Staszek
jak na ciężkie warunki bieszczadzkie dożywa pięknego wieku i do
tego w sprawności.
Urodził
się bowiem jeszcze przed wybuchem wojny.
Jako
chłopiec pracował u dziedzica w Beskidzie Niskim - blisko
Gorlic.
Opowiada:
- Na wysokiej skarpie nad potokiem – zupełnie jak nad naszą
Osławą, rosła sosna. Była nie za wysoka, siedziała na
samej krawędzi skarpy. Była przechylona, z ziemi od strony spadku
wystawały korzenie, ledwo się trzymała, ale jakoś nie przewracała
się. W tych to korzeniach wadera-wilczyca wygrzebała norę i
urodziła trzy małe.
Bywają
złe dzieci.
I taki był jeden chłopak w mojej wsi.
Podpatrzył
waderę, bo ciągle myszkował po okolicy, zaostrzył trzy patyki,
zakradł się do nory, kiedy wilczycy nie było, przebił małe.....
Sam
wszedł na sosnę, żeby obserwować, co będzie, jak matka wróci.
Zjawiła
się wadera z przyniesioną gęsią i zobaczyła co się stało.
Zaczęła szaleć, w końcu wywąchała intruza na sośnie i zawyła
długo, przeciągle. Tylko jeden raz zawyła. I czekała.
Szybko
przybiegł basior i dwa inne wilki, wszystkie zaczęły skakać do
drzewa z charkotem. Chłopak struchlał i wołał o pomoc, bo sosna
się już mocno chwiała.
Choć do
wsi z tego miejsca było z półtora kilometra, ludzie usłyszeli, zaczęli nadbiegać.
Jednak chłopak nie wytrzymał i skoczył na pochyłość.
Upadł plecami na kamień. Uszkodził kręgosłup.
Upadł plecami na kamień. Uszkodził kręgosłup.
Umarł
przed końcem roku.
To
było złe dziecko, miał złe instynkty, a więc chuj z nim!
Na
zdjęciu Staszek i jego ulubieniec – Reksio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz