poniedziałek, 19 lutego 2018

Opowiadanie Staszka Firsta


Staszek jak na ciężkie warunki bieszczadzkie dożywa pięknego wieku i do tego w sprawności.
Urodził się bowiem jeszcze przed wybuchem wojny.
Jako chłopiec pracował u dziedzica w Beskidzie Niskim - blisko Gorlic.

Opowiada: 
- Na wysokiej skarpie nad potokiem – zupełnie jak nad naszą Osławą, rosła sosna. Była nie za wysoka, siedziała na samej krawędzi skarpy. Była przechylona, z ziemi od strony spadku wystawały korzenie, ledwo się trzymała, ale jakoś nie przewracała się. W tych to korzeniach wadera-wilczyca wygrzebała norę i urodziła trzy małe.

Bywają złe dzieci.
I taki był jeden chłopak w mojej wsi. 
Podpatrzył waderę, bo ciągle myszkował po okolicy, zaostrzył trzy patyki, zakradł się do nory, kiedy wilczycy nie było, przebił małe.....
Sam wszedł na sosnę, żeby obserwować, co będzie, jak matka wróci.

Zjawiła się wadera z przyniesioną gęsią i zobaczyła co się stało. Zaczęła szaleć, w końcu wywąchała intruza na sośnie i zawyła długo, przeciągle. Tylko jeden raz zawyła. I czekała.
       Szybko przybiegł basior i dwa inne wilki, wszystkie zaczęły skakać do drzewa z charkotem. Chłopak struchlał i wołał o pomoc, bo sosna się już mocno chwiała.
      Choć do wsi z tego miejsca było z półtora kilometra, ludzie usłyszeli, zaczęli nadbiegać. 
Jednak chłopak nie wytrzymał i skoczył na pochyłość. 
Upadł plecami na kamień. Uszkodził kręgosłup.
Umarł przed końcem roku.
To było złe dziecko, miał złe instynkty, a więc chuj z nim!

Na zdjęciu Staszek i jego ulubieniec – Reksio.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz