Ustawiam Plastusia a to tu, a to tam, po czym moszczę się w cieniu, na stanowisku obserwacyjnym pod sosną.
Za plecami wznosi się masyw Chryszczatej,
nikt nie zakłóca prawidłowości prądów powietrznych, które mnie otaczają, co
uznaję za sprawę cenną i chwalebną. Po prostu trwam. Pomalutku na moją
Osobistość zaczyna spływać senność.
To są mocno miłe chwile, kiedy nie masz nic do zrobienia, a do rozważenia jest tylko jeden problem: - Czy już udać się na drzemkę, czy jeszcze deczko pokontemplować otoczenie?
Siedzę i myślę. (Myślę, ponieważ mam czas. Gdybym czasu nie miał, to bym tylko siedział). Myślę o pewnym niezwykłym doświadczeniu, uczuciu, które mi się przydarza w Bieszczadach.
Rzecz dotyczy samotności w odludziu, zarówno
samotnej wędrówki, jak i biwakowania. Otóż przychodzi taki namacalny moment,
niemal pewność, że nie jesteś sam. Że obok ciebie, czy za tobą jest Ktoś.
Nikogo nie widzisz, ale czujesz, że sam nie jesteś.
Kiedy
po raz pierwszy, po wielu dniach samotni, dopadło mnie opisane uczucie, aż mi
ciarki przebiegły po plecach. Wrażenie było bowiem silne, dziwne, takie
zupełnie nowe, namacalne, wzniosłe, wręcz nieziemskie, mistyczne.
Atoli do wszystkiego człowiek się przyzwyczaja,
opisane odczucia zaczęły się powtarzać i w końcu do sprawy przywykłem. Z
pewnością sprawa zależy od nastrojenia umysłu na odpowiedni poziom. Po latach wiem już, że
potrzebuję 24 godzin samotności, żeby rzecz się stała. Osobisty Anioł? Bieszczadzki Anioł
Opiekuńczy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz