Rozglądam się gdzie postawić namiot tak, aby był w
cieniu w godzinach południowych. Jest super widokowe miejsce pod sosną na samym
szczycie, ale w tą właśnie sosnę kilka lat temu walnął piorun. Doświadczony
biwakowicz unika szczytów. Kilkadziesiąt metrów niżej widzę cień pod
rozłożystym, pewnie stupięćdziesięcioletnim jaworem. Jest tu duży spadek
terenu, ale przez dziesięciolecia tuż przed pniem utworzyła się płaska
platforma akurat na namiot.
W tym miejscu stanę się „Filonem miłym pod ulubionym jaworem”.
Idę po plecak, który zostawiłem kilkaset metrów
dalej.
Kiedy rozmawiam o tym swoim bieszczadzkim
wędrowaniu, przeciętni słuchacze zadają zwykle dwa pytania:
- Czy się
nie boję (wilków, niedźwiedzi, żmij),
- Czy się
nie boję, że ktoś mi ukradnie plecak, lub obrabuje namiot.
Odpowiadam: -
Ten, kto się boi wilków nie powinien wchodzić do lasu.
Tudzież: - Zawsze
dopadnie ciebie to, czego się boisz, więc staraj się nie bać.
Przecież w odludziu, jak sama nazwa wskazuje nie
ma nikogo poza mną. A jeśli ktoś się już pojawi, to jest on podobnym do mnie
poszukiwaczem przygód. Natomiast najbliższego złodzieja znajdziemy dopiero w Smolniku nad Osławą, pod
daszkiem przy sklepie.
Wracam na wybrane miejsce z plecakiem, wyciągam co
potrzeba i stwierdzam, że nie mam szpilek. No tak – suszyłem dobytek po powrocie
z poprzedniej mokrej eskapady w Bieszczadach,
potem wszystko spakowałem na nowo, oprócz szpilek, które zostały w warszawskim
mieszkaniu.
Atoli to żaden problem jak widać na zdjęciach.
Przy oczyszczaniu miejsca, w resztkach nieskoszonej łąki przy pniu znajduję rożek kozła.
Namiot postawiony, wnętrze urządzone – chwila kontemplacji tego, co jest.
Idę się powłóczyć - schodzę nieco w dół i patrzę w kierunku Cisnej. Tam w dali, na krawędzi zbocza rośnie sławna stuletnia grusza, poniżej której biwakowałem sześć tygodni w 2013 roku i to pod tą starą gruszą stał wilk – zwiadowca, sfotografowany przez Dominikę Antkowską.
Szczelina w chmurze?
Patrzę w południową stronę i przypominają mi się dwa zdjęcia z sierpnia 2014 roku, wykonane na ten kierunek, ale z dalszego miejsca na samym szczycie płaskowyżu - był wpis: „UFO nad doliną Rabe”.
Dwa zdjęcia o różnym poziomie nachylenia obiektywu, a obiekt wyeksponowany na tle chmury dalej tkwi w tym samym, lekko ukośnym, czyli klasycznym położeniu. Chmura rozbudowuje się, puchnie. Mówię o takiej chmurze, że jest podobna do „bitej śmietany”. To zwarta, gruba chmura i zwykle nie ma w niej dziur, czy szczelin. Paproch na matrycy (Canon EOS 5D) jest wykluczony z powodu dwóch różnych położeń obiektywu. Oczywiście nie mogę wykluczyć powstania szczeliny naturalnej o niecodziennym kształcie.
Także nie upieram się broń boże, że to z pewnością UFO. Nie o to chodzi. Sprawa wygląda zagadkowo, gdyż gołym okiem w tym momencie nic dziwnego
nie zauważyłem, a „to coś” zobaczyłem dopiero po wakacjach, w czasie przeglądu
zdjęć.
Oceniłem wtedy, że wygląda to na obiekt dyskoidalny, o średnicy 40-50 metrów, z kopułą u góry, wiszący nad drogą do przełęczy Żebrak w klasycznym przechyle. Powiększałem zdjęcia (7500 KB - skompresowane na blogu o 95%) na których zobaczyłem (być może oczami wyobraźni) refleksy słońca w obudowie obiektu.
Z bezpośredniej bliskości "obiekt" mógł wyglądać jak poniżej.
Być może moje wrażenia są czystą imaginacją, a być może było to coś całkiem realnego, coś co daje zaczyn do jutrzejszego wpisu pod tytułem "Zdarzenie przy moście Brooklińskim".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz