Pozwolę sobie Zbyszku na dokładniejszy
opis mojej bieszczadzkiej wycieczki .
Gdzieś w drodze z Rzepedzi do której
dojechałem z tatą czarną ciuchcią z Zagórza, po 12-godzinnej podróży pociągiem
nocnym z Łodzi, spotkaliśmy stado owiec z owczarkiem, strażnikiem stada. Było
to w okolicy Turzańska. Pies przemiły, położył mi głowę na nogach, dorwał się
do pustego słoika po pulpetach, które z tatą podgrzaliśmy na kuchence
turystycznej;) Wylizał dokładnie resztki w środku. Morze zieleni i traw wokół.
1.lipca 1988 roku. W oddali las i cel: Chryszczata (bez oznakowania szlaku) .
Po posiłku ruszyliśmy dalej, nie wiedząc co nas czeka. Planowaliśmy dojść do
czerwonego szlaku i zejść z Chryszczatej do Duszatyna.. Ale czasy to były bez
GPSów, i innych wynalazków.
Trasa była celowo zaplanowana bez
oznakowanego szlaku , bo tego wymagała odznaka turystyczna na kolejnym etapie
trudności. Z Turzańska na Chryszczatą, idąc ścieżką w górę, wchodząc w las,
widzieliśmy jak ścieżka coraz bardziej zanika... Idziemy dalej, a las coraz bardziej
dziki i pełen wykrotów. Nie doszliśmy na Chryszczatą, a skądże! Robiło się
późne popołudnie, my zmęczeni po całonocnej podróży, z ciężkimi plecakami na
plecach. Las mieszany, potem bukowy, z wykrotami, dolinami , przewalonymi
drzewami. Czułem się jak w Amazonii. W pewnej chwili nie wiedząc dokładnie
dokąd zmierzamy, tata zawiesił kartkę z opisem naszej wycieczki, na wypadek
gdyby ktoś nas później szukał:) Szliśmy na azymut w kierunku zachodzącego
słońca, potykając się co trochę o śliskie od wilgoci przewalone drzewa, skały
lub liście.
Przed zmierzchem udało nam się zejść do
cywilizacji:) a mianowicie do wsi Prełuki. Tam zapukaliśmy do domku przy stacji
kolejki leśnej. Mieszkał tam gość który uciekł od rodziny i znajomych , bo
leczył alkoholizm. Chciał mieć spokój i uwolnić się od nałogu i znajomych z
którymi popijał. Zapaliliśmy światło w pokoju , zaraz przyjechał ktoś na
motorze z pobliskiego campingu (może na nim było wtedy kilka namiotów).Sam się
dziwił że zapaliło się w tym domu światło, bo zwykle nikt tam światła nie
palił. Mieliśmy gołe łóżka na sprężynach, ale mieliśmy śpiwory więc dało się
przespać. I tak z Rzepedzi podążaliśmy aż po Tarnicę i Ustrzyki Górne przez
kolejne kilkanaście dni. Oj dałbym wiele żeby cofnąć się do tych czasów i z
Ś.P. Tatą pójść znowu w góry.
W drodze powrotnej PKS z Ustrzyk Górnych do
Zagórza , zabierał gdzieś po drodze żywego świniaka w klatce i przewoził go w
luku bagażowym. Ech, łezka się w oku kręci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz