy nim starsi balowali, a my objedzeni krówkami, czuliśmy się jak bohaterowie. Każdy cieszył się z innego powodu. Ja byłem szczęśliwy, bo znowu miałem oba sandałki, starsi chłopcy natomiast cieszyli się z kasy, która spadła im nie tyle z nieba, ile wyskoczyła spod ziemi! Mieli na popijawę. Ponad 20 tys. zielonych. Nieboszczyk był kurierem, który przenosił żołd przeznaczony dla Armii Krajowej, pewnie został ranny w ostatnim dniu Powstania Warszawskiego na Mokotowie. Schronił się w lochu, gdzie skonał z upływu krwi.

1 komentarz:

  1. Fajna historyjka. Przez chwilę nawet dałem się wkręcić i uwierzyłem.

    OdpowiedzUsuń