Zmiany klimatu wymusiły otwarcie już zamkniętego sezonu grzybowego. Niemal codziennie odwiedzałem coraz to inne połacie lasu. Na kolejne wyprawy zabierałem ze sobą jakiegoś cudaka. Któregoś dnia wpadł mi w oko Olaf. Zdjęcia z bałwankiem bardzo mnie cieszyły.
- Czy ja
także mam w sobie Wewnętrzne Dziecko? – Zapytał kiedyś Olaf.
- A co ci
chodzi po głowie?
– teraz ja spytałem.
- Bo opowiadasz o tym sławnym twoim Wewnętrznym Dziecku tak ciekawie, że ja też zatęskniłem za swoim. Co mam zrobić, żeby go znaleźć? Nadąć się, żeby wyskoczyło ze mnie, czy jak?
- Spróbuj
poprosić swego Anioła Olafowego o pomoc i odpuść – odpowiedziałem po
namyśle.
- Aha, rozumiem, to ma być wu-wei, działanie bez wysiłku. Ok . Tak zrobię – podsumował Olaf.
Kolejna wędrówka, a ja czuję że z Olafem coś się dzieje – milczy od kilku godzin, a zwykle choć trochę, ale rozmawiamy. Wydaje się, że ma jakiś problem.
- Olafku, o
czym tak zawzięcie myślisz?
- Myślę o moim Wewnętrznym Dziecku, że nie
pojawia się ono. Może ja źle go szukam? Nie z tej strony szukam?
- Jak to nie
z tej strony?
- A co,
jeśli to ja jestem Wewnętrznym Dzieckiem i powinienem szukać na zewnątrz?
Tatusia Zewnętrznego szukać …….
Zamurowało mnie takie podejście do sprawy.
- Może i
masz rację – odzywam się po chwili – tak może być. Proś zatem swego Anioła o
tatusia!
- Tak zrobię
– zakończył
Olaf.
W Warszawie wielka niespodzianka – wchodzimy, a na stole, jakby nigdy nic siedzi Tata Olaf. Tym sposobem dotychczasowy Olaf stał się Olafinkiem, podskoczył z radości i rzucił się Tacie w ramiona. Radości nie było końca.
- A co wy
się tak namawiacie? – spytałem zaciekawiony.
Z początku patrzyli tylko na siebie i nie chcieli
mi zdradzić swojej tajemnicy. Nie nalegałem atoli i szliśmy dalej. Pojawiały
się nieliczne grzybki, plecak pęczniał.
W pewnym momencie bałwanki postanowiły powiedzieć
o swojej rozmowie:
- Pomyśleliśmy
sobie, że brakuje nam jeszcze Mamusi i zastanawialiśmy się co zrobić, żeby się
pojawiła.
A plecak robił się coraz pełniejszy – droga do
domu stała się koniecznością.
W pewnym momencie usłyszeliśmy głośne „halio halio”! Pomocy! Czy ktoś mnie
słyszy?!
Rzuciliśmy się biegiem w kierunku głosu.
Biegliśmy tak szybko, że omal nie minęliśmy postaci wzywającej pomocy.
Zatrzymaliśmy się jak wryci, ponieważ ujrzeliśmy mamę Olafinę.
Nie była ci ona wcale zapłakana, bo to dzielna
istota i choć się jej pogubiły leśne kierunki, to wierzyła w ocalenie.
Uradowała się scalona rodzina Olafów i zapozowała do wspólnej fotografii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz